Pałac Kultury i Nauki budowało 3,5 tysiąca robotników przywiezionych ze Związku Radzieckiego. Nie wszyscy z nich wrócili do domu, budowa daru od narodu radzieckiego pochłonęła 16 ofiar. Ich groby można odnaleźć na cmentarzu prawosławnym w Warszawie. A dzieło wciąż dumnie stoi w centrum Warszawy.
Pałac Kultury i Nauki, choć stoi w Warszawie już od 61 lat, wciąż budzi emocje. Kiedyś nazywano go koszmarnym snem szalonego cukiernika. Wielu widzi w nim symbol zniewolenia kraju, który swoim ogromem zdawał się przygniatać Warszawę. Od chwili upadku komunizmu pojawiają się głosy o konieczności zburzenia PKiN. Z drugiej strony jest wielu mieszkańców stolicy, którzy nie wyobrażają sobie miasta bez pałacu.
Budowa pałacu rozpoczęła się 1 maja 1952 roku. Jak zawsze w komunizmie data nie była przypadkowa, 1 maja to wszak święto pracy. Tego dnia do pracy przystąpiły pierwsze radzieckie koparki. Nie tylko przyjechały z Rosji, ale też były obsługiwane wyłącznie przez Rosjan. Bo Pałac Kultury i Nauki miał być darem dla warszawiaków od bratniego narodu radzieckiego. Polska strona miała zapewnić tylko miejsce pod budowę, zakwaterowanie dla radzieckich budowniczych, prąd i wodę. Dopiero później okazało się, że taniej jest kupić cegły w Polsce niż przewozić je z terenów Związku Radzieckiego.
Specjalnie dla radzieckich pracowników zbudowano na Jelonkach osiedle drewnianych domków. Było to w zasadzie małe miasteczko, z własnym sklepem, czytelnią i basenem. Możliwość zrobienia zakupów w tym sklepie była marzeniem wielu Warszawiaków, był bowiem o wiele lepiej zaopatrzony niż wszystkie sklepy w stolicy razem wzięte.
Dziennikarze budowniczym nie dawali spokoju, przedstawiając ich w swoich artykułach jako współczesnych bohaterów ludu pracującego miast i wsi. A taki bohater to nie byle kto, to nie jakiś prosty robotnik, który po odłożeniu kielni idzie z kumplami na piwo.
Współczesna propaganda pokazywała więc, jak radzieccy robotnicy po pracy czytają literaturę piękną, także polską, deklamują Puszkina, grają w szachy. Wszystko odbywało się w wielkiej sali na terenie osiedla „Przyjaźń”. Wielu robotników kończyło korespondencyjnie studia. Przedstawiano ich polskim robotnikom jako wzór do naśladowania.
Dziennikarze nie skupiali się zresztą wyłącznie na czasie teraźniejszym. Udało im się dotrzeć do kilku pracowników, którzy kilka lat wcześniej jako żołnierze Armii Czerwonej zdobywali stolicę. Jednym z nich był Fiodor Ałafierdow. W wojsku był zwiadowcą, przenosił meldunki o ruchach wroga. Na budowie przenosił cegły. „Katiusza, którą obsługiwał Aleksy Janisiejew siała grozę wśród faszystów”. „Anna Lubaszyna mobilizowała skład szpitala wojskowego do walki o każde życie” – donosił dziennikarz Życia Warszawy. A Anna Lubaszyna wraz z kolegami wzbudzali podziw polskich robotników, pałac bowiem dosłownie rósł w oczach.
Inna rzecz, że dzięki radzieckim towarzyszom udało się podpatrzyć i z powodzeniem zastosować na innych budowach w Warszawie kilka ciekawych rozwiązań. Tak się stało między innymi z radzieckim zasobnikiem do zapraw murarskich czy urządzeniem do prostowania stali zbrojeniowej. Różne nowatorskie pomysły kopiowano bez najmniejszych wyrzutów sumienia, nikt się wówczas nie przejmował patentami czy prawem autorskim.
Nie tylko zresztą narzędzia budziły podziw, także użyta technologia. Budynek ma konstrukcję metalową, wypełnianą cegłami. Wszystkie materiały, za wyjątkiem części cegieł przyjechały z ZSRR. Na budowie zużyto 40 mln cegieł i 26 tysięcy ton stali. Oprócz tego przyjeżdżały do Warszawy wielkie dostawy piaskowca, granitu i marmuru. Co ciekawe, większa część budynku nie została obłożona kamieniem. To, co wygląda na piaskowiec w rzeczywistości jest specjalnie przygotowanymi w ZSRR płytkami ceramicznymi.
