Za wschodnią granicą Polski wciąż trwa regularna wojna. Na Zachodzie na dobre rozpętała się wojna z islamskim terroryzmem. W tej sytuacji bardzo trudno uwierzyć w dzisiejsze zapewnienia premier Beaty Szydło, iż "może zapewnić obywateli, że Polska jest krajem bezpiecznym". Bo jej rząd jest kolejnym, który jedynie odcina kupony od faktu, że Polacy są dla islamistów jednym z najtrudniejszych celów w Europie. A dodatkowo PiS zmienia to dzięki pogłębiającemu się chaosowi w strukturach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa.
– Wszystkie służby są w pogotowiu, działają, dbają o bezpieczeństwo. Chcę zapewnić obywateli, że Polska jest państwem bezpiecznym – poinformowała premier tuż po zakończeniu posiedzenia Rządowego Centrum Bezpieczeństwa w sprawie wydarzeń w Belgii. I chwała Beacie Szydło za szybką reakcję, ale w prawdziwość jej słów już trudno uwierzyć. Bo jak uwierzyć, że wszystkie służby są w pogotowiu, gdy najważniejsza z nich od tygodni... nie ma nawet szefa.
Słowa kontra fakty
Pogłębiający się kryzys bezpieczeństwa w Europie zastaje Polaków bez komendanta głównego policji. W lutym insp. Zbigniew Maj, po zaledwie dwóch miesiącach sprawowania tej funkcji, w kontrowersyjnych okolicznościach podał się do dymisji. Od tego czasu na fotelu szefa Komendy Głównej Policji jest wakat. Mijają kolejne tygodnie, a rząd zachowuje się tak, jakby brakowało odpowiednich ludzi na to stanowisko. Prawdopodobnie poszukiwania nowego szefa policji są tak utrudnione, bo zawężono je jedynie do obszaru ludzi wiernych Prawu i Sprawiedliwości.
Już po pierwszych kilkunastu dniach, w których największa służba odpowiedzialna za bezpieczeństwo Polaków pozostawała bez zwierzchnika, pojawiły się spekulacje, że następcy insp. Maja nie udaje się znaleźć, bo minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak walczy, by do KGP swojego człowieka nie wprowadził koordynator ds. służb specjalnych Mariusz Kamiński. – To nieprawda. To są wymyślone sprawy, które mają się wpisywać w pewną narrację polityczną – odpowiadał w lutym Błaszczak. Od tego czasu minął jednak kolejny miesiąc, a policja nadal nie doczekała się nowego szefa.
Kierownictwo nad ponad 100-tys. służbą pełni więc wciąż p.o. komendanta głównego policji mł. insp. Andrzej Szymczyk. To doświadczony i kompetentny oficer, ale zarazem jednie człowiek odpowiedzialny za prowizorkę. Pozbawiony możliwości prawdziwego dowodzenia ze względu na to, że szefostwo MSWiA wciąż tylko przedłuża mu okres pełnienia obowiązków, zamiast go awansować.
Wszechobecna prowizorka i zagubiony minister
Ale prowizorka to niestety dziś słowo klucz w polskim systemie bezpieczeństwa. O czym dobitnie przypomniał ostatni incydent z udziałem kolumny Biura Ochrony Rządu na autostradzie A4. – To nie powinno się zdarzyć – mówił prezydent Andrzej Duda tuż po tym, gdy cudem cały i zdrowy uszedł z niebezpiecznej sytuacji. Zapewne wtedy nie wiedział jeszcze, że na ryzyko śmierci wystawiła go zwykła lekkomyślność w BOR. I że jechał samochodem wyposażonym w opony wyniesione z magazynu części do utylizacji, który na wyjeździe w górzysty teren użytkowano co najmniej "zbyt odważnie".
W BOR pospadało już za to kilka głów, ale jego dowódca płk Andrzej Pawlikowski wciąż nie ma sobie nic do zarzucenia. Co więcej, za decyzje podejmowane w lutym czy marcu obarcza poprzedników z czasów, gdy rządziła koalicja PO-PSL. Żadnych problemów nie widzi też szef resortu spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak, który z każdym dniem zdaje się tylko bardziej zagubiony na niezwykle odpowiedzialnym stanowisku.
Znamienne, że po obradach Rządowego Centrum Bezpieczeństwa minister w zasadzie nie miał nic do powiedzenia. Przed koniecznością wypowiadania się o stanie bezpieczeństwa państwa, za który jest on odpowiedzialny, uratowała Mariusza Błaszczaka szefowa rządu. I ona nie zaryzykowała jednak odpowiedzi na ewentualne szczegółowe pytania.
