Tak wygląda szowinizm w praktyce.
Tak wygląda szowinizm w praktyce. Fot. screen youtube.com
Reklama.
Integracyjne biegi uliczne są dziś całkowicie normalnym widokiem. Większe zdziwienie budzi maraton samych mężczyzn lub kobiet niż sportowe imprezy mieszane. W dzisiejszym maratonie pobiegną ramię w ramię przedstawiciele obydwu płci. Wiele pań będzie znacznie lepiej przygotowanych i szybszych niż spora część panów.
Jednak nie zawsze tak było, a raczej dzisiejszy płciowy egalitaryzm jest nowinką, a nie latami tradycji, do której można się już przyzwyczaić. W 1967 roku Kathrine Switzer postanowiła, że przebiegnie maraton w Bostonie. Nie byłoby w tym nic szokującego – mimo że uważano, że kobiety nie są w stanie pokonać królewskiego dystansu, to wiele z nich to robiło, ale jako niezarejestrowane zawodniczki. W myśl wciąż obowiązującej zasady, nieważne co potraficie zrobić, ważne jest to, co my uważamy, że powinniście potrafić.
Kathrine nie widziała jednak powodu, by nie zapisać się na bieg. W rejestracji podała swoje inicjały K.V. Switzer, dzięki czemu wystartowała z numerem startowym dumnie przypiętym do piersi. Towarzyszyli jej chłopak oraz trener, który kiedy Switzer zaczynała z nim ćwiczyć, nie wierzył, że dziewczyna jest w stanie przebiec 42, 195 km. Jednak, kiedy na jednym z treningów machnęła 50 km, nagle zyskał nadzieję.
Switzer we wszystkich wywiadach opowiada, że zniechęcanie kobiet do długich dystansów nie polegało tylko na straszeniu ich koszmarnym wysiłkiem fizycznym. Jak powstrzymywano więc panie od wkroczenia na "męski teren"? Otóż obiegowe opinie były takie, że biegaczki długodystansowe będą miały grube nogi, urosną im wąsy, futro na klacie i jest całkiem spore ryzyko wypadnięcia macicy. Naprawdę, w 1967 roku, kiedy ludzie latali już w kosmos, powtarzano kobietom takie brednie.
Drugi kilometr, który zmienił całe życie
Switzer biegła spokojnie przez około dwa kilometry, a mężczyźni, którzy spotykali ją na trasie reagowali raczej entuzjastycznie i bez wrogości. Do czasu, kiedy Kathrine wbiegła przed wóz z organizatorami biegu. Jednemu z nich Jockowi Semple ewidentnie nie spodobało się, że jego impreza została sprofanowana przez kobietę. Wpadł na trasę i zaczął się nadzierać, żeby Switzer zeszła z trasy i oddała mu numery. Na słowach nie poprzestał, próbował je zerwać z biegaczki. To jeden z najbardziej znanych seksistowskich incydentów, ale równocześnie symbol męskiej solidarności z kobietami. Bo kiedy na Switzer rzucił się wściekły organizator – ta została natychmiast wsparta przez swojego chłopaka i trenera.
Biegaczka wspomina dziś, że nigdy nie widziała tak wściekłej i zaciętej twarzy, jak ta Jocka Semple. Co ciekawe, sama nie chciała swoim udziałem w biegu niczego zamanifestować. Kiedy tuż po incydencie odpowiadała na pytania dziennikarzy, czy chce coś udowodnić, odpowiadała – nie, ja po prostu chcę przebiec maraton. Jednak atak organizatora coś przestawił w jej głowie. Uznała, że choćby miała się czołgać do mety, to dokończy ten maraton, bo jeśli tego nie zrobi, już żadna kobieta na starcie nie zostanie potraktowana poważnie.

Biegaczka - działaczka

Pięć lat po interwencji Switzer kobiety zostały dopuszczone do startu w maratonie bostońskim, a w 1984 roku, także dzięki działaniom m.in. Switzer, dystans maratoński w wykonaniu kobiet stał się dyscypliną olimpijską.
logo
Paula Radcliffe, jedna z najwybitniejszych biegaczek naszych czasów. Fot. Screen Youtube
Kobiety i sport to burzliwa historia. Sport daje siłę, poczucie niezależności i wolności – czyli to, czego kobietom odmawiano od lat. Tak było z niebezpiecznym rowerem, gorszącym pływaniem, czy właśnie bieganiem, po którym miały rosnąć wąsy. Z agresją spotykają się do dziś kulturystki, czy zapaśniczki, a zwłaszcza biegaczki narciarskie – mięśnie u kobiet wciąż są niewygodnym atrybutem.
Fajnie jest myśleć, że walkę o równouprawnienie mamy za sobą. Ale to piękne kłamstwo. Switzer została zaatakowana na trasie w 1967 roku. To nie jest dawno temu, jeśli spojrzeć na całą historię. Dziś Kathrine zwraca uwagę na sportowczynie z innych kontynentów, które nadal mają problem z możliwością wyczynowego uprawiania sportu, czy nawet amatorskiego wylewania siódmych potów.

Zwyciężczyni pierwszego żeńskiego maratonu olimpijskiego: Joan Benoit.

Switzer zawsze powtarza, że incydent z drugiego kilometra zmienił jej życie. To był też moment, kiedy uświadomiła sobie, że nie zawsze chęci, silna wola i przygotowanie wystarczą, by zmierzyć się z jakimś zadaniem. Czasem bowiem pojawiają się przeszkody, których kobieta nie jest w stanie pokonać samodzielnie. Nie chodzi tu o wniesienie lodówki na ósme piętro (bo i z tym można sobie poradzić przy odpowiedniej determinacji), tylko ograniczenia narzucone przez innych.

Napisz do autorki: agata.komosa@natemat.pl