Anna Zalewska idzie jak burza. Skrupulatnie realizuje wszystko to, co PiS przez ostatnie miesiące obiecywał. Śmiało może już odhaczyć sześciolatki, a także zabranie subwencji tzw. szkołom domowym. Lada moment pewnie odhaczy godziny karciane dla nauczycieli, bo i tak już wiadomo, że mają być zlikwidowane od września. Zostały jeszcze gimnazja, ale i to pewnie tylko kwestia czasu. – Ona jest w gorącej wodzie kąpana – mówi bez ogródek o nowej minister edukacji jej poprzedniczka, Joanna Kluzik-Rostkowska. Kim jest Anna Zalewska i skąd się wzięła w polityce? Bo na pewno temperament ma. I to całkiem spory.
Mocny głos, ostry język, gdy mówi niemal cała jest w emocjach. Tak było słynnej nocy, gdy Sejm przyjmował ustawę o cofnięciu obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Z tego zresztą słynie – potrafi mówić głośno i dobitnie. Prawica już zaciera ręce, że znokautowała PO, a nawet rozdeptała Kluzik-Rostkowską. Piszą o niej jak o gwieździe, na Twitterze ślą brawa. "Ostra jak brzytwa" – to opinia słynnej już prawicowej blogerki Ireny Szafrańskiej. Ostatnio, niczym premier Beata Szydło, nosi broszki. Na archiwalnych zdjęciach zupełnie ich nie widać.
To ona oceniała exposé Ewy Kopacz
To już trzecia jej kadencja w Sejmie, więc niejeden pewnie ją w ostatnich latach zauważył. Albo i nie, bo nawet wałbrzyski portal – ze stron rodzinnych pani minister – pisał, że jako posłanka raczej nie rzucała się w oczy. Ten moment szczególnego, medialnego, "rzucenia się" odnotowano zwłaszcza w ubiegłym roku, gdy Anna Zalewska wyszła na mównicę sejmową i przez blisko 15 minut – w imieniu PiS – krytykowała exposé ówczesnej premier Ewy Kopacz. Portal walbrzyszek.com napisał wtedy w tytule: "Rośnie rola Anny Zalewskiej w hierarchii PiS-u".
W tym momencie możemy dorzucić jeszcze cytat z tygodnika "Polityka", która w tamtym czasie, w 2014 roku, rozmawiała o Annie Zalewskiej z Adamem Hofmanem. Ówczesny rzecznik PiS powiedział wtedy wprost, dlaczego Zalewska oceniała Kopacz: "W styczniu debiutowała w tej roli, gdy próbowaliśmy odwołać ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza. Z wykształcenia jest polonistką i popisała się wtedy kilkoma figurami retorycznymi, więc Błaszczak ją zapamiętał".
Tak naprawdę Annie Zalewskiej też chyba na tym zależało. W wywiadzie, jakiego udzieliła dzieciom z jednej ze szkół w rodzinnych Świebodzicach, przyszła minister mówiła na przykład, że stara się zostawić po sobie ślad. "Kiedyś dałam sobie słowo, że jak umrę, to coś po sobie pozostawię" – powiedziała. Dodała też, że chciałaby mieć większy wpływ na Polskę i zawsze ciągnęło ją do polityki. Choć w Świebodzicach była nauczycielką języka polskiego i zastępcą dyrektora tamtejszego LO, z rozbrajającą szczerością przyznała: "Wiedziałam, że chcę być politykiem i posłem".
Też byłam nauczycielką, choć to mi trochę przeszkadzało, bo zawsze mnie gdzieś tam ciągnęło do polityki i uczniowie nie głosowali na mnie z premedytacją bym została. Ja wiedziałam, że chce być politykiem i chciałam być posłem. Dopiero jak zostałam wicestarostą, a to też robiłam z pasją jak wszystko w swoim życiu. To już wtedy przeskoczyłam numery na liście i zostałam posłem. Ja już kiedyś dałam sobie słowo, że gdy umrę to coś po sobie pozostawię. Oczywiście nie chce być jak Neron i podpalić Rzym. Raczej chce zdobywać zaufanie ludzi i z nimi pracować, bo to lubię najbardziej. Czytaj więcej
Teraz ją zapamiętają
I została. Ma wpływ na Polskę. I bez wątpienia pozostawi po sobie ślad. Zapamiętają ją i dzieci, i ich rodzice, a także nauczyciele. Jedni z wdzięczności, że wreszcie cofnęła tę przerażającą reformę 6-latków, a drudzy ze strachem. I z myślą, że w szkołach zapanuje teraz potworny chaos. Pisaliśmy już o tym zresztą nie raz. Ale pani minister zupełnie jakby nie słuchała tej drugiej strony.
Projekt ustawy dotyczącej sześciolatków nie był projektem rządowym, tylko poselskim i tego najbardziej nie może jej wybaczyć opozycja. Zabrakło konsultacji, opinii ekspertów – pomijając oczywiście jednostronną opinię części rodziców, która jest ważna, ale w końcu nie jedyna.
– Takich projektów nie przyjmuje się w tak krótkim czasie. To nie jest łapanie pcheł. A konsultacje są po to, by szukać dziury w całym, by wyeliminować błędy, by projekty były najlepsze z możliwych. Ale tu nikt nie chciał, by to był projekt rządowy – mówi naTemat Joanna Kluzik-Rostkowska. Gdy w nocy Sejm przyjmował ustawę o sześciolatkach, zadawała nowej minister wiele pytań. I na wiele z nich nie uzyskała odpowiedzi. – Nie potrafiła ich udzielić – mówi wprost jej poprzedniczka.
Nie potrafi zrozumieć, dlaczego nowa minister działa tak szybko. – Znamy się, ale nigdy blisko ze sobą nie współpracowałyśmy. Nie wypiłyśmy 600 kaw w ciągu 10 lat. Ale mam wrażenie, że jest w gorącej wodzie kąpana. Działa w ogromnym pośpiechu, ale myślę, że na takim stanowisku doświadczenie szybko ją nauczy, że czasem trzeba wziąć oddech dwa razy – mówi.
Mimo próby, nie udało nam się wczoraj porozmawiać z minister Zalewską. Na pytanie o pośpiech, a także o to, dlaczego nie był to projekt rządowy, biuro prasowe MEN odpowiedziało tylko: "Obniżenie wieku obowiązku szkolnego zostało wprowadzone wbrew woli większości rodziców. Wykorzystywanie w przypadku tej ustawy poselskiej ścieżki legislacyjnej wynika z konieczności pilnego wejścia zmian w życie i cofnięcia tego procesu".
Zawsze była ambitna
W Sejmie poprzedniej, VII, kadencji Anna Zalewska nie bardzo zajmowała się edukacją. Owszem, w VI kadencji należała do Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. Ale ostatnio już nie. Tym razem, jak wynika z informacji zawartych na jej stronie, dominowała Komisja Zdrowia, i Unii Europejskiej (tu była wiceprzewodniczącą), a także Nadzwyczajnej ds. energetyki i surowców energetycznych. Była też przewodniczącą Parlamentarnego Zespołu ds. energii wiatrowej bezpiecznej dla ludzi i środowiska.
Zresztą również w rejonie Wałbrzycha zasłynęła m.in. z walki z wiatrakami. Tymi od energii właśnie. Albo przeciwko budowie hipermarketu w Kłodzku.
– Nie była lubiana. Mało angażowała się w sprawy i Świebodzic, i szkoły. Chyba nie znajdzie pani nikogo, kto powiedziałby, że zrobiła dużo dla miasta. Zawsze bardziej zależało jej na promowaniu siebie, na kontaktach zewnętrznych – słyszę od jednego z mieszkańców.
Gdy cytuję mu fragmenty wywiadu, jakiego posłanka udzieliła jakiś czas temu dzieciom ze szkoły, mocno się śmieje. – Dokładnie tak jest. Ona jest ambitna, można powiedzieć, że po trupach do celu. Od pewnego momentu starała się być blisko Jarosława Kaczyńskiego, biła brawo. Widzieliśmy to w telewizji. "Wreszcie się doczekała", komentowano – mówi. Nie chce podać nazwiska. Tu prawie wszyscy się znają. Ale od niego dowiaduję się, że niedawno, w wyborach uzupełniających, radnym został brat pani minister. Portal swiebodzice.info faktycznie tak pisał o tym tuż przed Wigilią:
Radny został „cichaczem” wprowadzony do Rady po zwolnieniu stanowiska przez Krystiana Wołoszyna powołanego na zastępcę burmistrza. Burmistrz Świebodzic nie poinformował w zwyczajowy sposób o kalendarzu wyborczym, wobec czego został zarejestrowany tylko jego komitet wyborczy i jeden kandydat. Stanowisko radnego zostało obsadzone bez głosowania. Radny nie zabrał głosu na sesji.Czytaj więcej
Nie boi się odważnych komentarzy
Politycy PiS z pewnością jednak – jako przykład szczególnej aktywności Anny Zalewskiej – wskazaliby na ujawnienie przez nią korupcji wyborczej w Wałbrzychu czy niedopuszczenie do tego, by niektóre gminy zadłużyły się ponad stan. W parlamencie zasłynęła też z mocnych wystąpień po śmierci Barbary Blidy. "Gazeta Wrocławska" tak o niej pisała:" Błyszczy w telewizji, zwłaszcza podczas transmisji obrad komisji ds. zbadania okoliczności śmierci Barbary Blidy. Nie boi się odważnych komentarzy, nie odmawia, gdy proszą ją o pomoc".
Teraz bez wątpienia będzie błyszczeć jeszcze bardziej. W blasku fleszy będzie zmieniać polskie szkoły. Szybko, natychmiast, już. – Oni nie rozumieją tego, jak wygląda edukacja w XXI wieku – mówi Joanna Kluzik-Rostkowska. Można powiedzieć, że wróg, w końcu opozycja, i nic dziwnego, że krytykuje. Ale swoje doświadczenie w edukacji ma ogromne i temu nikt zaprzeczyć nie może. Choć oczywiście opinie są różne.
– Ta ustawa jest kompletnie niepotrzebna i nie rozwiązuje żadnych problemów, z którymi borykają się polskie szkoły. To cofnięcie ich do czasów pruskiej pedagogiki z początków edukacji. Wstydu, poniżania i karania – mówi naTemat. Bo bardzo, ale to bardzo nie potrafi na przykład zrozumieć, jakim cudem była nauczycielka mogła zaakceptować ustawę, która pozwala na to, by dzieci z II klasy mogły zostać w klasie na drugi rok. – To idiotyzm, który powoduje, że dzieciom już na początku podcina się skrzydła. To również przekaz dla nauczycieli: "Słuchajcie, nie musicie pomagać tym słabym. Najwyżej zostaną na drugi rok". Jak nauczyciel mógł coś takiego podpisać? – pyta z wyrzutem.
Znam ten system na wylot
W rozmowie z wpolityce.pl minister powiedziała jednak: "Nie jestem typem popłakującym, ani histeryzującym. Skoro wygrałam z wiatrakami (...) to może uda mi się przebudować system. A edukacją zajmuję się od zawsze. Jestem polonistką, uczyłam w ogólniaku, przez 9 lat byłam organem prowadzącym, byłam wicestarostą powiatu świdnickiego, pracowałam w komisji edukacji, byłam ekspertem ś.p. Lecha Kaczyńskiego. Znam więc ten system na wylot".
Oby tak było. Oby polskie szkoły wreszcie wyszły na prostą. I nie stały się kolejnym rewolucyjnym eksperymentem na dzieciach. Bez względu na to, kto jest ministrem, to im trzeba tego życzyć najmocniej.
Zalewska w okręgu wałbrzyskim jest znana z ciętego języka. Brała również udział w wielu wyborach, ale od dwóch kadencji pozostaje w Sejmie i mówi się o niej, że jest bardzo mocno zaangażowana w ustawę o odnawialnych źródłach energii. Czytaj więcej