Gdy w takim kraju jak Stany Zjednoczone prezydentem zostaje ktoś pokroju Donalda Trumpa, to skutki tego będą odczuwalne na całym świecie. Tylko patrzeć, jak na naszych oczach zacznie się rozpadać Unia Europejska. Zanim Trump przestanie być prezydentem świat może wyglądać zupełnie inaczej.
"Niemożliwe stało się możliwe”– takie hasło dość często pojawia się dziś w nagłówkach prasowych na całym świecie. Donald Trump został 45 prezydentem Stanów Zjednoczonych, a wszyscy dookoła zastanawiają się, jakie zmiany geopolityczne przyniesie to w ciągu najbliższych lat. Prognozy nie są szczególnie optymistyczne.
Nazwanie Donalda Trumpa politykiem ekscentrycznym to tak, jakby nic nie powiedzieć. Kandydat Republikanów w ciągu wielomiesięcznej kampanii dał się poznać jako polityk kompletnie nieprzewidywalny. Sztab wyborczy wielokrotnie stawał przed karkołomny zadaniem wyprostowywania jego wypowiedzi i odkręcania głupot, które padały z mównicy. Wszystko po to, żeby Donald Trump zachował choć cień szansy na zwycięstwo w wyborach.
I udało się. Populista, który obiecał rodakom odbudowę potężnej Ameryki, wygrał. Okazał się lepszy od Hillary Clinton, mało wyrazistej kandydatki Demokratów. Kobiety, którą część wyborców kojarzy z Billem Clintonem i z "aferą rozporkową", a druga część z aferą mailową, w której to Clinton wysyłała z prywatnego, niezabezpieczonego konta pocztowego służbowe maile.
Kraj aspirujący do miana największej i najstarszej demokracji w nowożytnym świecie wystawił kandydatów, z których jeden był gorszy od drugiego, a Amerykanie musieli dokonać wyboru mniejszego zła. Wypadło na Trumpa. Świat zastygł w zdumieniu, ale to dopiero początek. W ciągu najbliższych lat przez Europę może się przetoczyć polityczne tsunami. Pierwsza katastrofa może mieć miejsce już za miesiąc w Austrii.
Pierwsza będzie Austria?
Austriacy wybierali prezydenta w połowie tego roku, ale po tym jak dopatrzono się nieprawidłowości podczas zliczania głosów, Sąd Najwyższy tego kraju anulował wyniki. Zarządzono powtórzenie drugiej tury na 4 grudnia. O fotel prezydenta ubiegają się Norbert Hofer i Alexander Van der Bellen. Ten drugi, związany swego czasu z austriacką partią Zielonych wygrał w pierwszym podejściu, ale wiele wskazuje na to, że może być mu ciężko powtórzyć ten wynik.
Z kolei jego przeciwnik wywodzi się z prawicowo-populistycznej Austriackiej Partii Wolności. Jeszcze w trakcie kampanii przyznawał, że jest przeciwnikiem Unii Europejskiej w obecnym kształcie. Ostrzegał, że jeśli UE się nie zmieni, to Austria może opuścić wspólnotę. Co ciekawe, Hofer chciałby włączyć Austrię do Grupy Wyszehradzkiej, która w jego ocenie dzięki temu miałaby silniejszą pozycję w Unii Europejskiej.
Hofer, często określany jako populista i faszysta przegrał z Van der Bellenem o włos, różnica wyniosła około 31 tysięcy głosów. Paradoksalnie po ogłoszeniu wyniku wyborów w USA wielu Austriaków tym razem może zagłosować właśnie na populistę. Działa efekt domina, jeśli w Stanach wygrał tak kontrowersyjny kandydat, to czemu nie mógłby wygrać w Austrii?
Po zwycięstwie Trumpa "niewybieralni” kandydaci mogą zacząć śmielej patrzeć w przyszłość. Okazuje się bowiem, że "niemożliwe” nie istnieje. Nie ma takiego głupstwa, którego by nie można powiedzieć, żeby wygrać. Trump został złapany na tym, że nie płacił podatków? Zapowiedział, że nie wpuści muzułmanów do USA? Chce budować mur na granicy z Meksykiem? Molestował kobiety? I co z tego, dziś liczy się tylko to, że wygrał. To i Hofer może, zwłaszcza, że już raz niewiele brakowało.
