Krystyna Łuczak-Surówka wyrasta na "rzecznika" rodzin, które otwarcie sprzeciwiają ekshumacji bliskich zmarłych w katastrofie smoleńskiej. Nie chciała być w tej roli. Nawet przez lata unikała publicznych komentarzy. Ale w końcu została zmuszona. I komentuje. Dla męża.
To była licealna miłość. Jacek poznał Krystynę w liceum plastycznym w Krakowie. Miał talent malarskie po ojcu. Natomiast po matce odziedziczył uzdolnienia sportowe. Trenował sztuki walki. Najpierw służył w jednostce w Krakowie, później został funkcjonariuszem Biura Ochrony Rządu. Kupili dom w Milanówku. Teraz ona go remontuje.
Jacek Surówka miał plany na przyszłość. Zaczął studiować pedagogikę specjalną, a nawet pracował jako wolontariusz w Centrum Rehabilitacji, Edukacji i Opieki TPD "Helenów". Wychowankowie uwielbiali go. Znał trzy języki obce: angielski, niemiecki i hebrajski. – Był czarodziejem. Z ucha wyciągał mi lizaka – wspominała go mała sąsiadka, gdy po katastrofie 10 kwietnia 2010 r. powstawały teksty o ofiarach.
Długie milczenie
Jego żona nie zabierała głosu. Została do tego zmuszona po rewelacjach "Gazety Polskiej". W październiku 2010 "GP" ujawniła, że po rozbiciu się rządowego TU-154 Jacek Surówka dzwonił do żony. Podobno był ranny w nogi i zdążył powiedzieć, że dzieją się tam straszne rzeczy. Co więcej, jego żona miała opowiadać o jego telefonie swoim znajomym. "Ale okazało się, że nagle z niewiadomych powodów zamknęła się w sobie i odmówiła rozmowy" – czytam na portalu "wPolityce".
Aby przeciąć spekulacje Krystyna Łuczak-Surówka wystąpiła na antenie TVN. Odpowiedziała wówczas: – Ja jestem osobą w pełni władz umysłowych, nie biorącą ani pół tabletki uspokajającej po katastrofie w kwietniu. Nikt mi nie wmówi, że mąż do mnie dzwonił, a ja tego nie pamiętam.
Przy okazji poinformowała, że nie ma nawet renty po mężu. Zdaniem urzędników była za młoda, bez dzieci, miała stałą prace. Takie argumenty bolą ją jeszcze z jednego powodu. "Były wybitnie nie na miejscu, gdyż w kwietniu 2010 w jednym tygodniu straciłam i męża i ciążę. Razem z samolotem runął mój świat. I nie była to tajemnica ani dla MSWiA ani rządu. Chcecie prawdy? Oto ona. Prawda boli, czyż nie?" – napisała przed paroma dniami na Facebooku.
Stanęła w obronie Stuhra
Łuczak-Surówka tuż po katastrofie smoleńskiej wypowiadała się w filmie dokumentalnym, a w pierwszą rocznicę dla Joanny Racewicz. Wspomniała tylko męża. Nic o zamachu. Głośno zrobiło się o niej na początku tego roku, bo stanęła w obronie Macieja Stuhra. Aktor podczas gali "Orły 2016" żartował z wypadku prezydenta Andrzeja Dudy i katastrofy smoleńskiej. Do dziś orędownicy teorii zamachu nie mogą mu wybaczyć.
Wdowa po Jacku Surówce im się też naraziła. Nie widziała nic nie stosownego w występie aktora. Nawet więcej, dziękowała mu za przełamanie niekończącej się żałoby. Może dlatego wyrasta na głównego wroga "smoleńskości", bo jej życie nie zatrzymało się w tym dniu.
W końcu i ona nie wytrzymała
Pękła, jak sama napisała, przed kilkoma dniami. Milczenie przerwała, gdy było pewne, że czeka ją ekshumacja męża. Napisała wówczas emocjonalny wpis, w którym apelowała: "Oczekuję szacunku i spokoju". Jej list poruszył internautów. Przeczytało go kilkanaście tysięcy osób. Wdowa po funkcjonariuszu BOR-u zadała pytanie: "Nikogo nie dziwi, że o milionowe odszkodowania pozwy do sądów składają tylko bliscy z obozu obecnej władzy rządzącej?".
I chociaż z reguły tego nie robiła, zdecydowała się zabrać głos w telewizji, aby zaprotestować przeciwko ekshumacji. Jej zdaniem "unurza nas w błocie wynurzeń na temat ekshumacji robionych 'za państwowe pieniądze'". Jak zastrzegła na swoim profilu, zgodziła się wystąpić w programie na żywo, bowiem nie chciała, aby jej wypowiedź była "przycinana". Szeroko informowaliśmy o jej słowach. Dla niektórych jej słowa były niewygodne i pewnie niewiarygodne.
Spodziewała się, że jej słowa zabolą
Jeszcze w trakcie rozmowy pojawiły się pierwsze komentarze. Oskarżana jest o wszelkie pobudki, od niecnych po chorobę umysłową. Spodziewała się, że spadnie na nią fala hejtu.
Dziś rano napisała na swoim profilu: "Obrażajcie mnie. Robicie to od lat. Nazywacie nas hienami. Zniosę, jak znoszę ponad 6 lat. Możecie mnie nazywać 'aktoreczką'. Tak, te komentarze też widziałam. W życiu pewnie nie widzieliście szczerej do bólu osoby i jest to dla Was szok!".
Jej słowa z ostatniego wpisu są przesłaniem: "Ja nie opłakuje męża. Ja żyje. Ja muszę 'tylko; stanąć w obliczu tego jak go ochronić przed moim zdaniem bezsensowną ekshumacją jego ciała i jak go ponownie pochować. Rozumiem, że Wy też macie ponowne pogrzeby po niemal 7 latach? Żyjcie sobie jak chcecie, ale dajcie też żyć innym".
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl