Przez blisko pół wieku ciążyła na nich klątwa. Grali jak nigdy, przegrywali jak zawsze. Mijały turnieje, mijały mistrzostwa, a Hiszpanie, mimo że zawsze byli faworytami, wracali do domu z pustymi kieszeniami. Wszystko zmieniło się w 2008 roku i dobrobyt trwa do dziś. A jeśli popatrzymy na to, kogo wysyłają do Polski i jak reagują na to rodzime media, na naszych oczach wyrasta murowany faworyt do tytułu.
Dwa najsilniejsze kluby na świecie (niezależnie od finału LM), najmocniejsza drużyna narodowa, genialne szkolenie, skromny i znający się na rzeczy selekcjoner. Tak wygląda krajobraz hiszpańskiego futbolu w przededniu mistrzostw Europy. A biorąc pod uwagę „problemy”, jakich doszukują się hiszpańscy dziennikarze w kontekście reprezentacji... No, wypada tylko pozazdrościć.
Tamtejsze media – taka ich praca, trzeba to zrozumieć – muszą wynajdywać jakieś zastępcze tematy. Np. ostatnio na czołówkach nieprzerwanie gościł rzekomy konflikt Sergio Ramosa z Gerardem Pique. Relacje obu obrońców miały zacząć się pogarszać podczas zeszłorocznego maratonu klasyków Real – Barcelona i naród obawiał się, że toksyczna atmosfera przeniesie się na łono reprezentacji. Czy się przeniosło, nie wiadomo, eksperci ze znanego programu „Punto Pelota” twierdzą, że Ramos i Pique nie utrzymują ze sobą żadnych stosunków – ani pozytywnych, ani negatywnych, a selekcjoner Vicente del Bosque apeluje, że jeśli się nie dogadują, to niech w końcu zaczną. Dla dobra reprezentacji.
Dziwicie się, że Hiszpanie piszą o takich pierdołach? W takiej właśnie atmosferze przebiegają ich przygotowania do Euro. W tej reprezentacji nie ma żadnych problemów, im się po prostu wiedzie, a del Bosque ze stoickim spokojem pojawia się na kolejnych konferencjach i tłumaczy przedstawicielom mediów, dlaczego zrezygnował z jednego świetnego piłkarza na rzecz drugiego – najczęściej wybitnego. Facet ma cholerny problem bogactwa, z którego naprawdę ciężko jest sobie poradzić, ale jemu udało się z niego wybrnąć z wielką klasą. Po tym, jak musiał okroić drużynę narodową do 23 nazwisk, tych skreślonych zaprosił na przedostatni mecz towarzyski przed Euro – z Koreą Południową. I to oni – Roberto Soldado, Benat i Nacho Monreal – zostali bohaterami tego spotkania, a Soldado, który zdaniem del Bosque gra za bardzo pod siebie, zaliczył asystę przy bramce Alvaro Negredo.
Kilku hiszpańskich dziennikarzy irytowało się wtedy na Twitterze, że „co to za przygotowania do Euro, skoro przygotowują się zawodnicy, którzy na Euro nie zagrają”, ale z wychowawczego punktu widzenia del Bosque zachował się idealnie i trudno się spodziewać, żeby wspomnieni Benat czy Soldado otwarcie na niego narzekali, jak choćby Kamil Glik na Franciszka Smudę.
Wróćmy jeszcze na chwilkę do wspomnianych Negredo i Soldado, bo to ich rywalizacji o miejsce w kadrze media poświęciły też sporo miejsca. Wiadomo było, że z napastników del Bosque na pewno postawi na Fernando Torresa i Llorente, więc siłą rzeczy było miejsce jeszcze dla jednego snajpera. Zrezygnował selekcjoner z Soldado – rozległa się krytyka. Ale gdyby odstawił Negredo, byłoby to samo. Trudno dziwić się dziennikarzom, ale to kolejny dowód, że del Bosque pracuje w krainie mlekiem i miodem płynącej. I z reprezentacją, którą można tylko chwalić.
Luis Aragones stwierdził zresztą, że akurat tego zespołu komplementy nie osłabiają. Były trener kadry i twórca sukcesu z 2008 roku, który ostatnio pełni funkcję dyżurnego eksperta futbolowego, stwierdził też, że kluczem do zwycięstw reprezentacji jest „zakopanie pod ziemię ego piłkarzy”. Sprawienie, żeby indywidualności nie przerosły drużyny. Brzmi to jak banał, ale Aragonesowi udało się zmontować ekipę fenomenalnych piłkarzy o idealnej wręcz mentalności. Dziś jego dzieło jest kontynuowane, a zakopane przez niego ego wciąż nie wydostało się na wierzch.