Nic przy tej reformie nie dzieje się tak, jak powinno. Pani minister i cały rząd mogą przekonywać, że jest dobrze, bo to konieczna zmiana, mogą podpierać się konsultacjami, których nie było widać, mogą ogłaszać sukces za sukcesem, ale i tak nie złamią odczuć tysięcy rodziców w całym kraju. Że ta reforma to straszny bubel. Dlatego dziś protestuję. Na pierwszej, wspólnej manifestacji rodziców, nauczycieli i samorządów z całej Polski, którzy głośno chcą wykrzyczeć "Nie dla chaosu w szkole".
Nie godzę się na ten chaos, który serwuje nam minister Zalewska. Na zmiany, które wprowadza w szalonym tempie. Na to, że niszczy coś, co zaczęło już dobrze funkcjonować, a ogromne pieniądze, które na to pójdą, można było przeznaczyć na bardziej potrzebny i sensowny rozwój szkół. Nie godzę się też na to, że zdecydowała za mnie, do jakiej szkoły ma pójść moje dziecko, które jest w 6 klasie.
Nie, moje dziecko w 7 klasie wcale nie zostanie w tym samym budynku szkoły podstawowej. Gdyby tak było, łatwiej byłoby ten bałagan przełknąć. W tym sensie ta reforma to dla wielu rodziców, a także samych dzieci, jawna kpina. Bo moje dziecko wraz z innymi klasami 7 zostanie przeniesione do mocno oddalonego budynku gimnazjum i gdybyśmy mieli wybór, również z innych względów, dziecko do tej szkoły by nie poszło.
Nie ma zgody na kumulację roczników
Kpina polega też na tym, że ciągle niewiele wiemy, a nauczyciele wciąż bezradnie rozkładają ręce, choć pani minister jak mantrę powtarza, że przecież wszystko wiadomo. Nie wiemy, na przykład, kto w tym budynku gimnazjum będzie uczył nasze podstawówkowe dzieci, choć wszystko na to wskazuje, że będą to jednak gimnazjalni nauczyciele. Pytanie jeszcze, czego i jak?
Przecież w dwa lata powinni zrealizować program realizowany dotychczas w ciągu 3 lat. Na przykład wbić do głowy całą 3-letnią fizykę albo chemię. Tak przynajmniej podpowiada rozum. Ale tego też nie wiemy. Jak te dzieci mają mieć potem równy start z absolwentami gimnazjów, z którymi będą konkurować w wyścigu do liceum? Tu, chyba u większości rodziców, nie ma zgody na taką kumulację roczników.
Tym bardziej, że już teraz dzieci z 6 klas są na straconej pozycji. PiS zlikwidował test szóstoklasisty, ale nie pomyślał, co dać szóstoklasistom w zamian. Bo do tej pory było tak, że uczniowie 6 klasy w drugim semestrze powtarzali materiał z trzech lat. Co będą robić teraz, kiedy nikt nie zmienił im programu? Powtarzać program? Tracić pół roku nie ucząc się nic nowego?
Będzie problem dla przedszkoli
Rodzice mają obawy, również w innych klasach, choćby pierwszej i są to bolączki innego rodzaju. Ale nie jest to żaden polityczny opór. Rząd jakby nie chce przyjąć do wiadomości, że jest bardzo wielu rodziców czy nauczycieli, którzy głosowali na PiS, a szaleństwo zmian w szkołach wcale im się nie podoba. Słychać to w prywatnych rozmowach, widać na Facebooku, w sobotę ma być widoczne na manifestacji w Warszawie, pierwszej z tak dużym, organizacyjnym, zaangażowaniem rodziców.
"Rodzice przeciw reformie edukacji", "Nie dla chaosu w szkole" – mamy prawdziwy wysyp takich inicjatyw. Wbrew temu, co mówią przedstawiciele rządu, oburzenie reformą wcale nie maleje. W całej Polsce, co chwila słychać o lokalnych protestach.
Bo nic nie może być dobre, co powstaje w takim pośpiechu. Tu nie powinno mieć znaczenia, kto popiera likwidację gimnazjów, a kto nie. Ten dziki pęd i tak odbije się na wszystkich dzieciach. Już dziś mówi się, że z powodu likwidacji gimnazjów zabraknie miejsc w przedszkolach – szkoły muszą przecież znaleźć miejsce dla 7- i 8-klasistów, kto będzie się przejmował zerówkami? Burmistrzowie biją na alarm, ale nikt ich nie słucha. W końcu jakoś to będzie.
Brakuje rąk do pracy, eksperci z łapanki
A podstawa programowa tworzona na kolanie? Ją też odczują nie tylko 6 klasy, ale praktycznie wszystkie dzieci. Pisaliśmy już o tym, że eksperci, którzy mieli ją tworzyć, zaczęli się wycofywać, bo zadanie było karkołomne. Przerażający w tym kontekście jest materiał magazynu "Czarno na Białym" TVN, w którym jeden z ekspertów, który zresztą też zrezygnował, ujawnił kulisy pracy nad reformą. Nawet o tym, że ma kierować jednym z zespołów, dowiedział się z mediów. "Przeglądając prasę wieczorem, po prostu znalazłem o sobie informację w gazecie" – powiedział.
Jego obraz tego, co dzieje się w MEN jest następujący: panuje wielki pośpiech, jest problem z wyrobieniem się w ramach czasowych, brakuje rąk do pracy, a na pewno rąk kompetentnych merytorycznie, eksperci są brani z łapanki, bo nikt rozsądny nie odważy się tych zmian firmować swoim nazwiskiem...
Dramat. Na którym będzie opierać się kilka roczników dzieci.
Pani minister Anna Zalewska na pewno ogłosi pod koniec listopada, że zgodnie z założeniem czasowym podstawa programowa jest już gotowa. Sukces, w takim tempie. Tylko raczej nikt nie wierzy, że będzie dobra i że nasze dzieci na tym nie stracą. Ten filmik koniecznie trzeba zobaczyć:
"Jest dramat, a nie wiem, co będzie dalej"
Nie wiadomo, ile osób pojawi się w sobotę na placu Piłsudskiego w Warszawie, czy powtórzy się pospolite ruszenie z Czarnego Protestu. Być może nie. Do tej pory wielkich protestów nie było, choć reforma wywołuje ogromne emocje i w prywatnych rozmowach odnosi się wrażenie, że wszyscy są z jej powodu wściekli. Jeden z burmistrzów powiedział mi jednak niedawno, że się boi. Że chętnie powiedziałby głośno, co myśli o tej reformie, która jego zdaniem, pociągnie na dno całą jego gminę. Ale tego nie zrobi, dlatego nie wie, czy ktokolwiek od niego przyjedzie na protest do Warszawy.
– Jest dramat, a nie wiem, co będzie dalej. Nie chcę dolewać oliwy do ognia, nie chcę jeszcze bardziej pogorszyć naszej sytuacji, bo już dziś dopłacamy ogromne pieniądze do szkół, a z powodu tej reformy będziemy dopłacać jeszcze więcej – powiedział.
Ta reforma to ból bardzo wielu ludzi, na bardzo wielu szczeblach. Na alarm biją nauczyciele, gimnazja wywieszają banery protestacyjne, eksperci ostrzegają przed obniżeniem poziomu nauczania i krokiem wstecz dla polskiej edukacji, samorządy liczą pieniądze i łapią się głowę. Ale i tak najbardziej wszystkie zmiany odczują nasze dzieci.