Grupa miłośników jazdy konnej postanowiła przypomnieć tradycje polskiej kawalerii i przystąpiła do formowania oddziału „Krakusów”. Dziś co tydzień macha szablą i wywija lancą już kolejne pokolenie kawalerzystów.
Mała stadnina pod Warszawą, grupa entuzjastów i pomysł – to wszystko mogłoby nie wystarczyć, żeby osiągnąć jakikolwiek sukces. – Bez pomocy profesora Waldemara Czerniakowskiego nic by z tego nie wyszło – twierdzi Jacek Jankowski, Prezes Szkoły Jazdy Konnej Patataj w Kaniach Helenowskich, a na zajęciach Szef Konnego Przysposobienia Wojskowego "Krakus".
Czerniakowski, nauczyciel w warszawskim liceum. im. Frycza Modrzewskiego przekazywał swoim uczniom informację o tym, że jest taka fajna grupa jeździecka, że każdy kto chce może zostać ułanem. Część uczniów podchwyciła ten pomysł. – Najpierw z jednej klasy, potem z drugiej, zaczęli przyjeżdżać – wspomina Jacek Jankowski.
Inicjatorem sformowania "Krakusów" był instruktor Patataj'a Robert Woronowicz, mianowany później dowódcą I szwadronu Krakusów. Grupa istnieje już ponad dwadzieścia lat. Od początku był pomysł, żeby zrobić coś innego, inaczej. – Nie zależało nam wyłącznie na tym, żeby sobie pojeździć na konikach, szabelką pomachać i ostrogami pobrzęczeć. Zawsze duży nacisk stawialiśmy na wychowanie młodzieży – twierdzi dowódca „Krakusów”.
Grupa formowana jest z ochotników, ale program szkoleniowy bardziej jest zbliżony do szkolenia wojskowego. – Nie ma przebacz, jak ktoś się nie poddaje rozkazom, to nie ma dla niego miejsca – mówiła swego czasu jedna z instruktorek, Magdalena Litaszewska. – Porządek w wojsku musi być – dodawała z uśmiechem.
Krakusi
Stowarzyszenie Przysposobienia Wojskowego „Krakus” kultywuje tradycje sięgające jeszcze czasów Księstwa Warszawskiego, wtedy po raz pierwszy sformowano oddziały lekkiej kawalerii na wzór rosyjskich oddziałów kozaków. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości oddziały konnego przysposobienia wojskowego powstawały w całej Polsce. W czasie kampanii wrześniowej żołnierzy tych formacji przyłączano do dywizji piechoty jako oddziały konnego zwiadu.
Dziś członkowie grupy jeździeckiej przede wszystkim muszą się nauczyć jeździć konno. To w końcu w kawalerii jest umiejętność podstawowa. Gdy opanuje się podstawy jazdy zaczyna się to, co odróżnia ułanów od dżokejów. – Naukę fechtunku czy walki lancą prowadzimy według przedwojennych regulaminów kawalerii – mówi Jankowski. Żeby nie poranić koni i innych jeźdźców początkowo ćwiczy się na ziemi, albo specjalnie ustawionych na podwyższeniach beczkach po oleju, imitujących konie.
Ćwiczenia
Aby walka na szable nie przypominała bezsensownego okładania się szablami, to stadniny raz na jakiś czas przyjeżdża nauczyciel fechtunku, Dariusz Ostaszewski. On sam uczył się u Zabłockiego, dziś przekazuje swoją wiedzę młodzieży. Opowiada o polskiej szkole walki bronią białą, uczy, jak się zastawiać, jak zadawać ciosy. Sztuka to trudna, więc gdy tylko sobie pójdzie, walki zaczynają przypominać bezładną siekaninę. Na szczęście okładają się szablami ćwiczebnymi, wykonanymi z drewna obłożonego gąbką.
Kolejną bronią, którą Krakusi muszą umieć władać są lance. Udają je specjalnie przygotowane tyczki bambusowe. Lżejsze od prawdziwej broni, a przede wszystkim bez ostrych okuć. To ważne. Już na beczkach widać, jak łatwo jest podczas wywijania uderzyć w „konia”, a gdy siedzi się w siodle i galopuje po łące, bardzo łatwo zrobić krzywdę sobie lub zwierzęciu nawet takim gołym „patykiem”.
Grupa
– Dla mnie najfajniejsze w Krakusach jest zrozumienie potrzeby dyscypliny w pracy zespołowej – mówi instruktor Adam Liwiński. Ćwiczy młodych Krakusów jazdy w szykach kawaleryjskich. Bez wspomnianej dyscypliny nic z takiej jazdy nie wyjdzie, wystarczy, że jeden jeździec pojedzie nie tak jak trzeba i już szyk się rozbija. Pół biedy, jak konie kłusują, ale w galopie może dojść do wypadku.
– I konie. Konie są super – mówi jedna z ochotniczek, Nina Majchrzak. I podobnie jak Liwiński podkreśla fakt, że Krakusi tworzą jedną wielką rodzinę. – Jest duże poczucie braterstwa i wspólnoty. Do każdego możesz się zwrócić, każdy pomoże – mówi. – Te dzieciaki są niesamowite – zachwyca się Krzysztof Fabisiak, miłośnik koni, zaprzyjaźniony z Jackiem Jankowskim, nieoficjalny fotograf Krakusów i innych sekcji jeździeckich z „Patataja”. – Widać, że jedno za drugie da się pokroić – dodaje.
