"Krwawy tydzień" - tak o ostatnich wydarzeniach w Niemczech piszą tutejsze dzienniki. Najpierw był zamach afgańskiego nożownika w Würzburgu. Później masakra w Monachium, dokonana przez mającego irańskie korzenie nastolatka. Jeszcze emocje po tym wszystkim nie opadły, a uchodźca z Syrii wysadził się w powietrze w Ansbach. Wszystkie te wydarzenia mają co najmniej kilka wspólnych elementów. Pojechaliśmy do Bawarii, by sprawdzić, który z nich jest najważniejszy.
Koniec z nietykalnością
Oprócz wymienionych, był oczywiście jeszcze atak na Polkę w Reutlingen. Sprawa niezwykle bulwersująca, ale praktycznie niczym nie związana z zamachami, których w zaledwie w trzy dni doświadczyła Bawaria. Tam chodziło o towarzyskie podłoże, tutaj pierwszy raz w historii zjednoczonych Niemiec państwo to padło ofiarą terroryzmu. A przynajmniej tak na poważnie.
Owszem, tylko w tym roku doszło w Niemczech do 6 różnych terrorystycznych incydentów. W lutym 15-latka pochodzenia marokańskiego z Hannoveru uznała się za "fankę Państwa Islamskiego" i swą fascynacją postanowiła przypieczętować atakując nożem policjanta. W kwietniu dwóch nastolatków z Essen podłożyło ładunek wybuchowy na hinduskim weselu, ale ich samorobna bomba była na szczęście słaba i obrażenia odniosły jedynie trzy osoby.
I wydawało się, że poza takimi pojedynczymi przypadkami Niemcy nadal pozostają wolne od poważniejszych zagrożeń terrorystycznych. Jak wspominaliśmy w naTemat po zamachach w Brukseli i Paryżu, to niewiarygodne, ale Niemcy w czasach wojny z terroryzmem opierali się mu wyjątkowo skutecznie.
Wspólnym mianownikiem jest tu nie tylko fakt, iż w każdym z tych przypadków krwią spłynęła Bawaria. W przypadku Würzburga i Ansbach mamy do czynienia z tłem islamistycznym i faktem, iż zamachów dokonali uchodźcy. Wielu patrzy jeszcze bardziej ogólnie i najważniejszy wspólny punkt wszystkich tych tragedii widzi w niemieckim otwarciu na imigrację, szczególnie tę z muzułmańskiej części świata.
Tak to wygląda w mediach i dyskursie politycznym, a co mówią bawarskie ulice? Poza wszystkimi innymi wątkami, tu głównym tematem związanym z ostatnimi tragicznymi wydarzeniami jest głównie pytanie o stan niemieckiego bezpieczeństwa. A dokładnie o stan policji i służb, które ponoć straciły dawną czujność i bezkompromisowość w działaniu.
W Monachium o tym usłyszałem nie tylko podczas rozmów z osobami napotkanymi pod prowizorycznym miejscem pamięci zorganizowanym obok centrum handlowego "Olympia", czy w urokliwych knajpkach, przed którymi doszło do ataku w Ansbach.
Szukając tutaj ciekawych wątków i rozmówców dość przypadkiem trafiłem także na Michała*, urodzonego na Śląsku imigranta z Polski, który przyjechał tu w dzieciństwie, a od kilku lat cieszy się z posiadania odznaki monachijskiej policji. Zagadnięty na patrolu pod jednym z miejsc zbrodni z piątku, gdy dowiedział się, że jestem z polskich mediów, zaproponował mi wieczorem spotkanie przy piwie ze swoimi kolegami ze służby. – Bywamy bezradni, skrępowani brakiem odpowiednich sił i zielonego światła na odpowiednie środki – usłyszałem.
