
Akcje bojowe polskiego podziemia kojarzą nam się głównie z dywersją Armii Krajowej na terytorium okupowanego kraju. Tymczasem polski ruch oporu atakował wroga także na obszarze Rzeszy! Hitler nie mógł być spokojny, gdy usłyszał o zamachu bombowym na jeden z berlińskich dworców, przeprowadzonym przez Polaków 24 lutego 1943 roku.
Nie mogąc się doczekać od trzech lat należnego nam współdziałania i represji sprzymierzonych na bestialstwa niemieckie w Polsce, od jesieni ub.r. (jesień 1942 - red.) uruchomiłem własną wzmożoną akcję bojowo-dywersyjną, a ostatnio specjalnie terrorystyczną przeciw okupantom. Akcja ta osiągnęła swój zamierzony cel i jak dotąd walkę nerwów z okupantem wygrywamy. Teraz my likwidujemy Niemców, a represji na razie brak.
Nawet Berlin nie uchroni się od odwetu. Wszystko będzie w naszym zasięgu, a najważniejsze jest to, że akcje odwetowe w Rzeszy nie dadzą Niemcom podstaw do represji i egzekucji publicznych w Polsce.
Usłyszałem straszliwą eksplozję, nawet chodnik zadrżał pod moimi nogami. Przechodnie zatrzymywali się przerażeni, a potem zaczynali biec w kierunku dworca.
Odbiły się one głośnym echem w Niemczech i wiadomości o nich dotarły do okupowanej Polski, budząc w ludziach otuchę, świadcząc o tym, jak daleko sięga miecz Polski Walczącej. Na tym też, jak sądzę, przede wszystkim polegał cel tych akcji. Miały one wielkie znaczenie psychologiczne. Polakom, udręczonym hitlerowskim terrorem, przypominały, że Polska walczy i potrafi boleśnie uderzać nawet w Berlinie, wśród Niemców zaś siały panikę, wykazując, że nawet u siebie, w ich własnej stolicy, nie mogą czuć się w pełni bezpieczni, gdyż i tam może dosięgnąć ich polski odwet.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