Czas, gdy werbowano w liceum Modrzewskiego już dawno przeminął, dziś większość Krakusów rekrutuje się z warszawskiego gimnazjum i liceum Rejtana. - Do stajni przyprowadziła mnie moja wychowawczyni z gimnazjum – opowiada Anna Korwin-Kossakowska. - Urzekła mnie atmosfera w stajni. Ludzie, których spotykam w Krakusach, jak i w ogóle w stajni to wspaniałe osoby, z którymi uwielbiam spędzać czas – dodaje Anna.
– Świetna młodzież, mądre dzieci, chce się z nimi pracować – mówi Jacek Jankowski. Jego trud doceniają podkomendni, którzy nie wyobrażają sobie innego sposobu spędzania czasu w sobotnie przedpołudnie. - Szefostwo to jedni z najwspanialszych ludzi jakich w życiu spotkałam, pełni miłości do tego, co robią i prawdziwi pasjonaci – mówi Anna Korwin-Kossakowska, ale podobne laurki dowódcy wystawiają też pozostali członkowie grupy.
„Krakusi” są oczkiem w głowie prezesa stajni. Widać, że gdyby mógł to by im nieba przychylił. – Dziś szkolimy trochę inaczej niż na początku. Obok elementów typowo kawaleryjskich wprowadzamy elementy dodatkowe, których kiedyś nie było – mówi Jankowski. Specjalnie dla swoich ulubieńców zaprasza do stadniny Marka Kulkę, artystę cyrkowego, który prowadzi zajęcia z … rzucania nożem, toporkiem czy innymi przedmiotami które mogą wbić się w deskę. Uczy także elementów samoobrony, także przed nożem i toporkiem.
Prawie jak wojsko
To nie wszystko, raz na jakiż czas organizowane są także ćwiczenia strzeleckie. Na terenie stadniny z wiatrówek, na licencjonowanych strzelnicach z broni palnej, także wojskowej. Wyjazdy na strzelnice organizuje kolejny znajomy Jankowskiego, ppł. rez. Mirosław Struniawski, oficer z Akademii Obrony Narodowej, weteran misji w Iraku. Jak kilka razy podkreślił po niedawnym wypadzie na strzelnicę ZKS – sam nie spodziewał się, że te dzieci będą tak dobrze strzelać.
Piszę dzieci, ale w grupie są też osoby dorosłe. Nieliczne, najczęściej rodzice, którzy przywozili dzieci na zajęcia i … wsiąkli w tę atmosferę. W końcu ile można patrzeć jak dziecko się bawi w siodle, ile można zrobić zdjęć koni w oczekiwaniu? Skoro już się wstało w sobotę bladym świtem, a zimą to nawet w zupełnych ciemnościach to trzeba coś z tego mieć... Zajęcia prowadzone są w soboty od 7.30 rano, obojętne, czy deszcz pada, mróz – 20 stopni czy żar z nieba się leje od bladego świtu. Tydzień w tydzień. – Wykruszają się, pewnie. Zostają tylko najlepsi – śmieje się Jacek Jankowski.
Pobudka, przyjazd, rozdanie koni. Potem niecałe pół godziny czyszczenia, siodłania, przygotowywania do jazdy, by wreszcie móc wsiąść i zacząć ćwiczyć. Po 9 jazda się kończy, ale nie oznacza to od razu powrotu do domu. Kto może zostać dłużej pomaga przy koniach, czasem trwają jakieś zajęcia dodatkowe, jak wspomniany fechtunek czy strzelanie. W okolicach świąt Bożego Narodzenia jeden ze „starych Krakusów” wraz z żoną przeprowadził też zajęcia z … tańców tradycyjnych, poloneza, oberka, mazura.
– Każdy daje coś od siebie – cieszy się Jankowski. Ktoś potrafi strzelać i uczy strzelectwa, ktoś potrafi „robić szablą” albo tańczyć. Członkowie grupy dzielą się swoimi pasjami i doświadczeniem.
Dawno temu, w szczytowym okresie były dwa oddziały po 30 osób. Kiedyś szwadron Krakusów defilował po ulicach Warszawy przy okazji świąt narodowych. – Gdyby nie my, to nie wiem, czy by powstał Szwadron Reprezentacyjny – zastanawia się Jacek Jankowski. – To my byliśmy pierwsi na ulicach. Gdy defilowało 30 koni to ludziom szczęki opadły. Dzięki nam Płk Tarczyński miał o czym rozmawiać z oficjelami z MON, żeby ktoś dał pieniądze na Szwadron Wojska Polskiego.
Wychowanie
Dziś Jankowski ma inne cele. Grupa jest jedna, liczy około 30 osób. – Bardziej mi zależy na tej młodzieży niż na pokazaniu się na ulicach miasta. Nie idziemy na ilość. Chcemy wychowywać, uczyć i przygotowywać do dalszego dorosłego życia. Organizujemy rajd konny dla Krakusów „szlakami polskiej historii”. Jedziemy teraz, w czasie majówki, ale już myślimy o kolejnych wyprawach. Trzy dni spędzone w wojskowej kulbace mogą być niezapomnianym przeżyciem – mówi Jankowski.
A młodzi „Krakusi” jadą i chłoną tę polską historię i tradycje z wysokości siodła.