Lepiej, żeby nie było upału. To ze względów epidemiologicznych. Lepiej też, by nie zaczęły się duże mrozy, bo wtedy trudno jest wykopać grób. Zgodnie z ustawą o cmentarzach i chowaniu zmarłych ekshumacje mogą być przeprowadzane między 16 października a 15 kwietnia. Nie dotyczy to jednak tak zwanych ekshumacji prokuratorskich lub sądowych, one mogą się odbywać w innym terminie. Bo prokurator niczyjej zgody nie potrzebuje.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Prokurator może więcej
Z całą masą procedur musi się zmierzyć rodzina, jeśli to ona występuje o ekshumację bliskiej osoby. Konieczne jest uzyskanie zgody Sanepidu, ten zaś sprawdza m.in., czy w rodzinie nie ma konfliktu. Bo na otwarcie grobu muszą się godzić na przykład wszystkie dzieci zmarłego. Prokurator Sanepidu pytać nie musi. Wystarczy, że zgłosi w Inspektoracie, iż planuje ekshumację, a inspektor przychodzi, aby ją nadzorować. Nie musi też też się liczyć w ogóle ze zdaniem rodziny.
Zakłady pogrzebowe w ostatnich latach wykonują bardzo wiele ekshumacji. Ogólnopolskich statystyk nie ma, ale w kilku powiatowych Stacjach Sanitarno-Epidemiologicznych usłyszałem, że rocznie wydają kilkadziesiąt zezwoleń na otwarcie grobu. Najczęściej chodzi o przeniesienie ciał rodziców, czy dziadków. Rodziny proszą o taką zgodę, aby mieć bliżej na cmentarz do swoich bliskich i 1 listopada nie jeździć po całym kraju. Ale zazwyczaj w samej operacji nie uczestniczą.
Niełatwy widok
– Po sześciu latach w grobie ciała mogą wyglądać bardzo różnie, najczęściej jest to widok nieciekawy – usłyszałem w jednym z zakładów pogrzebowych, który przeprowadza ekshumacje. – Łatwiejsze do zniesienia są ekshumacje starszych grobów. Po 20-30 latach od śmierci ciało zazwyczaj ulega mineralizacji, wtedy z człowieka pozostają tylko kości. Ale i tak różnie bywa - zależy to choćby od rodzaju ziemi, od wilgotności, od trumny – wyjaśnia specjalista.
– Ekshumacje odbywają się nad ranem, zawsze musi w nich uczestniczyć przedstawiciel Sanepidu. Chodzi przede wszystkim o to, aby dopilnować, czy pracownicy zakładu pogrzebowego są odpowiednio zabezpieczeni przy wydobywaniu zwłok, czy mają rękawice, maskę – tłumaczy Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Zapewnia, że firmy dokonujące ekshumacji są pod stałym nadzorem Sanepidu. – To muszą muszą być ludzie, którzy potrafią to robić – zaznacza.
A tacy grabarze muszą być wyjątkowo odporni. – Silna psychika jest niezbędna – nie kryje pracownik zakładu pogrzebowego i przyznaje, że poza człowiekiem z Sanepidu zazwyczaj mało kto uczestniczy w ekshumacjach. Rodziny nie są raczej gotowe, aby zobaczyć bliskich w takim stanie, choć wszystko odbywa się profesjonalnie i z poszanowaniem godności zmarłego. – Jeśli chodzi o przeniesienie zwłok na inny cmentarz, to przekładamy do nowej trumny wszystko - i ciało, i pozostałości po starej trumnie. Jeśli chodzi o ekshumację prokuratorską - przenosimy wszystko to skrzyni wybitej blachą i przekazujemy do Zakładu Medycyny Sądowej – wyjaśnia człowiek z branży funeralnej.
Zdanie rodzin - bez znaczenia
I choć dla rodzin osób zmarłych ekshumacja zawsze jest ogromnym przeżyciem, to śledczy nie muszą brać pod uwagę zdania bliskich. Tak właśnie będzie w sprawie rodzin smoleńskich. Z zapowiedzi Prokuratury Krajowej wynika, że ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej mogą zacząć się już wkrótce i to pomimo protestów wielu osób. Śledczy planują otwarcie grobów wszystkich, którzy zginęli 10 kwietnia 2010 r., także Lecha i Marii Kaczyńskich. Z ekshumacji mają być wyłączeni jedynie ci, których ciała badano już wcześniej - w 2011 i 2012 roku.
Tamte ekshumacje przeprowadzono na wniosek rodzin. Najpierw ekshumowano ciało Zbigniewa Wassermana, potem Przemysława Gosiewskiego i Janusza Kurtyki. Ekspertyzy nie potwierdziły obaw rodzin i nie wykazały nieprawidłowości. Inaczej było z ekshumacjami wykonanymi jesienią 2012 roku. Okazało się, że doszło do zamiany ciał: w grobie działaczki „Solidarności” Anny Walentynowicz leżało ciało wiceprzewodniczącej fundacji Golgota Wschodu Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej i na odwrót. Podobna pomyłka nastąpiła w przypadku ciał byłego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego i przedstawiciela Rodzin Katyńskich Tadeusza Lutoborskiego.
Naczelna Prokuratura Wojskowa broniła się wówczas, że nie można mówić o "zamianie ciał", a jedynie o błędnej identyfikacji zwłok po katastrofie w Rosji. Dziś Naczelna Prokuratura Wojskowa już nie istnieje, na mocy reformy Zbigniewa Ziobry została zlikwidowana. Tzw. śledztwo smoleńskie przejęła Prokuratura Krajowa, a ona nie zważa na to, czy rodziny chcą ekshumacji, czy też nie. A rodziny są podzielone.
Ekshumacji ciała Tomasza Merty od kilku lat domaga się jego żona Magdalena. Też ma podejrzenie, że zwłoki jej męża zostały zamienione z innymi. Dlatego ona cieszy się z prokuratorskich zapowiedzi. Ale jest mnóstwo innych osób, które nie mogą się pogodzić z planami śledczych.
Wszystko przesądzone
Córka tragicznie zmarłej w Smoleńsku Grażyny Gęsickiej, Klara Gęsicka-Bąk, w rozmowie z naTemat przyznaje, że sprzeciwia się planom prokuratury. Wie jednak, że jej sprzeciw nic nie da.
Córka Grażyny Gęsickiej zaznacza, że przeciwników ekshumacji wśród rodzin katyńskich jest bardzo wielu. Grupa ta proponowała prokuraturze kompromis. – Mówiliśmy, żeby zaczęli ekshumację od tych, którzy tego chcą. Może znajdą to czego szukają i nie będą musieli wykopywać wszystkich. Nie poskutkowało. Argument podstawowy to dociekanie prawdy i rozliczenie winowajców – opowiada córka minister rozwoju regionalnego w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. I wtóruje jej wielu innych przedstawicieli rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej.
– Nie pozwolę ruszyć męża z grobu – mówiła dziennikarka Joanna Racewicz, wdowa po śp. kpt. BOR Pawle Janeczku. Równie ostro mówiła wiosną Małgorzata Szmajdzińska. – Nie wyrażam na to zgody. Będzie piekło, jeżeli do tego dojdzie – komentowała wdowa po Jerzym Szmajdzińskim, gdy nowi prokuratorzy ujawnili swoje zamiary. Oburzenia nie krył też Paweł Deresz. – Jeśli władza wierzy w zamach i w ładunki wybuchowe podłożone w prezydenckiej salonce, to wystarczy ekshumacja prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ja chcę, by moją żonę zostawili w spokoju – mówił mąż Jolanty Szymanek-Deresz.
Ale nawet wśród bliskich pary prezydenckiej pojawiały się podobne opinie. Cztery lata temu w "Naszym Dzienniku" nieżyjący dziś już brat Marii Kaczyńskiej opowiadał się przeciwko ekshumacji siostry. Był bowiem na 100 procent pewien, że na Wawelu spoczywają jej szczątki. Tyle że prokuratorzy ze zdaniem rodzin nie muszą się liczyć. I nie zamierzają się liczyć.
Prokuratura zapowiedziała, że sprawa jest przesądzona i nie wezmą pod uwagę zdania rodziny. Ich argument jest taki, że żeby poznać prawdę, muszą ekshumować wszystkich. Nie przejmują się zdaniem bliskich, czy ich stanem zdrowia. Moja babcia, mama mojej mamy dobijająca do 90... I inne starsze schorowane osoby, które np. straciły dzieci w tej katastrofie... Nie przejmują się NICZYM.