
Reklama.
Dziennikarz, który rozpoczyna współpracę z "Wirtualną Polską", opowiada "Newsweekowi" o zamkniętym rozdziale zawodowego życia, jakim był "Teleexpress". Redakcją programu kieruje dziś Klaudiusz Pobudzin, ale to nie on wpłynął na decyzję Macieja Orłosia o odejściu. – To była chyba sprawa Jurka Owsiaka – mówi "Newsweekowi". Zespół "Teleexpressu" przemilczał bilans Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. – Dlaczego? Bo nikt nie zgłosił tematu. (...) Czy nikt nie zgłosił, bo wiedział, że to będzie zrzucone? Wydawca mi powiedział, że jest zapis na Jurka Owsiaka – dodaje.
"Zapis na Owsiaka" okazał się najwyraźniej kubłem zimnej wody. Dziennikarz zaznacza, że chociaż w TVP zawsze była polityka, ale on starał się w nią nie mieszać. Siłą został wmieszany po "dobrej zmianie" na Woronicza. Wszystko się zmieniło.
– Zobaczyłem, że cały ten obszar symbolicznego Placu Powstańców, coraz bardziej się zagęszcza. Że jest coraz więcej osób, które przychodzą z różnych miejsc typu Telewizja Republika albo Telewizja Trwam. Ludzie nie ufają sobie wzajemnie (...) Zaczynamy mówić przyciszonymi głosami, boimy się rozmawiać przez telefon. I to nie są żarty, tylko prawdziwe obawy – stwierdza.
W rozmowie z "Newsweekiem" padają słowa o zielonej wyspie, jaką dla Macieja Orłosia był sztandarowy program TVP, który teraz systematycznie traci widzów. Przestał być wyspą, "oazą wolności", kiedy zajął się nim właśnie Klaudiusz Pobudzin. To on utwierdził dziennikarza w przekonaniu, że zrobił dobrze. Pytany, jakim był szefem, mówi, że "to komunikatywny człowiek, w dodatku muzyk, gra na skrzypcach i robi ludziom kawę". –Ale myślę, że "Teleexpress" będzie szedł w stronę "Wiadomości" – podsumowuje.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
źródło: newsweek.pl