Dwa miesiące temu na ekrany kin weszła "Historia Roja". Film zdeptany przez krytyków i część publiczności. Tytułową rolę zagrał Krzysztof Zalewski, dla którego "Historia..." była aktorskim debiutem - i który powinien być kojarzony przede wszystkim z muzyką. Jego ostatni teledysk wyświetliło prawie milion osób. Co trzeba podkreślić, w większości absolutnie młodym Zalewskim zachwyconych.
Ma 32 lata, urodę filmowego amanta i głos, którym wyśpiewuje to, co wielu zalega w sercu. Krótko ścięte włosy nie od razu przywołują twarz młodzika z rockową duszą, jednego ze zwycięzców "Idola". Krzysztof Zalewski, znany wtedy i jeszcze trochę dzisiaj jako "Zalef", zdobył 51 proc. głosów widzów Polsatu. Przeszedł do historii. Dzisiaj pisze swoją już historię na nowo, a ważniejsze, że na stawianych przez siebie warunkach.
Artysta obecny
19 października do sieci trafił zapis happeningu z udziałem Natalii Przybysz i Zalewskiego. Trzecim uczestnikiem był artysta-performer z Azji. Ów happening budzi oczywiste skojarzenia z tym, co robiła nie tak dawno Marina Abramović. Zalewski przyznaje się do tego bez bicia. – Centrum naszej mandali stanowi patrząca sobie w oczy para (Natalia i ja). Na naszych nogach, ramionach, piersiach opiera się konstrukcja, której kolejne elementy misternie dokłada Blue – wyjaśnia koncepcję muzyk. Ścieżką dźwiękową dla tej niecodziennej sytuacji jest piosenka promująca album "Złoto".
Fonia i obraz robią tak powalające wrażenie, że chce się słuchać i oglądać "Miłość Miłość" w nieskończoność. "O wielka siło symbolu i metafory! Cały teatr w jednym utworze i idealnym teledysku. MNIAM" – pisze jeden z internautów. "Nie ma słów, które wyrażą mój zachwyt. Zastanawiam się, jak to możliwe, że artysta śpiewa o czymś, co siedzi mi w głowie i w sercu od dłuższego czasu" – dodaje drugi. YouTube puchnie od komentarzy. Na Facebooku pod linkiem do filmu wirtualny kciuk w górę uniosło parę tysięcy ludzi.
Gwiazdor w skali mikro
"Zalef" to przede wszystkim zwierzę sceniczne. Nie dla każdego, ale też nie tylko dla wybrańców. Jeśli komuś zależy, na pewno dokopie się do twórczości faceta z łatką idola mas. Łatką bardzo krzywdzącą, która właściwie się już odkleiła. Im mniej Zalewskiego było w mediach, a zarazem w tzw. głównym nurcie, cukierkowy idol umierał.
Wydany po zwycięstwie programu album przeszedł trochę bez echa. Polski słuchacz nie musiał być gotowy na muzykę, którą młody chłopak szczerze kochał. Może oczekiwał popowego, łzawego materiału, może akurat wtedy takie wybory były lepsze? Radio grało Britney Spears, nie rocka. Na 3 lata o "Zalefie" słuch zaginął.
Ten, kto chciał wiedzieć, wiedział, że Krzysztof zaangażował się we współpracę z Heyem, Katarzyną Nosowską, Robertem Gawlińskim czy Moniką Brodką. O sobie na chwilę przypomniał, pokazując się w "Szansie na sukces". Zaśpiewał "Nie pytaj o Polskę" Grzegorza Ciechowskiego, którą po latach słychać było i w "Historii Roja". W 2013 r. wydał płytę "Zelig", stacje radiowe chętnie grały wtedy promujące go "Jaśniej". Ściśle ujmując, stacje, które stawiają na jakość, nie słupki słuchalności.
