Przejechałem się trzema popularnymi SUV-ami, żeby sprawdzić, który jest najsensowniejszy: Sportage, RAV4, Santa Fe
Michał Mańkowski
16 sierpnia 2016, 10:51·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 16 sierpnia 2016, 10:51
Oj kierowcy lubią SUV-y, lubią. Świadczy o tym nie tylko to, co widzimy na ulicach, ale i twarda statystyka. W 2015 roku SUV-y po raz pierwszy w historii miały największy udział w rynku. Uterenowione auto miejskie w swojej ofercie mają już niemal wszystkie marki: od tych najpopularniejszych, przez niszowe, na najdroższych premium kończąc. Dlatego właśnie przetestowaliśmy trzy znane SUV-y.
Reklama.
Na warsztat wzięliśmy hybrydową Toyotę RAV4, nową Kię Sportage oraz nieco większego Hyundaia Santa Fe, który jest nieco mniej popularny od swojego mniejszego brata Tucsona. Z raportu Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR wynika, że w 2015 po RAV-kę sięgnęło 3944 nowych klientów, na Sportage’a zdecydowało się 5060 kierowców, natomiast Santa Fe nie załapał się do pierwszej piątki.
Co testujemy?
1) KIA Sportage – 1,6l benzyna, 177KM
2) Hyundai Santa Fe – 2,2l diesel, 200KM
3) Toyota RAV4 – 2,5l benzyna z silnikiem elektrycznym, 197KM
WYGLĄD ZEWNĘTRZNY
Z całej trójki to KIA jest najmniejsza. Nie tylko wizualnie, ale i faktycznie (patrz tabelka poniżej). I to ona najbardziej wpisuje się tutaj w definicję kompaktowego SUV-a. Czuć to głównie podczas manewrowania i wciskania się na mieście. O ile Hyundai i Toyota nie są wielkimi kolubrynami, daje się odczuć, że te gabaryty są nieco większe. To także KIA Sportage jest tutaj autem najzgrabniejszym i chyba najświeższym. Pewnie, zyskuje sporo dzięki pakietowi GT Line, który podstawową wersję wzbogaca o serię wizualnych dodatków w środku i na zewnątrz.
To między innymi podwójna końcówka wydechu, 19-calowe felgi, srebrne nakładki na zderzaki, sportowa kierownica i cała seria mniejszych lub większych ozdobników. Wyjątkowo ciekawe są jednak światła przeciwmgielne, które wyglądają jak kostki lodu.
Największy jest natomiast Hyundai. Jakiś czas temu mieliśmy okazję jeździć Tucsonem i śmiało można powiedzieć, że mniej wprawne oko raczej nie rozróżni tej dwójki. Tak, Santa Fe jest większy, ale bryła obu jest bardzo zbliżona. Jest spory, opływowy, ale bardziej tradycyjny w porównaniu do Sportage’a. Bije z niego przestronność, o której przekonujemy się z czasem w środku. Odświeżona wersja Santa Fe wprowadziła delikatnie zmiany wizualne jak np. nowe kształty lamp, zderzaków czy alufelg. Co ciekawe, dokładając 5 tysięcy złotych możemy tutaj dostać dwa dodatkowe fotele z tyłu i mieć auto 7-osobowe.
No i na koniec chyba najbardziej klasyczna RAV-ka. Tego kształtu – choć odświeżonego w 2015 roku – nie sposób nie rozpoznać. Po lifcie auto jest nieco dłuższe i delikatnie przeprojektowane wizualne. Poza zderzakami i atrapą chłodnicy, pomajstrowano przy światłach. Choć w rzeczywistości jest krótszy od Santa Fe, wydaje się być autem dłuższym i bardziej dynamicznym. To pewnie zasługa kilku ostrzejszych cięć. Z tyłu dostajemy też charakterystyczny spoiler. Spory prześwit, wzmocnienia progów czy zderzaków sprawiają, że auto wygląda solidnie.
Nie będąc wielkim fanem Sportage’a, przyznaję, że to Kia wygląda tutaj najzgrabniej i najciekawiej. Jest co prawda najmniejsza. Na tle pozostałej dwójki wydaje się być modelem najodważniejszym wizualnie. Santa Fe i RAV4 to auta większe i bardziej „oszczędne”, jeśli chodzi o doznania wizualne.
WNĘTRZE
Kię Sportage zapamiętam także z bardzo dobrze zaprojektowanego i wykończonego wnętrza. Sporo skóry i wdzięcznej jakości materiałów. Jeśli gdzieś było plastikowo, to z gustem, bez taniego wyglądu i trzeszczenia. Kierowcy, którzy lubią mieć wszystko pod ręką, na pewno docenią też sportową kierownicę z pakietu GT Line, która nie tylko dobrze leży, ale jest przede wszystkim zaprojektowana praktycznie. Wszystkie przyciski na „kółku” są rozmieszczone bardzo intuicyjnie i rozsądnie.
Wewnątrz część przycisków sterujących systemami mamy na panelu środkowym, a niektóre po lewej stronie kierownicy. Ta druga grupa była trochę mało widoczna i na dobrą sprawę fajnie byłoby mieć wszystkie w jednym miejscu.
Brakowało mi jednego dobrego schowka na telefon. Bo choć jest ich sporo, ten na środkowym panelu był nieco zbyt głęboki i schowany za drążkiem zmiany biegów. Do tego nie wiem czemu bardzo się nagrzewał, w efekcie czego po kilkudziesięciu minutach jazdy sam telefon też był nagrzany jak patelnia.
W środku nie jest ciasno, ale porównując wrażenia do pozostałej dwójki, daje się odczuć, że to najmniejsze auto. Z tyłu jest okej, ale niezbyt przestronnie. Siedzimy wyżej, ale możemy poczuć się bardziej jak w sedanie.
Przeskakując do Hyundaia widzimy od razu dwie różnice: jakościową i przestrzenną. Można odetchnąć pełną piersią i poczuć się dużo swobodniej. Zarówno z przodu jak i z tyłu. Za kierownicą siedzi się wysoko i wygodnie. Szybki rzut oka po wnętrzu wystarczył jednak, żeby dostrzec też różnicę jakościową. Nie w przypadku foteli, ale wykonania niektórych elementów. Na przykład przedni panel sam w sobie został zaprojektowany sensownie i praktycznie, ale jest tam zdecydowanie za dużo plastiku. Wiecie, tego najgorszego.
Dużym plusem jest także bagażnik, który ma pojemność 585 litrów przy wersji 5-osobowej i 516 w 7-osobowej. To dużo więcej od Sportage’a, który ma ich zaledwie 503.
W przypadku RAV4 zacznę od końca, czyli bagażnika. Ten na papierze ma tutaj 501 litrów i widząc tę liczbę byłem zaskoczony, bo na żywo wydawał się dużo mniejszy (wersja niehybrydowa ma 547l). To właśnie fakt posiadania napędu elektrycznego wpływa na ustawność bagażnika. Niestandardowym, ale praktycznym rozwiązaniem była za to siatka, do której można w razie czego powrzucać część bagażnikowych gratów.
Pomijając bagażnik, pod względem przestronności RAV4 jest zbliżona bardziej do Santa Fe, aniżeli Sporateg’a. Jeździłem już nieco starszym modelem i na pierwszy rzut oka wewnątrz ciężko doszukać się wielu zmian. To raczej kosmetyka, a środek jest bardzo toyot’owy. Jeśli chodzi o jakość wykonania wnętrza to jest podobnie jak w Santa Fe (może nieco mniej plastikowo), ale nie tak dobrze jak w Sportage’u. Jest sporo praktycznych schowków oraz półka naprzeciwko pasażera, w której można powrzucać nieco rzeczy.
Dyskusyjne może być miejsce umiejscowienia części przycisków dedykowanych trybom jazdy czy podgrzewaniu foteli. Są lekko schowane w głębi za drążkiem zmiany biegów, a dotarcie do nich nie jest jakoś wybitnie sprawne. Warto wspomnieć też o regulowanych oparciach tylnych foteli.
Jeśli wnętrze ocenialibyśmy tylko na podstawie wyglądu i jakości wykonania, zwycięzcą na pewno byłaby Kia. Niemniej, ilość miejsca i kwestia praktyczności sprawiają, że lidera w tej kategorii wybrać nie tak łatwo. Bo pod względem miejsca dużo lepiej sprawdza się chociażby Hyundai. Warto sobie zatem odpowiedzieć, na czym nam zależy i kogo (oraz gdzie) będziemy samochodem wozić.
JAZDA I WSPARCIE KIEROWCY
I tak jak Sportage, którego widzicie na zdjęciach oferuje dynamiczny i świeży wygląd, tak jego osiągi są już mniej dynamiczne. Nawet przełączając się na sportowy tryb jazdy nie odczujemy tego wyraźnie mocniej – no może poza sposobem, w jaki silnik podkręca obroty. Kia Sportage jedzie poprawnie, ale momentami brakuje mocy przy wciśnięciu gazu np. podczas wyprzedzania. Jako kierowca lubię mieć pewien zapas mocy „w razie czego”.
