
Po tej ustawie Robert Lewandowski nie mógłby kupić ziemi nad jeziorem i wybudować tam wakacyjnego domu. A Radek Sikorski mógłby zostać szlachcicem w Chobielinie, ale już bez ziemi czyli słynnych 14 hektarów. Absurdalne zapisy ustawy o ochronie ziemi to koniec historii o wyprowadzce miastowych na wieś.
Pamiętam taką piękną działkę, 50 hektarów z linią brzegową nad dużym jeziorem. Kosztowała 2 miliony złotych. To była genialna inwestycja na lokatę kapitału. Przez lata ceny rosły, działka przechodziła z rąk do rąk i każdy z kolejnych właścicieli ładnie na niej zarabiał. Można tam było postawić dom i zagospodarować w piękne ranczo. Ile teraz bedzie warta? Jeśli w myśl nowych przepisów może ją kupić tylko sąsiad rolnik, Agencja Nieruchomości Rolnych albo Kościół, to ułamek zainwestowanych pieniędzy.
– Miałem dziesiątki przypadków, gdzie ktoś kończył szalone życie i karierę w Warszawie i przeprowadzał się na Mazury. Kupując dom i kawałek ziemi zyskiwał święty spokój. Nie rozumiem dlaczego teraz ludziom się tego odmawia – dodaje Pstrak.
Ekspert nieruchomości przekonuje, że absurdalne przepisy oznaczają nacjonalizację majątków części Polaków. Tych z klasy średniej, którzy część oszczędności zamienili na grunty. Załóżmy, że ktoś już zainwestował w ziemię rolną 200 tys. zł. – Taka nieruchomość nie wymagała obsługi. Podatek gruntowy był niski. Przy rosnących cenach, przez lata była to niezła lokata pieniędzy. Można było zarabiać na dopłatach rolniczych, albo dzierżawie. Jeśli teraz grono potencjalnych nabywców ogranicza się do sąsiada i ANR wartość gruntu znacznie spada – tłumaczy Pstrak.
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl
