
Wczoraj w Teatrze Polskim w Warszawie po raz 22. zostały wręczone statuetki przyznawane przez polską Akademię Fonograficzną. Muzycy zostali nagrodzeni w jedenastu kategoriach, a większości tych, którzy zdecydowali się zasiąść przed telewizorami pozostał z tego wieczoru przede wszystkim niesmak.
REKLAMA
Mimo kilku ładnych momentów i dobrych występów, te kilka godzin z telewizyjną Dwójką było nie lada wyzwaniem dla cierpliwości widzów. W pierwszej kolejności za sprawą prowadzącego – powracającego w nie-za-wielkim stylu do czołówki prezenterów TVP2 Tomasza Kammela. W kilka lat po głośnym, dwuletnim zwolnieniu z telewizji publicznej w 2009 roku, prezenter jako gość programu Kuby Wojewódzkiego opowiadał o swoim nowo odkrytym powołaniu komika i stand-upowca. Jednak środowa gala zostawia nieodparte wrażenie, że Kammel to talent raczej samozwańczy niż aklamowany.
Po niemal każdym jego żarcie na sali zapadała cisza, tyle głucha, co krępująca. Na jego tle Marita Albán Juárez, piosenkarka jazzowa i raczej małomówna współprowadząca, budziła szczerą sympatię swoją powściągliwością i wysiłkami doprowadzenia tego ciężkiego wieczoru do szczęśliwego finału.
W szranki o nietrafiony żarcik wieczoru może stawać mistrzowskie odbicie piłeczki przez dziennikarza. Odbierając nagrodę za najlepszy hip-hopowy album dla „Umowy o dzieło" Marcin Grabski, szef wytwórni Asfalt Records, powiedział, że chciałby, aby hip-hopowi w Polsce przestała być dorabiana prymitywna morda. Kammel nawiązał do tego zdania pytając retorycznie zgromadzonych na widowni czy widzieli zdjęcia nagrodzonego rapera, po czym dodał, że "w jego przypadku o mordzie nie może być mowy".
Można powiedzieć, że nieobecnego na gali Taco Hemingwaya spotkało podwójne wyróżnienie – nie tylko statuetka za album, ale też komplement dotyczący wyglądu od znawcy tematu. Jak na ironię w kawałku „100 hm/h" Filip Szcześniak rapuje "Lecz nie chcę Fryderyka. Chcę otrzymać Nobla nim zginę".
Okryjmy zasłoną milczenia obecność na gali, a nawet na scenie Teatru Polskiego, ministra Glińskiego, człowieka, który w sposób szczególny przysłużył się ostatnio polskiej kulturze. Szef resortu nie raczył odnieść się do skierowanych do niego tego wieczoru słów Jeana-Michaela Jarre'a, o czym pisaliśmy już szerzej. Zdaje się, że jako lud powinniśmy być wdzięczni za samą możliwość ujrzenia miłościwie nam panującego.
Niegdyś prestiżową galę, która uchodziła za święto polskiej muzyki spotykał wczoraj podobny los, co Festiwal w Sopocie czy Festiwal w Opolu, które dni świetności mają już dawno za sobą. Nie za sprawą samej muzyki, a komercjalizacji, która paradoksalnie sprawia, że zamiast wpasowywać się w gusta szerszej publiczność, wymienione ceremonie konsekwentnie ją tracą.
Napisz do autorki: helena.lygas@natemat.pl
