
Oprócz wymienionych, był oczywiście jeszcze atak na Polkę w Reutlingen. Sprawa niezwykle bulwersująca, ale praktycznie niczym nie związana z zamachami, których w zaledwie w trzy dni doświadczyła Bawaria. Tam chodziło o towarzyskie podłoże, tutaj pierwszy raz w historii zjednoczonych Niemiec państwo to padło ofiarą terroryzmu. A przynajmniej tak na poważnie.
Miniony tydzień zmusił wszystkich do zweryfikowania tej opinii. Część z czworga ofiar 16-letniego uchodźcy z Afganistanu, który 18 lipca zaatakował w imieniu Państwa Islamskiego w pociągu pod Würzburgiem wciąż walczy o życie. Podobnie, jak poszkodowani po samobójczym ataku bombowym w Ansbach, do którego doszło w niedzielę. A Monachium opłakuje dziewięcioro osób, które w miniony piątek zginęły zastrzelone przez 18-latka pochodzenia irańskiego.
To jednak wersja całkowicie niezgodna z tą oficjalną. – Służby i policja zasługują na podziękowania – stwierdził bowiem już kilkanaście godzin po zamachu pod centrum "Olympia" szef niemieckiego resortu spraw wewnętrznych Thomas de Maizière podczas żałobnej wizyty w Monachium. Podobnie sprawy skomentowała też sama kanclerz Angela Merkel, która po maskarze dokonanej przez 18-letniego Alego Davida Sonboly'ego dziękowała nie tylko monachijskiej policji, ale też urzędnikom i politykom, którzy mieli świetnie spisać się przy współpracy w wielogodzinnej obławie.
Prawdą jest, że zostaliśmy wtedy postawieni na nogi absolutnie wszyscy, ale do tempa naszych działań można mieć wiele pretensji. A wynikało ono tylko i wyłącznie z tego, że na co dzień ludzi jest zbyt mało. Szczególnie w czasach, gdy tracimy czas i czujność na pilnowanie uchodźców, którzy co dnia przysparzają całą masę kłopotów. Takich codziennych drobnostek, typu kłótnie i szarpaniny, głównie między sobą. Ale to zabiera mnóstwo czasu.
Być może "zbyt polityczne" i zachowawcze podejście do zamachowca było pokłosiem afery, którą zaledwie kilka dni wcześniej po zamachu w Würzburgu rozpętała była członkini rządu Gerharda Schrödera i popularna działaczka "Zielonych" Renate Künast.