Bo mogłaby usłyszeć na przykład to o bezpieczeństwo na Światowych Dniach Młodzieży i szczycie NATO, które w krótkim odstępie czasu będą miały miejsce w kraju, w którym panuje coraz większy chaos w resorcie spraw wewnętrznych. Bo przecież już na początku lipca do Warszawy zjadą wszyscy najważniejsi przywódcy Paktu Północnoatlantyckiego, a dwa tygodnie później w Krakowie pojawi się być może nawet kilka milionów pielgrzymów z całego świata.
To wymarzone cele dla terrorystów, którzy wreszcie dostają okazję, by łatwiej zaatakować w Polsce, która dotąd broniła się swoją homogenicznością kulturową i rasową. Atak na szczyt NATO może okazać się zbyt wielkim wyzwaniem, ale skupione na nim służby mogą ułatwić terrorystom zainstalowanie się przed ŚDM w okolicach Krakowa.
W wywiedzie udzielonym tuż po wtorkowych wydarzeniach w Brukseli głośno alarmował w tej sprawie były dowódca jednostki GROM, gen. Roman Polko. – Terroryści uderzają w tzw. miękkie cele, gdzie gromadzą się duże skupiska ludzi – mówił o zagrożeniu dla Światowych Dni Młodzieży. – Trudno będzie tych ludzi [pielgrzymów - red.] szczegółowo sprawdzać na granicach. Pamiętajmy, że w Brukseli czy Paryżu funkcjonują mechanizmy, których w Polsce wciąż nie ma. Jednak to nie wystarczyło – dodał.
Polityka w służbie terrorystów
Mechanizmy te miała dać specjalna ustawa antyterrorystyczna, której tworzenie wspólnie ogłosili zaraz po przejęciu władzy przez PiS Mariusz Błaszczak i Mariusz Kamiński. Oficjalnie miała ona stanowić zupełnie nowe narzędzie prawne, stworzone z myślą właśnie o takich wydarzeniach, jak szczyt NATO, ŚDM i wielu innych wyzwaniach w zakresie bezpieczeństwa, które czekają Polskę w przyszłości.
Nieoficjalnie mówiono jednak, że Błaszczak i Kamiński dostali za zadanie stworzenie prawa, które terroryzmem pomogłoby organom ścigania nazywać niektóre działania opozycji. Takie, jak masowe protesty. W obliczu tego jak stanowczo Unia Europejska i Stany Zjednoczone zareagowały na działania PiS w sprawie Trybunału Konstytucyjnego czy mediów publicznych, nowe pomysły partii rządzącej musiały zostać nieco przyhamowane.
Poza tym prace nad ustawą utrudniła wspomniana rywalizacja jej autorów o to, kto zdecyduje o obsadzie stanowiska komendanta głównego policji. W efekcie ani PiS nie doczekał się straszaka na opozycję, ani służby nie dostały lepszych podstaw prawnych do walki z prawdziwymi terrorystami.
Dzisiejszym rutynowym wręcz zapewnieniem, że "w Polsce jest bezpiecznie" premier Beata Szydło nie wypadła gorzej niż wypadali w takich sytuacjach jej poprzednicy. Na pewno o wiele lepiej niż Ewa Kopacz, która swoją politykę wobec zagrożenia ze Wschodu streściła słynnym "na widok broni wpadam do domu, zamykam się i opiekuje dziećmi". Tyle, że słowa nie wystarczą.
Sami wystawiamy się na celownik
Rząd wreszcie musi odrzucić przekonanie, iż pokój i bezpieczeństwo są Polakom dane już na zawsze. – Wszystkie negatywne zjawiska, które pojawiają się na świecie, wcześniej czy później przychodzą również do nas i tak będzie pewnie również z terroryzmem – przypominał dziś na antenie Polskiego Radia Krzysztof Liedel z Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. I podkreślił, że przed współczesnym terrorem nie da się zabezpieczyć biernym przyglądaniem się temu, co dzieje się dokoła. Trzeba mu aktywnie przeciwdziałać.
Jak więc utrudnić życie terrorystom w Polsce? Wydaje się, że dziś powinniśmy zacząć od podstaw. Czyli obsadzenia właściwych ludzi, na właściwych miejscach nadwiślańskiego systemu bezpieczeństwa. Takich, którzy wreszcie zdolni będą przerwać panujący w tym systemie chaos.