Nie być przeciętnym
Popularność oczywiście niejedno ma imię i różnie można ją interpretować. Do dzisiaj, mimo sukcesów na koncie, na temat Zalewskiego w sieci pisze się głównie tak: "Najbardziej niedoceniany wokalista w kraju". Ale czy to mu przeszkadza? Nie. – To, o co walczę, to żeby nikt zapytany o mój koncert nie powiedział nigdy: "a wiesz, taki przeciętny" – mówił w jednym z wywiadów. – Więc ja się uwielbiam spalać na scenie, ten tekst jest dobry i trzeba go sobie przypominać jak najczęściej i wszystko, co się robi, robić na 120 proc. Na łożu śmierci potem nikt nie wspomina bezpiecznych wyborów tylko raczej te szalone – dodał.
Na scenie Zalewski absolutnie szaleje, jest skoncentrowany, bardzo "tu i teraz", wykrzywi twarz, krzyknie, to artysta przez duże A. Do tego wątpliwości nie mają ci, którzy widzieli go "na żywo" i ci, którzy oglądają wyłącznie nagrania na YouTube. On przyznaje się natomiast, że wyjścia przed publikę dają mu spokój i szczęście. Chłopak z gitarą ma swoją grupę odbiorców, która wyraźnie mu wystarczy.
O więcej upominają się dla niego inni - np. komentarzem w internecie. "To jest niezwykle smutne, że tak utalentowany artysta jak Krzysztof nie może się wybić na polskim rynku" – czytam gdzieś. Ktoś dopisuje ciąg dalszy. "Większość ludzi słucha raczej prostej muzyki i robi to bezrefleksyjnie. Ale prawda jest też taka, tak przynajmniej myślę i chcę w to wierzyć, że artysta który ma coś do przekazania, który żyje tym, co tworzy, chce też żeby jego muzyka trafiała do odbiorców, którzy chcą i potrafią to docenić. A takich jest po prostu mniej, taka smutna prawda". Często internauci nazywają też Zalewskiego "najbardziej niedocenionym artystą w kraju".
"Rój" / "Idol"
Jerzy Zalewski, zbierający cięgi za swoje patriotyczne dzieło o antykomunistycznym bohaterze, zobaczył wokalistę w telewizji. – Stwierdził, że pasowałbym do tej roli... No, i do tego zbieżność nazwisk. Odczytał to jako znak. Tak po prostu miało być – opowiadał "Zalew". Udał się na plan, zagrał jak najlepiej umiał, a resztę zostawił w rękach reżysera. Człowieka, który po premierze "Historii Roja", pamięta się za waleczną jej obronę. I za list do Jacka Kurskiego.
Krytycy obraz Zalewskiego zmiażdżyli. Że nudny, przegadany, z gatunku tych, przy których trzeba klęknąć, generalnie - porażka. Odtwórca głównej roli miał inne zdanie. – To trudny film, lecz opowiedziany w oryginalny sposób, z pięknymi zdjęciami Tomasza Dobrowolskiego. Z drugiej strony trudno mi go oceniać, bo biorę w nim udział – mówił. Ale na pytanie, czy szkoły powinny ciągnąć siłą do kin młodzież, odpowiedział, że zależy mu, by młodzież poszła dobrowolnie.
Istnieje spore prawdopodobieństwo, że wokalista nie będzie już próbować z aktorstwem. Występ nazwał jednorazową przygodą, chociaż nie chciał się też definitywnie od grania odciąć. Poniekąd z aktorstwem ma coś wspólnego i zawsze będzie miał. Jakieś udawanie wchodzi w grę, kiedy kręci teledyski, albo z pomalowanymi oczami wyskakuje na scenę. Prywatnie praktycznie nic o nim nie wiadomo, podobno ma dziewczynę, a na pewno jest synem aktora Stanisława Brejdyganta. I tyle. Tym bardziej może docenia się to, co robi publicznie? A przynajmniej powinno się doceniać. Jego "Złoto" trafia na sklepowe półki 18 listopada.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl