
Wystarczył pierwszy news o kłopotach finansowych delikatesów Alma, a konkurencyjne sieci handlowe ruszyły z remontami. Malowanie, upiększanie, wstawianie na półki delikatesowych specjałów. Wszystko po to, aby zagospodarować klientów z grubszymi portfelami.
Kiedy media zaczęły pisać, że w Almie są już puste półki, ten Lidl był gotowy na przyjęcie nowych klientów. Takich, którzy parkują Volvo, Mercedesy, BMW. Wejście do dyskontu wcale nie wiązało się z bolesnym ukłuciem w ich nadmuchane ego.
Delikatesy Alma były świetnym pomysłem na biznes handlowy, ale 10 lat temu. To są najładniejsze sklepy na rynku, a produkty mają wyborne. Ale nastała era dyskontów, które po etapie obniżaniania cen zaczeły konkurować również jakością. Wszędzie zrobiło się delikatesowo. Klienci szybko się zorientowali, że nie muszą płacić wyższych cen za to, że robią zakupy w ładnym i wygodnym sklepie. Jeśli prawie to samo kupią w dyskoncie, a za bułki i masło zapłacą taniej to wybierają inny sklep
Teraz trwa dramatyczna obrona szefów delikatesów Alma przed bankructwem. Złożyli wniosek o postępowanie sanacyjne, a dwa tygodnie temu o upadłość, ale chcą się dogadać z wierzycielami. Dla innych handlowców im gorzej, tym lepiej. Chętnie by wyrwali poduszkę spod głowy konającego konkurenta. Dlatego mnożą się pomysły na zastąpienie rywala.
Według nieoficjalnych informacji, metamorfozę może przejść także grupa wyselekcjonowanych sklepów sieci Biedronka. Pojawi się w nich pula produktów luksusowych, więcej alkoholi. Dzięki temu sieć ma zbadać potencjał rynkowy bardziej delikatesowego formatu sklepu. O powstaniu "delikatesowych Biedronek" mówiono już 2 lata temu. Jednak sieć skupiła się na przebudowie i odświeżeniu istniejących już sklepów. Od rewolucji powtrzymuje menedżerów Biedronki fakt, że i teraz sklepy rewelacyjnie zarabiają.
Format delikatesów nie zniknie z rynku. Śmiem twierdzić że jeśli robić to z głową na karku to można zarobić świetne pieniądze. Sprzedaje się wszystko to co jest świeże, zebrane z pola, jakieś śledzie prosto Bałtynku, mleko prosto od krowy, miód prosto od pszczelarza i tak dalej. Są już sklepy niesieciowe, które na 150 metrach upychają po sufit 8000 produktów, ale tylko takich, których nie ma w dyskontach.
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl
