Nosił opaskę w czasie Powstania Warszawskiego i dziś nie chce, żeby ktoś zbijał kapitał polityczny poprzez fotografowanie się z nią na ręku. Dla Eugeniusza Tyrajskiego jest to symbol Powstania, który przypomina mu o śmierci kolegów i przyjaciół, a nie tania szmatka, dzięki której ktoś może zyskać trochę popularności w internecie.
– Młody jestem, jeszcze dziesięć lat do setki, ale proszę mówić głośniej, bo tu szum straszny – powiedział Eugeniusz Tyrajski. Spotkaliśmy się na ulicy Długiej w Warszawie, w siedzibie Związku Powstańców Warszawy.
Panie Eugeniuszu, co pan sądzi o tej akcji, w której ludzie fotografują się z opaskami powstańczymi?
To jest coś okropnego. Ja nie mam nic przeciwko koszulkom czy czapkom, niech sobie noszą. Może to nawet jest jakaś forma upamiętnienia Powstania, może dzięki tym koszulkom pamięć o nas się podtrzymuje. Koszulki mogą być. Ale te opaski? Nie. I te, no jak to się nazywa... Widzi pan, słowa uciekają... Te tatuaże to już zdecydowanie coś okropnego jest.
Po Powstaniu trafiłem do obozu w Niemczech. W sumie dwa lata tam spędziłem. Gdzieś, już nie wiem gdzie, może pod Lipskiem widziałem taki wielki kamień, na którym wyryto napis. To był wiersz Goethego. „Kto chce zrozumieć poetę, powinien pojechać do jego kraju”.
W podobnym tonie wypowiedział się niedawno dziennikarz „Polska the Times, Witold Głowacki. Napisał, że aby poczuć atmosferę Powstania trzeba iść 20 godzin w śmierdzących, brudnych kanałach ze Starego Miasta do Śródmieścia
Dokładnie o to chodzi. Młodzi ludzie dziś niczego nie rozumieją, oni nie potrafią wczuć się w to, co my przeżyliśmy. I oby nie mieli takiej okazji. Nie ten czas. Ale przez to zakładanie opasek chwały nie przynoszą ani sobie, ani nam. To jest symbol, który łatwo może zostać pohańbiony głupią akcją.
Ja naprawdę nie mam już nic przeciwko koszulkom. Niektóre są nawet ładne. Niech noszą. Tylko niech już nie tatuują sobie kotwic, bo to przesada. Jakieś kamienie na szańcach i napis '44 pamiętamy”. To jest okropnie płytkie, nie ma związku z patriotyzmem.
Podobnie jak gwizdy na Powązkach przy pomniku przy Gloria Victis.
To prawda. Dopuszczono do tego, że ludzie gwiżdżą na cmentarzu. Nad grobami kolegów, na tych nielicznych, którzy jeszcze żyją. Tylko dlatego, że są z innej opcji politycznej. A nam nie chodzi o politykę. My chcemy tylko upamiętnić pamięć o kolegach, przyjaciołach, którzy zginęli. Proszę pana, tu w tym pokoju nie mówimy, kto głosował na PiS a kto na inna partię. Nikogo to nie obchodzi. Walczymy o pamięć o Powstaniu, nie interesuje nas bieżąca polityka.
Ale nie gwiżdżą powstańcy, tylko właśnie ci, którym polityka na grobach nie przeszkadza. Nie boi się pan, że teraz na placu Krasińskim też ktoś będzie się niegodnie zachowywał?
Trudno powiedzieć. Nie mam najmniejszego wpływu na to, co się będzie działo na placu. U mnie na kopcu nie gwiżdżą, wziąłem ich „na przyzwoitość”.
Jak to?
Kilka lat temu na kopcu Powstania Warszawskiego otwierałem uroczystości. Teraz ja to robię, jako przedstawiciel pułku Baszta, który walczył na Mokotowie. Było mnóstwo kiboli, którzy oczywiście wyli i buczeli. To ja na wstępie mówię, że stoimy na wielkim grobie bezimiennych ofiar Powstania Warszawskiego.
Wie pan, mój krewny walczył u „Krybara” na Powiślu. Został ciężko ranny, przenieśli go do szpitala powstańczego przy ulicy Wareckiej. W budynek trafiła potem bomba lotnicza, wszyscy zginęli w gruzach. I potem te gruzy wywożono z różnych rejonów Warszawy, usypano z nich kopiec na Czerniakowie.
Podobny stoi na Szczęśliwicach.
Dokładnie. To są przecież gruzy zwożone z całej warszawy. Tam jest wszystko, co wrzucono na ciężarówkę, kamienie, złomki cegieł, resztki ludzkiego dobytku. I zwłoki na pewno też. Nikomu nie udało by się wszystkich ekshumować, wiele szczątków spoczęło w tych kopcach.
I ja tę właśnie historię opowiedziałem na otwarciu uroczystości rocznicowych kilka lat temu. Tych wszystkich kiboli jakby zamurowało.
Pomogło?
Teraz nikt nie gwiżdże. Wszyscy stają na baczność i krzyczą „chwała bohaterom”.
No to pomogło...
Tak, i oby działało jak najdłużej. Bo tak jak mówiłem, młodym ludziom łatwo coś wmówić i oni potem to powtarzają. Trzeba pokazywać im prawdę, może to będzie procentować.
A jak wygląda prawda o poniedziałkowym spotkaniu z ministrem Macierewiczem i afera wokół apelu smoleńskiego?
Poszliśmy, spotkaliśmy się. Wie pan, to było trochę tak, że trzeba było iść. Na zasadzie, że nieobecni nie mają racji. To i poszliśmy.
Długo trwały negocjacje?
Nie było żadnych negocjacji. Kiedy przyszliśmy pokazano nam treść apelu, jaki ma być odczytany. Te pięć nazwisk, Kaczyński bez żony, Kaczorowski... I nasi koledzy. Proszę pana, według mnie to sukces. Nasz sukces.
Niektórzy już skrytykowali waszą uległość, uważają, że trzeba się było bić do końca.
I co by to dało? My ustąpiliśmy na te 10 procent, oni na 90. Ja uważam, że dobrze, że wreszcie udało się osiągnąć jakieś porozumienie. To kilka nazwisk, w tym Lech Kaczyński. Może to się komuś nie podobać, ale przecież my sami wnioskowaliśmy, żeby umieścić jego nazwisko w Muzeum Powstania Warszawskiego, jako osoby zasłużonej dla tego muzeum.
Hanna Gronkiewicz-Waltz napisała później oświadczenie, że w porozumieniu ze związkami powstańców i żołnierzy AK wnioskuje o dopisanie nazwiska profesora Władysława Bartoszewskiego do tej krótkiej listy.
Ja nic o tym nie wiem. Nie było takich ustaleń, w każdym razie nie brałem w nich udziału. Jest tyle szumu medialnego wokół tej sprawy, że naprawdę mało kto jest jeszcze w stanie się zorientować, gdzie leży prawda.
Zdecydowanie tak. Przecież on kilka miesięcy temu skończył 99 lat. Nie chodzi, to ciężko schorowany człowiek. Jest z nami duchem, ale ciało już odmawia posłuszeństwa. To co się w ostatnich dniach działo wokół obchodów rocznicowych bardzo go podniosło na duchu. Słyszy o wsparciu, jakie mamy w Polakach, którzy nie godzą się na łączenie historii z polityką.
Ale generała po wyjściu ze szpitala będą po sądach ciągać. Duch nie osłabnie?
To bzdura jest. Proszę pana, my od zawsze wiedzieliśmy, że „Motyl” miał rozkaz od „Radosława”, żeby wyciągać informacje o ludziach, których ścigała ubecja. Dziś ci młodzi w IPN nie mają pojęcia, jakie to były czasu. Wie pan, ja najdłużej to trzy miesiące nie byłem wzywany na ubecję. Trzy miesiące... Ciągle mnie ciągali, żeby wyjaśnienia składać. I tak miałem mnóstwo szczęścia, że nie siedziałem jak koledzy.
Wszystko wiedzieliśmy, co po wojnie robić Ścibor-Rylski, a dziś za to będzie musiał przed sądem odpowiadać? To jest oburzające.
Pułkownik Mazurkiewicz „Radosław” nie żyje, innych świadków też nie ma, to IPN może oskarżać generała o zdradę.
Powtarzam – ci młodzi nie mają pojęcia co się wtedy działo. Siedzą w tych papierach i nie znają prawdy.
Zawsze mnie zastanawiała jedna rzecz. Ścibor-Rylski miał podobno rozpracowywać swoją teściową i żonę. A przecież jego żona, Zofia Kochańska to słynna „Marie Springer”, żołnierz wywiadu AK, superagent w spódnicy. Myśli pan, że by się nie zorientowała?
To tylko dowodzi tego, że to wszystko to jakaś bzdura jest. Oni się bardzo kochali.
IPN może forsować tezę, że żona generałowi przebaczyła.
Powtarzam – my znamy generała od wielu lat. Wiedzieliśmy o tym, że podjął współpracę z UB. Zrobił to na polecenie, czy w porozumieniu ze swoim dowódcą i dzięki tej rzekomej współpracy wyciągał naszych ludzi z katowni UB. Oskarżanie go dziś o zdradę jest dowodem na nierzetelność historyków, którzy tak mówią.
Podpisaliśmy wszyscy list poparcia naszego prezesa. Tylko nie wiem, czy to coś pomoże, w IPN wiedzą swoje
Nie będzie generała. A ilu powstańców spodziewacie się podczas obchodów na pl. Krasińskich?
Naprawdę trudno powiedzieć. Jest nas coraz mniej, z każdym rokiem wielu odchodzi na wieczną wartę. Prowadzimy spis, ale wie pan, mało kto z rodziny informuje nas o śmierci naszych kolegów. Mamy w spisie wciąż kilka osób, które urodziły się w 1905 roku. Kilka z 1906. Myśli pan, że oni przyjdą? Przecież od dawna nie żyją, tylko my o tym oficjalnie nic nie wiemy.
Nie wiem, ilu przyjdzie. Mam tylko nadzieję, że zostaną godnie przyjęci, czy na placu, czy na Powązkach. O kopiec się nie boję.