Jedna Austria to oczywiście za mało, żeby rozsypać Unię. Nawet jeśli parlament brytyjski ostatecznie zatwierdzi referendum i „Brexit” stanie się faktem, to pozostają przecież jeszcze inne kraje zainteresowane tym, żeby dalej funkcjonować w ramach Unii Europejskiej, prawda?
Populiści we Francji trzymają się mocno
Otóż nie do końca... Już na wiosnę 2017 roku zapowiedziano wybory we Francji. W kwietniu i maju będzie odpowiednio pierwsza i prawdopodobnie druga tura wyborów prezydenckich, na czerwiec rozpisano wybory parlamentarne. Podobnie jak w Polsce w zeszłym roku, szczególne znaczenie będą miały te pierwsze. Można przypuścić, że partia, której kandydat wygra wyścig o fotel prezydencki, miesiąc później wygra wybory do parlamentu.
Francois Hollande szans na reelekcję nie ma praktycznie żadnych. Francuzi go nie kochają, prezydent budzi raczej złość lub politowanie. Popiera go zaledwie 11 procent rodaków, to najniższy wynik, odkąd ośrodek YouGov przeprowadza takie badania.
W tym momencie na czoło wyścigu wysuwa się Marine Le Pen, której wiele sondaży daje zwycięstwo w pierwszej turze. Z kim spotka się w drugiej? Niewykluczone, że z Nikolasem Sarkozy, który pragnie wrócić do Pałacu Elizejskiego. W tym przypadku trudno dziś oceniać, jaki będzie ostateczny wynik. O ile Sarkozy rzeczywiście wystartuje i osiągnie dobry wynik w pierwszej turze. Każdy inny kontrkandydat w drugiej turze może oznaczać ostateczne zwycięstwo Marine Le Pen.
Kim jest potencjalnie przyszła prezydent Francji? Jej program wyborczy można sprowadzić do zdania: "zabrać bogatym i dać biednym”. Najchętniej puściłaby bogatych w skarpetkach, albo i bez. Le Pen to nacjonalistka, eurosceptyczka, antyglobalistka i zwolenniczka protekcjonizmu gospodarczego, do tego jej partia zdobywa środki finansowe w … Rosji. Nieodrodna córka swojego ojca, którym jest Jean-Marie Le Pen. Ten zyskał w czasie swojej kariery politycznej jeszcze miano faszysty. Bezskutecznie startował w wyborach prezydenckich, nie zyskując więcej niż 17 procent poparcia.
O ile Jean-Marie Le Pen rzeczywiście był niewybieralny, to córka ma szansę zostać pierwszą w historii Francji kobietą prezydent. I pierwszą, którą wyniosą na ten urząd wyłącznie populistyczne i nacjonalistyczne hasła. Łatwo sobie wyobrazić politykę zagraniczną Francji, gdy w wyborach parlamentarnych sukces swojej liderki powtórzy Front Narodowy. Tylko patrzeć, jak eurosceptyczna władza zacznie wypychać Francję ze struktur unijnych, bez żadnych zahamowań.
Europa bez Merkel, Niemcy z nową kanclerz?
A już cztery miesiące później odbędą się wybory w Niemczech. Czy CDU utrzyma się przy władzy? W kraju narasta niechęć do polityki Angeli Merkel i jej polityki wobec imigrantów. Coraz więcej Niemców jest przekonanych, że polityka imigracyjna kanclerz Angeli Merkel to w dłuższej perspektywie katastrofa dla Niemiec. Pierwszym zwiastunem upadku CDU były wybory regionalne w Meklemburgii-Pomorze Przednie. Spektakularny sukces odniosła Alternatywa dla Niemiec, której liderami są Frauke Petry i Jörg Meuthen.
AdF to antyislamska, eurosceptyczna i konserwatywna partia opozycyjna powstała trzy lata temu. Politycy tego ugrupowania domagają się likwidacji wspólnej waluty, zamknięcia granic na uchodźców, szczególnie tych pochodzenia islamskiego. W kraju, gdzie coraz częściej dochodzi do zamachów terrorystycznych przeprowadzanych przez osoby związane bądź sympatyzujące z ISIS takie hasła stają się coraz bardziej popularne.
Możliwe, że trzeba sobie zacząć wyobrażać Niemcy, w których nie będzie rządziła kanclerz Angela Merkel. Niewykluczone, że będzie to kraj, który zamknie się w sobie, w którym górę weźmie nacjonalizm i eurosceptycyzm. Czy wyjdą z Unii? Trudno dziś wyrokować, ale jedno jest pewne: gdy w Niemczech górę bierze nacjonalizm w Europie robi się gorąco.
Najdłuższy maraton populizmu w Czechach
Przyszły rok to także start wielkiego maratonu wyborczego w Czechach. W 2017 odbędą się wybory do Sejmu, w 2018 prezydenckie i senackie lokalne, w 2019 do Europarlamentu i uzupełniające do Senatu, w kolejnym roku do Senatu i samorządowe, później do Izby Poselskiej, znów do Senatu i lokalne prezydenckie. Koniec końców Czesi przestaną chodzić co chwila do urn wyborczych dopiero w 2027 roku.
Ta trwająca nieustannie przez 11 lat kampania wyborcza będzie skutkować zdaniem wielu ekspertów niekończącym się festiwalem wymyślnych obietnic wyborczych i haseł. Na zasadzie "kto da więcej”, partie jedna przez drugą będą obiecywać pieniądze. Czym skończą się rządy populistów łatwo sobie wyobrazić – załamanie gospodarki, gigantyczna dziura budżetowa, fala oburzenia na władzę. Już dziś coraz większą popularność zdobywa ANO (Akcja Niezadowolonych Obywateli) czeskiego milionera Andreja Babisza. Zagraniczne media chętnie opisują go jako czeskiego Berlusconiego. Jaki jest program partii? "Nie jesteśmy politykami", "jasne reguły dla wszystkich", i zapewnienie dobrobytu wszystkim obywatelom. W jaki sposób chce tego dokonać do dziś nie wiadomo.
Europa to nie tylko Niemcy, Francja, Austria i Czechy. W Polsce rządzi Prawo i Sprawiedliwość, które w ramach UE zdążyło przez rok skłócić nas już niemal z całą Europą. Wielu polityków tej partii nie kryje swojego eurosceptycyzmu. W Holandii w referendum sprawie umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą większość Holendrów opowiedziała się przeciwko planom poszerzania Unii. Liczba przeciwników UE rośnie w tym kraju z roku na rok, a Partia Wolności Geerta Wildersa ma coraz większe poparcie.
Bez liderów Unia nie ma szans
Kto pociągnie Unię, gdy w wyżej wymienionych krajach do władzy dojdą politycy przeciwni wspólnocie europejskiej? Hiszpania, która od dłuższego czasu boryka się z własnymi problemami, gdzie nie ma stabilnego rządu ani żadnej rozsądnej większości parlamentarnej? Włochy, gdzie kryzys bankowy jest jak tykająca bomba, gdzie niedługo kryzys może wybuchnąć z taką siłą, że bez pomocy państw UE nie uda się go powstrzymać? Trzeba powiedzieć jasno: gdy zabraknie krajów które dziś są liderami Unii, wspólnota nie ma żadnych szans.
Zwycięstwo Trumpa jest dla wszelkiej maści europejskich populistów sygnałem do wzmożenia wysiłków zmierzających do przejęcia władzy. Donald Trump i jego sztab udowodnił, że w dzisiejszym świecie każdy może wygrać wybory, byle jego hasła przypadły tłumowi do gustu. Gdy w sztabie Republikanów strzelały dziś korki od szampanów, wielu polityków w Europie zaczyna się zastanawiać, co nam przyniesie przyszłość.