To miał być świetny program. Dziennikarz telewizji TTV zamieścił ogłoszenie o pracy i sprawdzał, jak daleko posuną się mieszkańcy Radomia, żeby wyrwać się z nędzy i szarości bezrobocia. Zza lustra weneckiego obserwował zdesperowanych kandydatów, którzy zgadzali się świadczyć każdą pracę, nawet nielegalną. – To ohydna manipulacja – mówią mieszkańcy Radomia, których poprosiliśmy o ocenę tego eksperymentu.
– Lekko się nie żyje – mówi napotkana przeze mnie mieszkanka Radomia, która w poniedziałek rano przyjeżdża do Warszawy, idzie do pracy, do Radomia wraca na weekend. Oczywiście nie siedzi w pracy przez okrągłe pięć dni z rzędu, nocuje u znajomych. – Bo tak taniej – mówi pani Sylwia. W Warszawie kokosów nie zarabia, ale to i tak o wiele więcej, niż byłaby w stanie zarobić w rodzinnym mieście.
– Przyjeżdżam tu już od jakichś trzech lat. U siebie pracowałam w sklepie, tak jak i tu. I podobnie jak w Warszawie spora część mojej wypłaty jest zależna od obrotów sklepu – snuje swoją opowieść pani Sylwia. Tylko te obroty są nieporównywalne w Radomiu i w Warszawie. – Tam często całymi dniami nie było żadnego klienta, tu jednak coś się dzieje – mówi moja rozmówczyni.
Siedzimy w jednym ze sklepów odzieżowych w Złotych Tarasach. Centrum Warszawy, 3 minuty szybkim marszem z Dworca Śródmieście, na którym pani Sylwia pojawia się dwa razy w tygodniu. – Trochę męczą mnie te dojazdy, ale w Radomiu mam narzeczonego. Jemu się udało, pracuje w banku, stała pensja. Może nie jakaś wielka, ale można odłożyć – mówi radomianka.
Programu Betlejewskiego nie widziała. Gdy opowiadam jej treść, jest oburzona. – Jak można? Przecież to biedni ludzie. Niech ten pan sam posiedzi rok czy pięć na bezrobociu to zobaczymy, jak on się zachowa, gdy mu ktoś obieca złote góry za przemyt nielegalnych uchodźców – mówi wyraźnie zdenerwowana pani Sylwia.
Człowiek szuka pracy
O tym, jak trudno jest znaleźć w Radomiu pracę pisze w mailu do naTemat pragnąca zachować anonimowość mieszkanka Radomia. – Kiedy jako 16-latka chciałam sobie zarobić jakieś pieniądze, stałam ze znakiem „Tanie książki” w ręku i zarabiałam 5 złotych za godzinę. Później zostałam opiekunką do dzieci – stawka była taka sama. Po maturze jedyna „stała” praca jaką udało mi się znaleźć w Radomiu, to call center za 7.20 netto za godzinę – wylicza radomianka. Przyjechała do Warszawy. Na studia, potem znalazła w stolicy pracę.
– Rok temu sytuacja osobista zmusiła mnie do tego, żeby rzucić pracę w Warszawie i wrócić do Radomia. Nic się nie zmieniło – pisze. Rano pracowała jako „opiekunka do dzieci” za 6 zł za godzinę. Nazwa stanowiska była bardzo umowna, bo do jej obowiązków należało także sprzątanie i gotowanie. Wieczorami dorabiała jeszcze w call center. – Tu miałam szczęście, zarabiałam „aż” 10 zł na rękę za godzinę – wspomina.
Program Betlejewskiego uważa za ohydną i śmierdzącą prowokację. – Brzydzi mnie zachowanie tego „dziennikarza”. Ci ludzie zostali w sposób brutalny sprowokowani – pisze mieszkanka Radomia. Jak twierdzi, nie zna nikogo, kto zgodziłby się w podobnej sytuacji na podjęcie nielegalnej pracy. Pani Sylwia też mówi, że chyba by się nie zgodziła na pracę, w której musiałaby łamać prawo.
– Z drugiej strony nie mam pewności, jak bym się zachowała, gdybym nie miała pracy i przyszedł do mnie ktoś, kto by mi zaproponował wielkie pieniądze – zastanawia się pani Sylwia. – Łatwo jest powiedzieć, że jest się uczciwym i narkotyków nie będzie się wozić. A co, jak z opieki społecznej człowiek dostaje grosze, nie ma na czynsz, nie ma żadnych perspektyw na pracę, a w pokoju obok płacze małe dziecko? Co wtedy, wciąż gęba pełna frazesów, gdy w brzuchu pusto? – pyta retorycznie.
– Znam osoby, które ciężką pracą osiągnęły bardzo wiele w Radomiu – pisze w mailu mieszkanka Radomia. Z tego co pisze wynika, że trzeba mieć jednak dużo szczęścia i znajomości, żeby w tym mieście coś osiągnąć. – Znam wiele starszych osób, które za niską emeryturę nie są w stanie przeżyć. I co wtedy robią? Pracują za śmieszne pieniądze, 5 zł za godzinę, jako "ochroniarze" na posesjach bogatszych ludzi. Albo sprzedają na targach stare książki czy owoce – dodaje.
Albo idą na spotkanie o pracę zaaranżowane przez Rafała Betlejewskiego. Tam stają przed wyborem, czy dalej żyć w biedzie i z trudem wiązać (lub nie) koniec z końcem, albo zgodzić się na pracę, która de facto jest nielegalna i grozi więzieniem. – Każdy chce jakoś żyć – mówi pani Sylwia. – Myśli pan, że tę chytrą babę z Radomia wymyślili? Tam ludzie naprawdę imają się wszelkich sposób, żeby przeżyć – dodaje.
Ohydna prowokacja
O tym, jak ohydną wydała im się dziennikarska prowokacja mówią zgodnie zapytani przez nas mieszkańcy Radomia. „Wstrętne”, „brzydkie”, „ohydne” – te słowa powtarzały się najczęściej. Nikt z nich nie potępił osób, które nieświadome tego, że wszystko jest zabawą dziennikarza, „eksperymentem”, godziły się na łamanie prawa. Za to zgodnie twierdzą, że Betlejewski nie zasługuje na miano dziennikarza.
Okazuje się, że nie tylko mieszkańcy Radomia źle ocenili materiał Betlejewskiego. Leszek Talko, znany dziennikarz i publicysta oświadczył dziś na Facebooku, że co prawda z żalem, ale rozstaje się z radiem Medium Publiczne. Miał nadzieję, że zarząd i rada radia odniosą się jakoś do niedopuszczalnej jego zdaniem prowokacji. Nie doczekał się, więc stwierdził, że dłużej swoim nazwiskiem nie chce firmować tej stacji. Przy okazji dowiedział się od Betlejewskiego, że jest głupi.
– Chciałem, żeby Medium Publiczne odcięło się jakoś od tej prowokacji Betlejewskiego – mówi w rozmowie z naTemat Leszek Talko. – Chciałem, żeby chociaż napisał, że to jego osobista akcja nie mająca nic wspólnego z medium. Obiecał, że to zrobi i nie zrobił – mówi Talko. Choć portal nazywa się Medium Publiczne, to faktycznie jest to medium Rafała Betlejewskiego. – Sam musiałby siebie usunąć, ale tego nie zrobi – tłumaczy Leszek Talko.
Usunął się więc Leszek Talko, a przy okazji kilku innych dziennikarzy. Na stronie Medium Publiczne opublikowano oświadczenie redakcji, w którym zespół dziennikarzy stanowczo odcina się od materiału Betlejewskiego.