– Mój mąż też zmarł. W ubiegłym roku. Bardzo cierpię. Żądam 2 mln zł za te cierpienia. Jestem wyborcą PiS-u i jestem do tego niepełnosprawna, więc proszę rozpatrzyć mój wniosek poza kolejnością – to tylko jeden z setek komentarzy ludzi oburzonych kolejnymi wypłatami dla rodzin smoleńskich. Część rodzin domaga się kolejnych setek tysięcy złotych lub wręcz milionów za swoje cierpienie wywołane utratą najbliższych 10 kwietnia 2010 roku.
Minister Antoni Macierewicz uruchomił nową lawinę roszczeń ze strony rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej - napisali niedawno Bianka Mikołajewska i Jakub Stachowiak w OKO.press. Okazuje się, że podkomisja smoleńska MON jest dla części rodzin pretekstem, by domagać się kolejnych odszkodowań za utratę najbliższych w wypadku lotniczym. I nowe pieniądze płyną na ich konta bankowe szerokim strumieniem. MON załatwia to tak, że zawiera z rodzinami ugody zanim sprawę rozpatrzy sąd, czyli na etapie wezwania.
Jak wycenić stratę
Przyczyną oburzenia opinii publicznej jest to, że rodziny ofiar już dostały pokaźne kwoty od państwa: w 2011 roku rodzice, małżonkowie i dzieci ofiar dostali po 250 tysięcy złotych. Jednak - jak ustaliło OKO.press - od 2013 roku do sądu wpłynęło 120 spraw o dalsze smoleńskie odszkodowania. Tylko w 13 przypadkach sąd przyznał dodatkowe odszkodowania.
Ale od czasu wygranych przez PiS wyborów sytuacja się zmieniła - resort Macierewicza płaci rodzinom nie zdając się na ocenę sądu. Dzięki temu rodziny smoleńskie będą mogły składać kolejne wnioski o kolejne odszkodowania ile razy zechcą. Wdowa po Januszu Kurtyce domaga się od resortu Macierewicza 1 miliona, a wdowa po Tomaszu Mercie 2 milionów złotych.
– Moja matka zginęła w wypadku. Dostałam kilkanaście tysięcy złotych. Może też powinnam się zgłosić do MON? – pyta z przekąsem jedna z internautek. Radca prawna Monika Wieczorek z kancelarii EDGE/Wieczorek nie dziwi się, że wielosettysięczne, a nawet milionowe kwoty budzą zdumienie. Bo polskim standardem są odszkodowania od 10 tysięcy do 250 tysięcy złotych. Skąd taka rozpiętość? – Kwoty odszkodowań są zróżnicowane, bo sąd bierze pod uwagę okoliczności. A te są oczywiście inne zależnie od przypadku – mówi Wieczorek.
– Dużo zależy od tego, jak śmierć danej osoby w wypadku zmieniła sytuację materialną rodziny, a także jak bardzo osoba występująca o odszkodowanie była związana ze zmarłym – tłumaczy. Jednym z najwyższych odszkodowań jakie sobie przypomina, była kwota 230 tys. zł dla kobiety, której mąż zginął tuż po ślubie. Z kolei znacznie mniej, bo 10 tys. zł, otrzymała matka, której syn zginął w wypadku. – To właśnie matka go utrzymywała, więc jej sytuacja materialna nie pogorszyła się – tłumaczy Wieczorek.
Nic dwa razy się nie zdarza?
Czy panna młoda, która straciła swojego świeżo poślubionego męża, mogłaby po kilku latach domagać się kolejnego odszkodowania? – Nie ma takiej możliwości – mówi Wieczorek. – Gdy wyrok sądu się uprawomocni, to nie można prosić o odszkodowanie za to samo po raz drugi. To zasada res iudicata. Decyzja jest ostateczna – wyjaśnia.
Jednak w przypadku MON i części rodzin smoleńskich jest inaczej. Kolejne odszkodowania części rodzin smoleńskich są przekazywane na etapie wezwania, tak by sąd nie miał nic do powiedzenia. To znaczy, że za tydzień, miesiąc, rok, dwa lata, mogą zażądać pieniędzy ponownie. A minister Macierewicz, który w zawoalowany sposób pogroził portalowi OKO.press za zajmowanie się sprawą, może im zrobić kolejne przelewy. I tak na okrągło.
Duże pieniądze, mocne słowa
Dzwonię do kilku rodzin smoleńskich z pytaniem co sądzą o tym, że inni domagają się kolejnych pieniędzy ze skarbu państwa. Większość nie chce komentować. Ale wreszcie znajduję chętnego rozmówcę, który prosi jednak o zachowanie anonimowości. Nie zgadza się z internautami, którzy nazywają katastrofę smoleńską zwykłym wypadkiem, gdyż pasażerowie Tu-154 lecieli do Smoleńska służbowo. Jednak rozumie oburzenie opinii publicznej.
– Nie wiem dlaczego część rodzin domaga się kolejnych wypłat – mówi. – Przecież otrzymaliśmy godne odszkodowania. Poza tym część rodzin otrzymała dodatkową pomoc, taką jak renty i stypendia. W Polsce jest wiele osób prawdziwie potrzebujących, a budżet państwa nie jest z gumy. Chyba robią to dlatego że wiedzą, że władza da im te pieniądze – mówi.
O zachowanie anonimowości nie prosi za to Paweł Deresz, wdowiec po posłance Jolancie Szymanek-Deresz. Nie chce komentować kwot, których żądają konkretne rodziny, ani faktu, że odszkodowań domagają się także wnuki tych, którzy zginęli. Ma do powiedzenia tylko jedno. – Pazerność PiS-u i jego akolitów nie ma granic – mówi Deresz.