
Szczęśliwie skończyła się już epoka padania na kolana przy najniższych półkach działu Sztuka i przetrząsania ich zawartości od kieszonkowego albumu z Klimtem do „Nauki makramy w weekend”. Od kilku lat na wielbicieli mody i poszukujących stylistycznych wskazówek czeka w dużych księgarniach co najmniej pół regału zapełnionego tematycznymi propozycjami. Coraz częściej także tymi polskich autorów.
Nie dla każdego coś miłego
Problem z modą współczesnej Polki nie polega już na nieumiejętności wysmuklenia optycznie talii czy wyborze sukienki, która zbierze trochę komplementów. To opanowałyśmy. Większość kobiet potrzebuje raczej porady w kwestii tworzenia wizerunku, rozumianego jako sposób, w który jesteśmy odbierane przez otoczenie. Jak pogodzić rozmaite funkcje, zawodowe i prywatne? Stworzyć garderobę, która będzie kompatybilna ze wszystkimi rolami - sumiennej pracownicy, mamy 4-latka i dorastającej córki, poważnej partnerki biznesowej, seksownej dziewczyny i miłośniczki garażowego rocka?
Ubierasz się? Z przyjemnością!
Wnioskując na podstawie zawartości, można by przypuszczać, że czytelniczka woluminu „(Nie) mam się w co ubrać” nie była nigdy na balu sylwestrowym, na weselu ani nawet na studniówce, a także, że nie ma internetu. Karolina Gliniecka, znana w sieci jako Charlize Mystery tłumaczy bowiem w swojej publikacji takie terminy jak np.kopertówka. Poza tym rozwodzi się nad praktycznością kamizelki, radzi uważać na portfel na wyprzedażach i rzuca radami stylistycznymi chyboczącymi się niebezpiecznie na granicy banału - „Mała czarna jest idealna na wieczorne wyjścia. Dobrana do niej biżuteria i buty przykują uwagę wszystkich!”.
W tym tygodniu do księgarń trafiła „Modoterapia, czyli po co ci tyle ubrań”, książka autorstwa Antoniny Sameckiej, jednej z założycielek kultowej marki Risk made in Warsaw, która wcześniej przez wiele lat pracowała w redakcjach kobiecych magazynów. Na tle polskich publikacji zajmujących się modą w praktyce to lektura dość ożywcza. Samecka tworzy rodzaj prywatnej instrukcji obsługi mody, trzymając się z dala od punktowania reguł i sporządzania czarnych list „nieodpowiednich” połączeń. To zbiór jej przemyśleń na temat ubrań i stylu ilustrowanych świetnymi rysunkami Igora Kubika, które nadają pierwszej części książki lekkości i humoru.
Kiedy obserwujesz starsze kobiety w autobusie, na podstawie stroju, makijażu, lakieru do paznokci i kształtu brwi możesz odgadnąć, kiedy miały po trzydzieści lat. Wtedy podobały się sobie najbardziej, potem zwykle przestały interesować się modą. Nie rób niczego z przyzwyczajenia. Stań przed lustrem i zadaj sobie pytanie: „czy to wszystko jest moje, czy to do mnie pasuje TERAZ?
Dlaczego zacząłem pisać o modzie? Żeby przestała być trefnym tematem rozmów. Ostatnie 20 lat modę albo ostentacyjnie lekceważono – interesowanie się nią uznawano za dowód próżności, ograniczonej inteligencji oraz, w przypadku mężczyzn, specyficznych skłonności seksualnych – albo próbowano ją przeintelektualizować, co też kończyło się smutno. Ten dziwny stosunek do mody dość długo mnie bawił, podobały mi się reakcje ludzi, gdy rozmowa schodziła na temat stylu ubierania się czy trendów – milczenie, unoszenie brwi, wykrzywianie ust w uśmiechu, który oznaczał trochę wyrozumiałość, ale bardziej współczucie wymieszane z konsternacją.
Moda udomowiona
Lwia część dostępnych na rynku poradników dotyczących mody w praktyce została skierowana do kobiet, które nie rozróżniają części garderoby, a strony przeglądanych przez nie pism kobiecych jakimś cudem zawsze zlepiały się na dziale z poradami stylistek. Mimo trzydziestki na karku wciąż nie wiedzą czy są jabłkiem, gruszką czy może marchewką. Nie słyszały też o bazowych elementach garderoby, że tiszertów z bawełny wysokiej jakości nigdy dosyć, a beżowy trencz to klasyk. Takie publikacje miałyby może pewien sens na przełomie wieków, kiedy gazety o modzie były drobnym luksusem i nikt nie słyszał jeszcze o blogach (o blogerkach modowych nie wspominając).
Napisz do autorki: helena.lygas@natemat.pl