Wstępne założenia były takie, że budowę uda się ukończyć w ciągu 2,5-3 lat i radzieccy robotnicy starali się ze wszystkich sił, by budowa szła zgodnie z planem. Na plac budowy przyjeżdżały wycieczki z całego kraju, specjalnie dla wszystkich ciekawskich budowano specjalny pomost, z której można było podziwiać rozwój prac. Robotnikom pracę umilali wdzięczni mieszkańcy całej Polski od Bałtyku aż po Tatry. Przygrywał im między innymi Zespół Mandolinistów z Fabryki Pluszu i Aksamitu w Kaliszu.
W lipcu 1953 roku doszło do przykrego wydarzenia. Na początku miesiąca robotnicy zadeklarowali, że z okazji zbliżającego się święta 22 lipca zobowiązują się do zakończenia 27 kondygnacji, zamiast planowanych wcześniej 25. Niestety, minął 22 lipca, skończył się miesiąc, a na początku sierpnia skończono dopiero 26 kondygnacji. Wstyd. Opźnienie udało się jednak nadgonić i już pod koniec sierpnia pałac miał już 30 pięter. Mordercze tempo.
Czas gonił robotników od samego początku i zdarzały się niestety także wypadki. Połamanych rąk czy nóg nikt nie liczył, siniaki i stłuczenia były na porządku dziennym. Nikt nawet nie próbował prowadzić takich statystyk. Propaganda jak ognia unikała informowania o wypadkach na budowie. Przecież robotnikom radzieckim, tym których wszystkim za wzór stawiano wypadki się nie zdarzają. A tymczasem kilkanaście z nich okazało się śmiertelnych. Miejska legenda głosiła, że wszystkich zamurowano w fundamentach, ale to tylko plotka.
Na Cmentarzu Prawosławnym na warszawskiej Woli jest kwatera, na której leżą budowniczowie pałacu. Grobów jest 15, choć wiadomo, że na budowie zginęło 16 osób. Różne były przyczyny, dziś już nie sposób znaleźć świadków, którzy potrafiliby wskazać powody śmierci. Najczęstszą przyczyną były przygniecenie elementem konstrukcyjnym lub upadek z dużej wysokości. Przynajmniej w jednym przypadku budowniczy zmarł w wyniku... zapalenia płuc. Prac na zimę nie przerywano.
Groby niedawno zostały odnowione. Oficjalnie opiekę nad nimi roztacza Zarząd Pałacu Kultury i Nauki. – Nikt z rodziny o nich nie przyjeżdża, pewnie za daleko – słyszę od mężczyzn, którzy zajmują się utrzymaniem porządku na cmentarzu. – czasem przyjedzie kilka osób z pałacu i sprzątają.
Kilka lat po oddaniu Pałacu Kultury i Nauki mogiły budowniczych musiały robić wrażenie. Marmurowe nagrobki, wszystkie wyglądają tak, jakby kamień pochodził z budowy PKiN. Identyczny można spotkać w elementach wystroju pałacu. Wszystkie groby są umieszczone na podwyższeniu, kwatera wyróżnia się, ma charakter bez mała reprezentacyjny. Przed wejściem na podwyższenie jest tablica informująca w języku polskim i rosyjskim o tym, kto został tu pochowany.
„Tu spoczywają radzieccy budowniczowie Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Nie dane im było wrócić do swoich rodzin i domów, ale my pamiętamy o nich”. Obok kwiaty i znicz. Po sąsiedzku są pochowani żołnierze radzieccy, którzy zginęli na wojennym szlaku. Kilku z nich w listopadzie 1945 roku. Można tylko zgadywać, z kim walczyli.
Warto pamiętać o tych, którzy zginęli. Dzieło ich pracy, tak z początku znienawidzone przez warszawiaków, z czasem stało się symbolem Warszawy. Pamiątki z wizerunkiem PKiN sprzedają się równie dobrze, jak miniaturki pomnika Małego Powstańca czy Syrenki. – Albo nawet lepiej – twierdzi sprzedawca z kiosku na trakcie królewskim. – Bo wie pan, pałac widać z daleka, i z samolotu, i z dworca, nawet z obwodnicy. A pomniki są, owszem, ale dla tych z zagranicy pałac jest atrakcyjniejszy – dodaje.
Ma rację, pomniki są wszędzie. – A taki pałac to nie byle co, żeby zobaczyć takich więcej trzeba by pojechać do Moskwy, a nie każdemu jest po drodze – śmieje się sprzedawca pamiątek.