Nasi piłkarze, jak wszyscy normalni ludzie, mają czas na odpoczynek i przyjemności. W ramach relaksu w niedzielę cała kadra poszła do kina. Wypad, oczywiście, był tajny, coby natrętni paparazzi i dziennikarze nie dręczyli drużyny Franciszka Smudy. Samo wyjście do kina ciekawe może nie jest, ale już dobór filmu - owszem
Zanim jednak do zaskakującego wyboru piłkarzy przejdziemy, wypada nakreślić tło, które powoduje, że niedzielny film tak zaintrygował naszą redakcję. Jak wiadomo, Franciszek Smuda imprezowania w sensie picia alkoholu i bawienia się do białego rana nie uznaje w ogóle. Boleśnie przekonali się o tym Artur Boruc, Sławomir Peszko i Michał Żewłakow, wyrzuceni z kadry właśnie za zbyt imprezowe podejście do życia. Nie mnie oceniać, czy słusznie, czy niesłusznie, ale fakt pozostaje faktem.
To podejście dość powszechne w europejskiej piłce. "Nieważne, czy wygramy czy przegramy, imprezy i tak nie będzie, gracze pójdą grzecznie spać, bo za tydzień czeka ich finał Ligi Mistrzów" - zapowiadał trener Bayernu Monachium Jupp Heynckes, przed finałowym meczem Pucharu Niemiec z Borussią Dortmund. Jak już wiemy, Bayern i tak powodu do świętowania nie miał, bo polskie trio zatryumfowało nad drużyną Heynckesa. W większości europejskich klubów panuje restrykcyjna polityka dotycząca alkoholu i imprez, bo zdarzało się, że skacowani piłkarze ledwo biegali po boisku, a czasem nawet - jak Brazylijczyk Adriano - w ogóle nie docierali na mecz.
Selekcjoner naszej kadry w wywiadach w zasadzie nie mówi o imprezach, bo i nie ma o czym. Piłkarze w trakcie Euro mają zakaz opuszczania hotelu w pojedynkę, chyba, że uzyskają na to zgodę "góry". Czasem również, jeśli spontanicznie pojawi się taki pomysł, wychodzą wspólnie na kolację "na miasto", ale wszystko pod kontrolą dyrektora i trenera. Prywatnie przysługują im jedynie spotkania z rodzinami.
Orły mogą również, po każdym spotkaniu grupowym, spędzić całą noc z najbliższymi: żoną, dziećmi bądź dziewczyną czy narzeczoną, o czym mówił dyrektor reprezentacji Konrad Paśniewski w "Przeglądzie Sportowym". Jawi się to jako dość uczciwe i rozsądne zasady.
Czego to w tym filmie nie ma - hektolitry alkoholu, porcelanowy krasnal wypełniony tabletkami extasy, skąpo ubrane młode dziewczyny, muzyka rodem z najlepszych klubów, piesek przemalowany na pomarańczowo i karzeł w piekarniku. I, oczywiście, setki pijanych, rzygających, uprawiających seks nastolatków.
Szczególnie, jeśli zestawić je ze słowami Smudy z wywiadu dla "Polski The Times": "Lepiej zrobić sobie bunga bunga niż chlać alkohol". Po ciężkim meczu grupowym dobre bunga bunga niewątpliwie może się przydać, chociaż nie od dziś wiadomo, że wysoki poziom stresu może nie sprzyjać kontaktom seksualnym. Przy okazji, cytat ten dowodzi światowości naszego trenera, który jak widać - nie tylko piłką żyje i na polityce (i to międzynarodowej!) też się zna.
Wracając jednak do imprez - piłkarze najwyraźniej za tym tęsknią. W niedzielę, gdy poszli do kina - oczywiście pod nadzorem, incognito i sekretnie, całe kino dla nich zamknięto - mieli do wyboru, między innymi: "Faceci w czerni 3", "American Pie: Zjazd absolwentów", "Avengers" czy "Dyktatora". A wybrali "Project X". Film, który wpasowuje się w mit epickiej biby, amerykańskiej superimprezy dla nastolatków. Grupa szkolnych nieudaczników postanawia wybić się ponad przeciętność i organizują ogromne party, które ma im przynieść sławę.
Czego to w tym filmie nie ma - hektolitry alkoholu, porcelanowy krasnal wypełniony tabletkami extasy, skąpo ubrane młode dziewczyny, muzyka rodem z najlepszych klubów, piesek przemalowany na pomarańczowo i karzeł w piekarniku. I, oczywiście, setki pijanych, rzygających, uprawiających seks nastolatków. Impreza jest tak epicka, że drogi mercedes taty głównego bohatera ląduje w basenie, a pół osiedla zostaje spalone przez rozszalałego dilera narkotyków. Sensu to nie ma za grosz, z rzeczywistością nie ma nic wspólnego, ale film bawi nie najgorzej, jeśli tylko podejdzie się do niego jak wprawki przed ostrym weekendem.
I to właśnie intryguje mnie w wyborze naszej kadry. Czyżby to tęsknota za imprezami skłoniła reprezentację do takiego wyboru? Nie byłoby to dziwne, wszak każdy czasem lubi zabalować. Zastanawiam się jednak, czy to może nie był świadomy i sprytny zabieg ze strony Franciszka Smudy. W ten sposób zawodnicy mogli trochę rozładować swoją chęć do pójścia "w miasto", a zarazem - zmotywować się do tego, by wygrać Euro.
Nikt bowiem nie wątpi, że gdyby naszym udało się zdobyć pierwsze miejsce na tegorocznych mistrzostwach, to Polacy imprezowaliby co najmniej tydzień. A piłkarzy czekałaby największa biba w historii naszego kraju. Aż strach się bać, co by wtedy było - ale nie wykluczam, że czarny skądinąd scenariusz z "Project X" mógłby się wtedy sprawdzić. Gorzej, jeśli niedzielny seans wywróży Polsce losy całego Euro - ale miejmy nadzieję, że nasza wielka impreza nie skończy się tragedią.