Zaledwie dwukrotny przejazd autostradą A2 kosztuje prawie tyle, co roczna winieta na przejazdy wszystkimi autostradami w Szwajcarii. Jednorazowy przejazd autstradą A1 z Torunia nad morze to równowartość tygodniowej winiety na jazdę w Czechach czy Austrii. Widocznie wieści o wyjątkowo drogich, lecz zyskownych polskich autostradach doszły do europejskich inwestorów, bo właśnie szwajcarskie fundusze kupują udziały w autostradzie A1.
Sprzedającym jest Skanska, budowniczy autostrady A1 i dotychczasowy udziałowiec Gdańsk Transport Company, czyli spółki zarządzającej tą trasą. Za 608 mln zł sprzeda swoje 30 proc. udziałów w GTC dwóm funduszom ze Szwajcarii. Polską drogą zainteresowały się DIF Infrastructure IV (dysponuje miliardem euro), a także Swiss Life– jeden z największych w Europie funduszy emerytalnych oraz ubezpieczeń na życie.
– Nie sądzę aby Szwajcarzy mieli zamiar zrobić zły interes. Nasz system drogowy sięgnął absurdu. Za udostępnienie dróg Krajowy Fundusz Drogowy wypłaca prywatnym firmom zarządzającym autostradami już 1,5 mld zł rocznie. To tyle, ile wynosi koszt utrzymania pozostałych szybkich tras w Polsce. Gdyby wszystkie autostrady zrealizować w tym koncesyjnym systemie, polski kierowca miałby prawo bać się wjechać – komentuje w rozmowie z naTemat Jerzy Polaczek, były minister transportu i parlamentarzysta PiS.
Koszty przejazdów płatnymi drogami to wieczny powód do narzekań kierowców. Dodajmy, że całkiem słuszny. Opłaty na koncesjonowanych trasach wynoszą około 29 groszy za przejechany kilometr. Tam gdzie rządzi Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, to 10 groszy za kilometr. Istnieją też bezpłatne odcinki autostradowe (np. Warszawa-Łódź), gdzie państwo bojąc się buntu kierowców nie odważyło się jeszcze ustawić bramek.
W czym Szwajcarzy widzą dobry biznes?
GTC zarządza 152-kilometrowym odcinkiem autostrady A1 między Gdańskiem a Toruniem. Udziałowcami trasy nazywanej Amber One są także brytyjski fundusz inwestycyjny John Laing, a także południowo-afrykański koncern Group Five. To oni w 1996 roku uzyskali koncesję na sfinansowanie, projektowanie, budowę i eksploatację północnego odcinka A1. Po wygaśnięciu koncesji, co nastąpi w 2039 roku, spółka ma nieodpłatnie przekazać autostradę stronie publicznej.
Do tego czasu autostrada Amber One, po której w szczycie wakacyjnego sezonu podąża 90 tys. samochodów na dobę to maszynka do zarabiania pieniędzy. Pisaliśmy już, że koncesjonariusze publicznych autostrad osiągają właśnie szczyt prosperity wyciągając milion złotych rocznie z jednego zarządzanego przez siebie kilometra trasy. Trzeba jednak dodać, że na Amber One autostradowy biznes obciążony jest znacznym kredytem – ok. 6 mld zł, zaciągniętym na budowę drogi.
Mimo to GTC zarobiło na autostradzie A1 prawie 102 mln zł (dane za 2013 rok). Przy czym na przychody firmy składają się nie tylko opłaty od kierowców, ale również wpłaty z Krajowego Funduszu Drogowego, który płaci za tzw. dostępność autostrady. "Gazeta Trójmiasto" ujawniła, że w 2012 roku koncesjonariusz otrzymał z Krajowego Funduszu Drogowego dodatkowo ponad 400 mln zł. Ostatnio ruch i zyski wzrastają, bo na kilku trasach można bezkolizyjnie (nie licząc bramek) pokonać 300 i więcej kilometrów.
Jednocześnie mówi się, że PiS chce repolonizować banki choć te mają problem z frankowymi hipotekami, repolonizować "polskojęzyczne" gazety, by lepiej pisały o działaniach rządu. Tymczasem na horyzoncie był lepszy, bardziej dochodowy i ważniejszy społecznie biznes do przejęcia.