Ten film miał być o kobietach. I dla kobiet. Patryk Vega chciał wiedzieć co powiedzą, zaprosił mnie więc na specjalny pokaz do ciemnej montażowni. W ten sposób 2 tygodnie przed premierą zasiadłam na miękkiej sofie, z filiżanką kawy przed sobą, za towarzystwo mając szumiące komputery. W takim anturażu przeżyłam prywatny seans najbardziej oczekiwanego filmu tego roku. Rzeczywiście – o kobietach i dla kobiet.
Po "Nowych Porządkach" oczekiwałam mocnego, brutalnego kina akcji. Liczyłam się z k**ami, szarpaniną, ścielącym się gęsto trupem. Wszystkim na co nie byłam przygotowana idąc do kina prawie rok temu. Spodziewałam się oczywiście dużej dawki humoru, postaci z krwi i kości, które potrafią nie tylko siarczyście zakląć i - jak to się mówi w policyjnym żargonie - kogoś "odj**ć", ale też jednym spojrzeniem chwycić za gardło. Wszystko, i myślę, że jeszcze więcej, dostałam. Istniało prawdopodobieństwo, nieduże, ale jednak, że Vega przekombinuje. Nie zrobił tego. Wysuwając na pierwszy plan (niebezpieczne) kobiety pokazał jak się robi porządne, mięsiste kino.
Niesłaba płeć
Do nowego "Pitbulla" Vega wprowadza ostrożnie, powoli. W głowie od pierwszych minut pojawiają się pytania pozostawione na jakiś czas bez odpowiedzi. Najpierw dotyczą "Drabiny", granej przez Alicję Bachledę-Curuś. W więziennej celi, z dzieckiem na ręku, wydaje się laską z gatunku tych do których "bez kija nie podchodź".
Jakie wrażenie robią Zuza (Joanna Kulig) i Jadźka (Anna Dereszowska) - świeżo upieczone funkcjonariuszki stołecznej policji? Na pewno w męskiej rzeczywistości odnajdują się jak potrafią. Ta pierwsza przychodzi z przekonaniem, że czeka ją 8-godzinna, spokojna praca, "a potem luzik", druga potrzebuje odreagować przemoc domową waląc po pysku nieswojego oprawcę. Zuza przeżywa wyraźny wstrząs metodami koleżanki, które w którymś momencie przejmuje. Musi.
W policji tak jest, nie ma w niej miejsca dla słabych. Ale słabość to nie zawsze coś złego. Od "Gebelsa" (Andrzej Grabowski) Zuza dostanie właściwie ojcowskie wsparcie. Zostawiona sama sobie jest "Somalia" (Magdalena Cielecka), której się nienawidzi i której szczerze się współczuje. Emocjonalne napięcie dobrze rozładowuje Olka, znana dobrze partnerka "Majamiego". Jej teksty, bardziej niż pewne, przebiją słynne "kanapki z ogórkiem".
Tytułowe "Niebezpieczne kobiety" niebezpieczne, mam wrażenie, dopiero się stają postawione w sytuacjach, które wymagają od nich rzucenia się w przepaść. Mówi się "słaba płeć", mówi się: bez mężczyzny ani rusz - Vega rozbija takie przekonania jak talerze o ścianę. Dał (wreszcie) polskiemu kinu kobiety idące ze światem na zderzenie czołowe. Bo ten świat się z nimi nie cacka, pokazując im środkowy palec. Zanim odwzajemnią mu się tym samym, zostaną porządnie "przeczołgane".
Nowy porządek Vega odkrywa karty nieśpiesznie, by zaraz dołożyć kolejne. Inaczej chyba nie mógł, dając widowni nowe postaci. Sieć powiązań z tymi już znanymi plecie inteligentnie, szyje relacje, jedna po drugiej, miesza nimi, przestawia. Męskie role pierwszego i drugiego planu napisał w taki sposób, żeby nie przeszkadzały kobietom, by zarazem za ich pośrednictwem popychać je do przodu.
Najmocniejszym "przekaźnikiem" w "Niebezpiecznych..." jest "Cukier". Psychopatycznych bohaterów dotąd oglądałam w zagranicznych produkcjach, Vega podał mi go na srebrnej tacy. Dostałam doskonały czarny charakter, człowieka złego do szpiku kości, a zarazem wywołującego we mnie dziwny rodzaj empatii. Sebastian Fabijański tworzy tę postać popadając ze skrajności w skrajność. To doktor Jekyll i pan Hyde. Gestami, sposobem mówienia, chodzenia w sekundę z uważnego romantyka gładzącego ukochaną po ciążowym brzuchu staje się potworem, który bez mrugnięcia okiem drewnianą kłodą wybije szybę ciężarówki, bo nie tak przecięła mu drogę.
"Majamiego" i "Gebelsa" widać mniej, o to Vedze wyraźnie chodziło, aktorzy dobrze zrozumieli jakie role tym razem im przypadają. A zarazem dostali szansę poznania się z innej, zaskakującej - moim zdaniem - strony. "Majami", czołowy buntownik to teraz głowa rodziny, czuły, wrażliwy partner i zastępczy ojciec. W jego zachowaniu jest coś wzruszającego, kiedy odbiera telefon od Olki w trakcie akcji, gdy rozmawia z jedną przybraną córką i mierzy wzrokiem absztyfikanta drugiej. "Gebels" z kolei otacza troskliwą opieką Zuzę. Ona go uczłowiecza, uwrażliwia, odniosłam wrażenie, że tylko przy niej mięknie. Ani razu nie podniesie na nią głosu, nie raz uratuje. Męskość pozytywnych bohaterów w "Niebezpiecznych..." ma więc jaśniejsze barwy.
Rozczarowaniem dla mnie jest tylko powrót "Stracha". Bo chociaż dobrze było go widzieć, to z każdą sceną wyczekiwałam aż wreszcie zniknie. To, co mówił i robił wzbudzało mój uśmiech, ale śmiałam się wyłącznie, gdy miał partnera w "Cukrze". Tomkowi Oświecińskiemu oddam honor tylko z jednego powodu - w swojej grze jest konsekwentny. Wierzę mu, jego nieroztropności, prostocie, agresywności i niewyparzonemu językowi. Rzuca mięsem, pręży muskuły. I może tylko tego trzeba od niego chcieć? Jeśli tak, to spisał się, choć sądzę, że lepiej poszło mu w "Nowych Porządkach". Dobrze radzi sobie bez wątpienia Artur Żmijewski, czyli "Szelka", postać bardzo daleka od ojca Mateusza. Tą rolą przypomina Radosława Wolfa z drugiej części "Psów".
Pełen obraz
Fabularnie druga odsłona filmowej opowieści jest w stanie konkurować, a nawet przebić pierwszą. Vega trzyma kontynuację w ryzach. Mamy za sobą gang obcinaczy palców, oglądamy rosnącą w siłę mafię paliwową. Wielki plus za budowanie jej - punkt po punkcie - i pokazanie "od środka" . Mądrze prowadzona historia łączy wszystkie wątki w spójną całość - są ci "dobrzy" i ci "źli", barwni, wielowymiarowi, ciekawi.
Poboczni bohaterowie dokładają swoje cegiełki do cegieł kładzionych przez tych głównych. To satysfakcjonujące oglądać film, który ma wszystko, zajmuje czasową przestrzeń (ponad 2 h), w ogóle się z niej nie wylewając. Przedstawione historie, przeplatające się na ekranie, wstrząsają, zmuszają do przyjęcia innej niż zakładana optyki - przykładem niech będzie tragedia matki z trójką dzieci i mężem-pijakiem, bo nie wiadomo co będzie w niej najtrudniejsze do przełknięcia.
Na ekranie wybijają się Sebastian Fabijański, Alicja Bachleda-Curuś i Joanna Kulig. To trio jest doskonałym dowodem na to, co Vega potrafi wykrzesać ze swoich aktorów. A potrafi sporo - tak, że niewielkimi środkami są w stanie wywołać ciarki na plecach. Do żywego dotyka gra Bachledy, gwarantuję, że ten komu nie podobało się obsadzenie jej w "Niebezpiecznych..." porządnie się zdziwi, Fabijański wgniecie w kinowy fotel, Kulig rewelacyjnie pożegna się z wizerunkiem przyjemnej, rozemocjonowanej kobietki. Patrzy się na nią z dużą przyjemnością.
Z punktu widzenia kobiety najciekawsze są metamorfozy Zuzy i innych bohaterek. Jedna nie kończy się happy endem, ale generalnie trzeba zapomnieć tu o klasycznie szczęśliwych zakończeniach. U Vegi szuka się przecież odbicia rzeczywistości i jeśli idzie się do kina z takim podejściem, to taką rzeczywistość się dostanie. Tym razem skrojoną pod pozornie słabszą płeć.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl