Niektóre gwiazdy, gdy ich blask nieco gaśnie, ulegają namowom ludzi z agencji reklamowych, z których większość wciąż wyznaje zasadę, że wystarczy znana twarz, a uda się sprzedać wszystko - od kredytu gotówkowego, przez papierosy po kiełbasę. Często cały pomysł na reklamę to więc tylko i wyłącznie eksponowanie wizerunku gwiazdy, która zazwyczaj w ten sposób spektakularnie ten wizerunek traci.
Do tej niechlubnej galerii sław reklamowych właśnie trafiła niegdysiejsza królowa polskiego popu Edyta Górniak. Klip z jej udziałem to promocja jednego z banków na Euro 2012. Choć jest nadawany w telewizji od kilku dni, to już stał się "hitem" sieci, w której okrzyknięto go jedną z najgorszych reklam ostatnich lat. Na całe szczęście dla Edyty Górniak, jest kontynuacją całej (również dość kontrowersyjnej w swej formie) serii reklam tego banku i przynajmniej nie razi brakiem profesjonalizmu w wykonaniu.
Bank to w końcu też nie najgorszy przedmiot reklamy. Gorzej jej twórcom poszło jednak z kreatywnością, która nakazała im stworzenie zlepku tego popularnego utworu sprzed lat (podobno był to Mazurek Dąbrowskiego...)
Z tym prawdziwym hitem internetu sprzed kilku miesięcy:
W efekcie czego powstało to:
O co chodzi? Nas nie pytajcie. Z tego co wiemy, nikt nie ma pojęcia. Marketingowcy banku reklamowanego przez gwiazdę uznali chyba, iż najważniejsze jest to, że chodzi o rozpoczynające się za kilka dni mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Zapewne nieumyślnie dając jednocześnie pretekst milionom Polaków do podśmiewania się z Edyty Górniak.
Nieważne jak, byle mówili
Choć internauci nie żałują jej sarkazmu, trzeba otwarcie przyznać, że reklama z piosenkarką, choć z pewnością nie poprawia jej wizerunku, nie należy do pierwszej ligi marketingowej żenady. Historia polskiej reklamy zna bowiem wiele znacznie bardziej wstydliwych popisów kreatywności speców od promocji, którzy za wszelką cenę postanowili podeprzeć się twarzą gwiazdy. Powodując, że ta tą twarz właściwie traciła.
Tak bez wątpienia było ze słynną reklamą z udziałem znanego aktora i reżysera Olafa Lubaszenki. Zatrudnił go producent elektronicznych papierosów, które Lubaszenko miał promować udowadniając, że zastąpienie klasycznego dymka takim gadżetem wcale nie sprawia, że traci się na męskości. Aktor zagrał więc klasycznego macho w otoczeniu pięknych kobiet w wijących się w seksownych pozach. Niestety nawet najlepsze aktorstwo nie obroniłoby tego scenariusza i reżyserii.
Ta produkcja była głośnym powrotem żenującego prądu w marketingu, który kilka lat temu wdarł się do głównego nurtu za sprawą Katarzyny Skrzyneckiej i jej podobno ulubionych pasztetów z puszki i dań gotowych do podgrzania. Producent tych przysmaków postanowił wówczas wykorzystać popularność Skrzyneckiej jako prowadzącej największego hitu telewizyjnego ostatnich lat, czyli "Tańca z gwiazdami". Całość tej mocno nadszarpującej wizerunek aktorki produkcji utrzymana była więc w tanecznym klimacie, tylko pogarszając sytuację. "Ja pier..." - to wciąż najpopularniejszy komentarz pod tym klipem na YouTube.
W tamtym czasie przemysł spożywczy w ogóle rozkochał się w "Tańcu z gwiazdami". Z jakiegoś powodu jego spece od reklamy musieli dojść chyba do wniosku, że taneczne klimaty najlepiej pasują do promocji jedzenia. Innym powodem był być może także fakt, że jurorzy tego show słynęli ze stawiania wysokich wymagań. Iwona Pavlovic zapewniała więc w jednej z reklam, że na najwyższą turniejową ocenę zasługują pewne mrożonki. Co więcej, jedna z nich została nawet nazwana "Kompozycją Iwony Pavlovic".
Myli się jednak ten, kto myśli, że z tańcem w tle można reklamować tylko jedzenie. To tymczasem motyw uniwersalny, co udowodnili autorzy reklamówki... środka przeciwko stonce ziemniaczanej. W której prężąc swe ciało w latynoskich rytmach serca, umysły i portfele polskich rolników próbowała podbić kolejna gwiazda "Tańca z gwiazdami", Edyta Herbuś. Tak oto spełniała ostatnie życzenie skazanej na śmierć stonki:
Niekwestionowanym ekspertem od reklamowej żenady jest jednak człowiek-orkiestra polskiego show-biznesu Michał Milowicz. Na co dzień znany jest z występów w produkcjach klasy B, więc i reklamówki z jego udziałem nie mogły należeć do tych najwyższych lotów. Co nie znaczy, że nie zrobił na nich dobrego interesu. Na początku próbował na przykład upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i tak prawie 10 lat temu równocześnie promował swój singel i salony mody męskiej z Wielkopolski.
A tak przypomniał nam o swoich licznych talentach tuż przed zeszłorocznym Bożym Narodzeniem reklamując preparat mający poprawiać samopoczucie osób starszych:
"Prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu"
Jednak wprawiająca w zażenowanie reklama nie musi wcale być publiczną kompromitacja kogoś znanego. Czasem wystarczy czysta i niczym nieokiełznana kreatywność ludzi od reklamy. Taką bez wątpienia mogą się pochwalić na przykład marketingowcy producenta jednych z najpopularniejszych prezerwatyw. "Trzymający w napięciu filmik akcji o niepotrzebnym wstydzie i bardzo ciemnych okularach. I o przypadkowym spotkaniu, które staje się udręką. Po raz pierwszy na ekranie zdumiewającej urody wagina i niepewny siebie penis" - tak opisują to dzieło twórcy, a tak im ono wyszło:
W marketingu żenującym podtekst seksualny jest bowiem tak samo popularny, jak taniec i bywa wykorzystywany nawet tam, gdzie daleko do erotycznego charakteru przedmiotu promocji. Najlepszym podsumowaniem naszego zestawienia jest chyba więc głośny spot mający promować Warszawę jako gospodarza turnieju Euro 2012. Który po premierze zyskał w sieci różne przydomki, w tym np. "Pan gwałciciel z Warszawy". 180-sekundowa produkcja za setki tysięcy złotych z publicznych pieniędzy jest popisem wszystkiego - od pomysłu po wykonanie- co może sprawić, że po obejrzeniu reklamy nachodzi nas pytanie "Boże, ja to widziałem na własne oczy?".