Za dużo polityki, za mało "Ordnungu"
To jednak wersja całkowicie niezgodna z tą oficjalną. – Służby i policja zasługują na podziękowania – stwierdził bowiem już kilkanaście godzin po zamachu pod centrum "Olympia" szef niemieckiego resortu spraw wewnętrznych Thomas de Maizière podczas żałobnej wizyty w Monachium. Podobnie sprawy skomentowała też sama kanclerz Angela Merkel, która po maskarze dokonanej przez 18-letniego Alego Davida Sonboly'ego dziękowała nie tylko monachijskiej policji, ale też urzędnikom i politykom, którzy mieli świetnie spisać się przy współpracy w wielogodzinnej obławie.
No właśnie, ale dlaczego tyle to trwało? Dlaczego Alemu udało się wybiec z lokalu McDonald's, gdzie dokonał największej części maskary i całkiem swobodnie mógł pobiec dalej i mordować kolejne osoby? Dlaczego szybciej "namierzył" go operator koparki, słynny już na cały świat za zbluzganie Sonboly'ego 57-letni Thomas Salbey?
A towarzyszący mu koledzy po fachu dodają, że podczas piątkowej akcji było wyraźnie widać, że coś złego dzieje się z dowódcami. – Za dużo myślą o polityce – rzuca jeden z moich rozmówców. I sugeruje, że na wieść o opisie sprawcy jako "nastolatku o bliskowschodnich rysach" chciano raczej złapać go żywego.
Szansy na popisanie się nie miał więc na przykład żaden ze snajperów szkolonych do działań z powietrza. – A potem i tak wszystko cholera wzięła, bo drań sam z siebie zrobił 10. ofiarę – dodaje inny z policjantów. Jak twierdzą wszyscy moi rozmówcy, szybko założono też, że jest już bezbronny, bo oddał wiele strzałów, a ktoś taki pewnie nie wziął ze sobą zapasowych magazynków.
Polityczna poprawność pozwala zabijać
Być może "zbyt polityczne" i zachowawcze podejście do zamachowca było pokłosiem afery, którą zaledwie kilka dni wcześniej po zamachu w Würzburgu rozpętała była członkini rządu Gerharda Schrödera i popularna działaczka "Zielonych" Renate Künast.
Bo akurat z pierwszym z zamachowców, którzy zaatakowali ostatnio w Bawarii policja obeszła się bezpardonowo. Uciekający z pociągu Afgańczyk miał pecha trafić na przypadkowo obecny w okolicy oddział specjalny. Choć był uzbrojony tylko w toporek, natychmiast go "zneutralizowano" celnym strzałem. "Dlaczego napastnik nie mógł być postrzelony, tak by uniemożliwić mu atak? Pytanie!" – oburzała się więc Künast.
Tak rozumiana polityczna poprawność wymuszana na funkcjonariuszach z pewnością poziomu bezpieczeństwa nie poprawia. Temu może jednak przynieść korzyść wola jej politycznych konkurentów. Tego samego dnia, gdy rozmawiałem z monachijskimi stróżami prawa, rządzący Bawarią liderzy CSU na fali oburzenia po zajściach z Monachium, Würzburga i Ansbach jednogłośnie zapowiedzieli wzmocnienie liczebności tutejszej policji. – Wzrost zatrudnienia będzie znaczny – ogłosił premier Bawarii Horst Seehofer.
– Byle ich tylko z uchodźców nie zaciągnęli... – podsumowali ironicznie moi rozmówcy.
A jak na uchodźców i "starych imigrantów" patrzy się po ostatnich wydarzeniach w Bawarii? I dlaczego to właśnie ona pierwsza spłynęła krwią? O tym przeczytacie w naTemat już wkrótce w drugiej części naszej specjalnej korespondencji z Monachium
*imię zmienione na życzenie rozmówcy, dane do wiadomości redakcji
Prawdą jest, że zostaliśmy wtedy postawieni na nogi absolutnie wszyscy, ale do tempa naszych działań można mieć wiele pretensji. A wynikało ono tylko i wyłącznie z tego, że na co dzień ludzi jest zbyt mało. Szczególnie w czasach, gdy tracimy czas i czujność na pilnowanie uchodźców, którzy co dnia przysparzają całą masę kłopotów. Takich codziennych drobnostek, typu kłótnie i szarpaniny, głównie między sobą. Ale to zabiera mnóstwo czasu.