Pomijając kwestie dynamiki, samo auto pod względem właściwości jezdnych jest bardzo praktyczne. Mamy tutaj serię systemów wspierających kierowcę: od automatycznego trzymania auta „w miejscu”, przez monitorowanie martwego pola i otoczenia, asystenta parkowania, czy na utrzymywaniu pasa ruchu kończąc. Miło zaskoczył mnie zwłaszcza ten ostatni system, który sprawdzał się bardzo dobrze. Nie tylko utrzymywał tor jazdy, ale i delikatnie kontrował w przypadku zjazdu na bok, oraz „łapał” delikatniejsze zakręty.
Po tygodniu jazdy w mieście i w trasie komputer pokładowy pokazywał spalanie na poziome 9l/100km.
Pod względem dynamiki dużo lepsze wrażenia można mieć za kierownicą Hyundaia Santa Fe. Choć auto jest potężniejsze, większy 2,2-litrowy silnik o mocy 199km radził sobie zdecydowanie sprawniej. Na papierze przyspieszenie obu modeli do pierwszej „setki” jest niemal identyczne, ale jeśli chodzi o odczucia, to Santa Fe tworzył wrażenie auta bardziej sprawnego. Można to było poczuć zwłaszcza przy większych prędkościach, oraz włączając tryb sportowy. Ten wyraźnie wpływał na pracę silnika. Gdyby tylko nie był to tak donośny diesel… Spalanie w trybie mieszanym było podobne jak u Sportage’a, bo wynosiło także 9l/100km.
Santa Fe podobnie został całkiem nieźle napakowany systemami wspierającymi kierowcę. Nie ma tu co prawda utrzymywania samochodu na pasie ruchu, ale jest aktywny tempomat, automatyczne światła drogowe, system monitorowania martwego pola, a także kamera 360 stopni, która naprawdę pomaga przy kręceniu się na parkingu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że siedzimy za kierownicą sporego auta. Wielkość samochodu, jak i miękkie zawieszenie pozwalałby za to bez zbędnych nieprzyjemności pokonywać nierówności.
Nieco z boku powyższej dwójki stoi hybrydowa RAV4, w której zamontowano 2,5-lirtowy silnik benzynowy wspierany elektrycznym motorem. Ta dwójka razem ma moc 197 koni mechanicznych i… wcale nie tak niskie spalanie. Po samochodzie z napędem hybrydowym moglibyśmy spodziewać się zaskakująco niskiego wyniku. Tymczasem w przypadku RAV4 jest dość normalnie, bo przy normalnej jeździe w trasie i w mieście to ok. 8l/100km. Podobny zestaw montuje się także w hybrydowych lexusach.
Odległości, które przejedziemy na silniku elektrycznym nie są zabójcze, ale auto na bieżąco samo go doładowuje. Jeśli nie naciskamy drastycznie pedału gazu, samochód częściej będzie korzystał właśnie z elektryka. Mocniejsze „depnięcia” sprawiają jednak, że do uszu dobiega wyjątkowo głośny dźwięk pracującego silnika. RAV4 jest odrobinę dynamiczniejsza od poprzedników. Do pierwszej setki rozpędza się o ok. sekundę szybciej, przy większych prędkościach te różnice nie są już tak odczuwalne.
Gdy myślę o tych trzech samochodach, najlepiej jeździło mi się chyba za kierownicą Santa Fe. Poza serią systemów, w trybie sportowym popuszczał trochę wodze. Sportage jeździ bardzo poprawnie i miło zaskoczył rozwiniętymi systemami bezpieczeństwa, ale zdecydowanie zabrakło mu pazura. RAV4 jest teoretycznie najszybsza, ale to samochód, który nie budzi emocji. Można się co najwyżej pobawić w walkę o jak najniższe spalanie i jak najlepsze osiągi na elektryku.
Ceny:
na podstawie oficjalnych cenników za najtańszą i najdroższą wersję. Ceny mogą być większe zależnie od dodatkowego wyposażenia
Gdybym właśnie teraz stał przed decyzją, którego z tych trzech SUV-ów wybrać, prawdopodobnie zdecydowałbym się na Kię Sportage. Lubię rzeczy ładne, bo kwestie wizualne mają równie duże znaczenie, o techniczne. Do tego Kia wydaje się być autem praktycznym, a aktualnie nie przeszkadzałoby mi, że nie jest to największy SUV. Kia wygrywa także ceną. Ci, którzy mają trochę większy zastrzyk gotówki mogą pomyśleć o następnej dwójce. Bardziej przestronny i przyjemniejszy w jeździe był Santa Fe natomiast hybrydowa RAV4 to pozycja raczej dla fanów marki, którzy są wierni sprawdzonym i niezawodnym rozwiązaniom.