
Jeśli informacje, jakie zebraliśmy się potwierdzą, to będziemy mieli do czynienia z potworną zbrodnią, dokonaną przez lekarzy w szpitalu na Madalińskiego. Zbrodnią aborcji i zabójstwa. (…). Niewinny maluch skonał po godzinie płaczu. Nikt go na ziemi nie chciał. Nikt nie udzielił mu pomocy. Lekarze uznali, że ma umrzeć, bo tak chcieli jego rodzice i oni sami. Czytaj więcej
Wszędzie padają słowa o nieudanej aborcji. – Nie można mówić o aborcji, bo to był przedwczesny poród. Ta kobieta urodziła – oburza się jeden z lekarzy. Mówi, że tak określa się zakończenie ciąży między 23 a 37. tygodniem. Ale i tak wszyscy używają hasła "aborcja". I podsycają nastroje.
Trudno pozbyć się wrażenia, że komuś zależy na powrocie byłego dyrektora do szpitala „Świętej Rodziny”. Na tym, by wziąć się wreszcie za ograniczenie aborcji w Polsce. Ta okrutna historia to przecież doskonały dowód, by pokazać, jak bardzo jest zła...
"Teraz trzeba przejść do działania. Wyciągnięcie konsekwencji wobec szpitala to tylko pierwszy krok. Ale potem trzeba przejść do działań prawnych. Zakaz aborcji eugenicznej to absolutna konieczność. PiS, który teraz jest u władzy, nie może tego ignorować. Krew tego biednego dziecka woła o pomstę do nieba". Czytaj więcej
– Sprawdzona. Pewna na bank. Inaczej bym nie dawał doniesienia do prokuratury. Nie podpisywałbym się pod tym. Mam nadzieję, że prokuratura to zbada – pada odpowiedź.
Ten krzyk budzi jednak wątpliwości lekarzy. Dziecko, według doniesień medialnych, miało płakać przez godzinę. I sprawa, choć wstrząsająca, wcale nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. – Te bzdury o krzyku to idiotyzm. Płuca płodu w 24 tygodniu nie są wydolne oddechowo. Nie są w stanie zapewnić normalnego oddychania. Nawet, gdybyśmy trzymali dziecko na respiratorze, to urządzenie to może podtrzymać oddech przez godzinę, dwie, ale dziecko i tak umrze – tłumaczy nam znany warszawski ginekolog Grzegorz Południewski.
– Jeden z ministrów też słyszał krzyki zygot w azocie ciekłym. Kwestia słyszenia w Polsce po stronie prawicowej jest mocno wygórowana – mówi ginekolog.
Pytanie, co dzieje się z dzieckiem, które nie umarło od razu. Jak to na Madalińskiego. Lekarz neonatolog, która na co dzień ma do czynienia z taki przypadkami, tłumaczy nam, że wszystko zależy od decyzji lekarza. A także od tego, w jakim zespole się pracuje. – W zależności od tego, jaki zespół ma światopogląd, udzielasz tej pomocy lub nie. I albo masz kaca moralnego do końca życia albo nie. Ja ratuję zawsze. Niedawno też mieliśmy płód 23-tygodniowy. I też go ratowaliśmy, choć taki płód żyje bardzo krótko – mówi.
Kwestia jest bardzo delikatna i niezwykle skomplikowana. Trudno ją jednoznacznie ocenić. Tym bardziej, że na takie przerywanie ciąży zezwala polskie prawo. Szpital na Madalińskiego też tłumaczy, że wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi przepisami.
Szpital nie ujawnia informacji, jakie były przesłanki medyczne. Prawicowe portale podają, że był to zespół Downa. Nie ma co do tego pewności. Pojawia się jednak pytanie, dlaczego ten zabieg odbył się tak późno?
Szpital skontrolował już prof. Stanisław Radowicki, konsultant krajowy w dziedzinie położnictwa i ginekologii w towarzystwie prof. Bronisławy Pietrzak, konsultanta wojewódzkiego w dziecinie położnictwa i ginekologii dla Mazowsza. Przeprowadził rozmowy z dyrekcją oraz ordynatorem oddziału. Otrzymał pełną dokumentacje medyczną, na podstawie której sporządzony zostanie raport dotyczący przebiegu opieki medycznej nad pacjentką.
napisz do autora:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl