Chyba żaden z polskich piłkarzy nie zasłużył aż tak bardzo, by wystąpić na Euro, jak Marcin Wasilewski. Co dużo mówić - to nie tylko doskonały sportowiec, ale i niezłomny człowiek. Nie poddał się ciężkiej kontuzji, za co los nagrodził go powrotem do reprezentacji na najważniejszy turniej w historii naszej piłki. Mówisz: "Wasilewski", myślisz: "prawdziwy wojownik na boisku". A po za nim, to niezwykle zabawny facet. Tacy ludzie budują atmosferę w drużynie, a dla trenera są warci więcej, aniżeli kilku gwiazdorów razem wziętych.
Na postać Marcina Wasilewskiego trzeba spojrzeć z dwóch stron. Jego historia może nie jednego przyprawić o łzy. Łzy wzruszenia oraz śmiechu. Taki jest właśnie 31-letni doświadczony Anderlechtu Bruksela. Zacznijmy w poważniejszym tonie.
30 sierpnia 2009 roku - ten dzień popularny "Wasyl" zapamięta pewnie do końca swojego życia. W 25. minucie meczu ze Standardem Liege młoda gwiazda belgijskiej piłki, Axel Witsel, w brutalny sposób zaatakował naszego piłkarza. Złamał mu prawą nogę w dwóch miejscach. Całe zdarzenie wyglądało tak makabrycznie, że telewizje na całym świecie nie były zbyt chętne, by je dokładnie pokazywać. Do dziś przechodzą człowieka ciarki, gdy ogląda filmik z tamtego zajścia. Powrót do zdrowia zajął Wasilewskiemu prawie rok. Pęknięte kości piszczelowa i strzałkowa wymagały aż sześciu operacji. I czterech śrub.
Jakie były wtedy reakcje na jego fatalną kontuzję? W kraju rozpacz kibiców i selekcjonera, wszak to podstawowy zawodnik naszej reprezentacji od lat. Nikt chyba nie spodziewał się, że "Wasyl" wróci jeszcze do poważnego grania w piłkę. A on za kilka dni wybiegnie najprawdopodobniej na boisko w meczu z Grecją w pierwszej "jedenastce".
Warto pamiętać o władzach Anderlechtu Anderlechtu, które zachowały się z klasą wobec tamtej sytuacji. Nie pozostawiły Polaka samego sobie, a ponadto przedłużyły z nim kontrakt do czerwca 2013 roku.
O naszym reprezentancie nie zapomnieli także klubowi kibice z Brukseli. W czasie jego rehabilitacji, fani w 25. minucie każdego meczu "Fiołków" skandowali jego nazwisko, solidaryzując się w ten sposób ze swoim kontuzjowanym obrońcą. Darzą go wielką sympatią, w końcu "Wasyl" gra w stolicy Belgii od 2007 roku. Przez ten czas doczekał się kilku osobliwych przydomków: "Czołg", "Bizon" czy "Bestia". W podobnym tonie mówił o nim kiedyś selekcjoner Leo Beenhakker: "On jest jak skała, jego nie da się po prostu przewrócić".
Wszystkie te określenia odnoszą się do jego stylu gry. Choć nigdy nie był wirtuozem, braki w technice nadrabiał ambicją i niespotykaną wolą walki. Zaangażowaniem i energią Wasilewski kipi w każdym meczu. Czy to prestiżowym, w ramach Ligi Mistrzów, czy nawet towarzyskim, jak to ostatnio miało miejsce. W pierwszej połowie spotkania Polska - Andora zawodnik rywali Marcio Vieira zmusił naszego defensora do błyskawicznego sprintu. Dlaczego? Po tym, jak Vieria brutalnie sfaulował Roberta Lewandowskiego, Wasilewski przebiegł kilkadziesiąt metrów w kierunku Andorczyka, by osobiście udzielić mu reprymendy.
Choć "Wasyl" urodził się w Krakowie, to paradoksalnie nawet przez moment nie grał w tamtejszej Wiśle czy Cracovii. Przygodę z piłką zaczynał w Hutniku Kraków w 1999 roku.
- Znam go praktycznie od juniora, gdyż byłem zawodnikiem, a później trenerem Hutnika. Mogłem mu się przyglądać od wielu lat. Zawsze był niezwykle twardy na boisku, nie odstawiał nogi. Jestem pełen podziwu dla niego, że zdołał wrócić po tak ciężkiej kontuzji - podkreśla trener Marek Motyka.
Wasilewski wypromował się dopiero kilka lat później, reprezentując barwy Lecha Poznań. Tam też spotkał obecnego selekcjonera reprezentacji, Franciszka Smudę. W Poznaniu zaprezentował próbkę swoich prawdziwych możliwości. Grając na boku obrony, był prawie nie do przejścia. Ponadto znakomicie grał głową i strzelał ważne bramki dla zespołu.
- Z Marcinem graliśmy razem w Lechu, a wcześniej w Amice. Pamiętam, że świetnie nam się razem współpracowało na boisku. I po za nim, zawsze starał się robić coś więcej dla drużyny. Dbał o atmosferę - wspomina piłkarz Marcin Kikut.
Poza boiskiem gracz Anderlechtu to prawdziwy żartowniś. Macie problemy z atmosferą w zespole w pracy? Zatrudnijcie Wasilewskiego. Rozbawi dosłownie każdego. Ostatnio nasi kadrowicze mieli spotkanie z kibicami w warszawskich "Złotych Tarasach". "Dobra okazja, by zrobić jakiś żarcik" - pomyślał pewnie obrońca. A to schował Wojciechowi Szczęsnemu krzesło, gdy ten przemawiał do publiczności, a to kluczyki kierowcy reprezentacyjnego autobusu. Koledzy wokół mieli niezły ubaw. W belgijskim klubie również nie brakuje mu poczucia humoru. Raz namówił kolegów, by wspólnie przenieśli mały samochód innego piłkarza, Jonathana Legeara, do kontenera pełnego skoszonej trawy.
Niedawno przejął nawet kamerę telewizyjną stacji Orange Sport i przez chwilę został jej reporterem. Wszystko to działo się na zgrupowaniu naszej kadry przed Euro w Lienzu.
Chyba nie ma kibica piłkarskiego w Polsce, który nie znałby słynnego filmiku "Spodenki Wasilewskiego". Dziś nawet sam zawodnik śmieje się z tamtej wypowiedzi.
Najprawdopodobniej w piątek Marcin Wasilewski wybiegnie w podstawowym składzie reprezentacji Polski przeciwko Grekom. To nic, że wystąpi na środku obrony, a nie na nominalnej bocznej pozycji. Dla "Wasyla" to bez różnicy. Mógłby nawet stanąć na bramce, byle tylko zagrać przeciwko Helladzie. Tym bardziej, że dzień później piłkarz ten będzie obchodził swoje 32. urodziny. Dla naszej drużyny narodowej Wasilewski to "więcej niż piłkarz".
- Tacy charakterni piłkarze, jak Marcin Wasilewski są niezwykle ważni dla każdego zespołu. On jest niezbędny w kontekście wiary we własnym umiejętności pozostałych kolegów z drużyny. Bez Wasilewskiego reprezentacja Polski nie byłaby taka sama - zauważa Kikut.