Igo Sym - kolaborant zastrzelony przez AK.
Igo Sym - kolaborant zastrzelony przez AK. Fot. NAC

– Czy pan Igo Sym? – spytał jeden z trzech ubranych po cywilnemu konspiratorów, którzy rankiem 7 marca 1941 roku zjawili się u drzwi mieszkania przy ul. Mazowieckiej 10 w Warszawie. Po chwili padł strzał, celnie wymierzony w samo serce. Tak wyglądały ostatniej chwile życia jednego z największych gwiazdorów polskiego kina przed wojną - Igo Syma. Uwielbianego za niezapomniane kreacje, znienawidzonego za zdradę.

REKLAMA
Kolaboracja z Niemcami w czasie II wojny światowej, choć pozwalająca na co dzień na dostatnie życie i względy okupanta, nigdy nie popłacała. Specjalny oddział likwidatorów Armii Krajowej (a wcześniej Związku Walki Zbrojnej) nie miał dla wszelkiej maści konfidentów ani krzty litości. Wszystko dokonywało się zgodnie z literą prawa Polskiego Państwa Podziemnego. Wojskowy Sąd Specjalny wydawał wyroki śmierci, które należało przecież wyegzekwować. Dalsze istnienie zdrajcy groziło aresztowaniami wielu osób, udzielających się w ruchu oporu. Tak kończyli ludzie, którzy świadomie godzili się na swój moralny upadek...
logo
Igo Sym - skazany przez podziemny sąd za szpiegostwo na rzecz Niemiec. Fot. NAC
Stracony dokładnie 75 lat temu Igo Sym (właściwie Karl Julius), pół Polak, pół Austriak, nie był wyjątkiem. Nie uchroniła go sława filmowego amanta, pamiętna rola u boku wielkiej gwiazdy Hollywood - Marleny Dietrich (chodziły pogłoski, że mieli nawet romans!), a nawet służba w Wojsku Polskim i obywatelska pomoc oblężonym mieszkańcom Warszawy we wrześniu 1939 roku. Jego dwaj bracia - Fred, również aktor oraz dyrygent Orkiestry WP, a także Ernest - naukowiec z tytułem profesora biologii działający w polskim ruchu oporu, nie mieli nic do powiedzenia.
Od kiedy Igo Sym zadebiutował w "Wampirach z Warszawy" (1925) stał się wschodzącą gwiazdą filmu niemego. Prawdziwym obiektem westchnień płci żeńskiej. I takim by go zapamiętano, gdyby nie rozmienił swojego talentu na drobne.
Po zajęciu Polski przez Niemców i ustanowieniu nowej, okupacyjnej administracji, Sym konsekwentnie "pracował" na swój późniejszy los. Jako tzw. reichsdojcz był częstym gościem w siedzibie Gestapo, czyli znienawidzonej tajnej policji politycznej, siejącej terror wśród polskiej ludności. Żyło mu się dobrze za niemieckie pieniądze. To jego donos doprowadził do aresztowania niezapomnianej koleżanki po fachu - Hanki Ordonówny, która w duecie z Symem w "Szpiegu w masce" (1933), zdobyła serca warszawskiej widowni. Stolica aż huczała od plotek, jakoby przystojny aktor rozkochał w sobie tę polską gwiazdę estrady.
logo
Hanka Ordonówna, Igo Sym (z prawej) i Leon Boruński. Łódź, 1935. Fot. NAC
Za rządów Niemców, Sym mógł liczyć nie tylko na regularne wynagrodzenie, ale i intratne posady, jak choćby kierownika Teatru Miasta Warszawy (Theater der Stadt Warschau). Paradował po ulicach w opasce z hitlerowską swastyką. Epatował pewnością siebie, choć konspiracyjna prasa rozpisywała się o jego agenturalnej przeszłości, a podziemny wymiar sprawiedliwości skazał go na karę infamii.
W międzyczasie "sypał" nazwiskami osób, znanych z polskiej sceny artystycznej, którzy mogliby rokować nadzieję na angaż u Niemców. Nazistowska propaganda potrzebowała akurat nowych twarzy do filmu "Heimkehr" (Powrót do ojczyzny), który miał być niczym innym jak jeszcze jednym usprawiedliwieniem niemieckich podbojów nad Wisłą. Dziś krytycy filmowi nie mają wątpliwości - "Heimkehr" to jeden z największych antypolskich paszkwilów kinowych powstałych z inspiracji dr. Josepha Goebbelsa.
Z propagandowej przemowy w filmie "Heimkehr"

Pomyślcie, jak będzie wspaniale, gdy wokół nas będą tylko sami Niemcy. A gdy wejdziesz do sklepu, nikt nie będzie mówił po polsku, po żydowsku – tylko po niemiecku! Nie tylko wioska będzie niemiecka, ale wszystko dookoła będzie niemieckie, a my będziemy w sercu Niemiec.

logo
Igo Sym w niemieckim filmie "Spelunka", 1929. Fot. NAC
Tę życiową sielankę Syma zakłóci później strzał w serce. Aktor nie dożyje nawet premiery filmu, w którego powstanie tak mocno się zaangażował. Zadbali o to trzej egzekutorzy z ZWZ - ppor. Bohdan Rogoliński "Szary", ppor. Roman Rozmiłowski "Zawada" i kpr. Wiktor Klimaszewski "Mały". – Czym mogę panom służyć? – odpowiedział na ich wezwanie kolaborant. "Zawada" miał go już na muszce. Wymierzył dokładnie i puścił spust słynnego Vis-a. Obywatel Niemiec padł martwy "bez jęku". To były ułamki sekund.
Jak się okazało, mało brakowało, a konfident nigdy nie odpowiedziałby za swoją działalność. Z relacji "Zawady", który w 1944 roku przybliżył okoliczności egzekucji w rozmowie z konspiracyjnym pismem "Demokrata", wynikało, że właśnie tego dnia - 7 marca - zdrajca miał wyjechać do Rzeszy na stałe. Polacy wykazali więc niebywałą przytomność umysłów.
Po Symie płakali tylko Niemcy, ogłaszając w okupowanej Warszawie żałobę. Jeszcze w dniu zamachu gubernator dystryktu warszawskiego Generalnego Gubernatorstwa Ludwig Fischer zarządził represje.

Rozporządzenie L. Fischera, 7 III 1941

W związku z tą ohydną zbrodnią zarządzam dla obszaru miasta Warszawy co następuje:

1). Aresztowanie większej ilości zakładników.

2). Natychmiastowy zakaz wykonywania produkcji artystycznych w polskich teatrach, rewiach, zakładach artystycznych i wszystkich jawnych lokalach rozrywkowych do dnia 7 kwietnia br. roku włącznie.

3). Ustala się godzinę policyjną dla Polaków aż do odwołania na godzinę 20-tą do godz. 5-tej rano.

Jeżeli w przeciągu 3-ech dni nazwisko zbrodniarza nie będzie ujawnione Władzom Niemieckim, zakładnicy będą rozstrzelani.

Ppor. Roman Rozmiłowski "Zawada"

Gdy słuchałem tych komunikatów, wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Był moment, że chciałem oddać się w ręce policji. Wziąłem później proszek nasenny. Na drugi dzień jakby ręką odjęło. Było mi przykro, że aktor Damięcki, któremu gestapo przypisało to zabójstwo, musiał się ukrywać.

Zbieżność nazwiska nieprzypadkowa. Egzekutor wspominał o Dobiesławie Damięckim, nestorze znanego aktorskiego rodu, ojcu Macieja, dziadku Matyldy i Mateusza. Rozesłano za nim nawet list gończy.
logo
List gończy za małżeństwem Damięckich, wydany w 6 dni po zamachu na Igo Syma Fot. Wikimedia Commons / domena publiczna
Po wykonaniu egzekucji konspiratorzy wtopili się w tłum, po czym szczęśliwie dotarli do swoich domów. Czarujący amant przedwojennego kina nie był ani pierwszym, ani ostatnim konfidentem, którego odesłali na "tamten" świat.

Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl