Jarosław Gowin to człowiek, który misterną układankę, stojącą za wszechwładzą swojego o 13 lat starszego imiennika z Żoliborza, może łatwo zniszczyć. Dobrze o tym wie i przypomina o tym coraz dobitniej. Mówi się, że tylko czeka na optymalny moment, w którym nie straci nic z wypracowanych wpływów, a wciąż będzie miał szansę zostać wybawcą od wojny polsko-polskiej.
TEKST PIERWOTNIE OPUBLIKOWANY 28 LISTOPADA 2016 roku.
Przecież to koalicja...
Historia polskiej polityki nie wróży obecnej władzy nic dobrego. Wręcz regułą jest bowiem, że prawicowe rządy upadają za sprawą wewnętrznej erozji. Prawo i Sprawiedliwość też miało już takie przejścia. W 2007 roku koalicja z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną eksplodowała przecież od wewnątrz po serii wykreowanych przez władzę skandali. Jarosław Kaczyński dość niespodziewanie poddał się Donaldowi Tuskowi na dwa lata przed kolejnymi planowymi wyborami.
Dziś ma wszechwładzę. Kontroluje prezydenta, szefową rządu, większość sejmową i nie waha się przed autorytarnymi działaniami, mającymi na celu umacnianie się przy władzy. To wszytko skuteczne jest jednak tylko wobec zagrożenia ze strony opozycji. Tymczasem prawie nic tej wszechwładzy nowego Naczelnika Państwa nie chroni przed rozpadem koalicji rządzącej.
Bo wbrew wszelkim pozorom, na które przed rokiem udało się nabrać Sąd Najwyższy, 25 października 2015 roku zwyciężyła koalicja PiS-Solidarna Polska-Polska Razem, której – obok Jarosława Kaczyńskiego – liderami są też Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin.
I cała ta wszechwładza, którą ten układ daje, opiera się na niewielkiej przewadze w Sejmie. Włącznie z wszystkimi posłami niezależnymi i kołem Wolni i Solidarni to 11 głosów (a nie na wszystkich z tych posłów Jarosław Kaczyński może w pełni polegać). Sam klub PiS ma większość tylko dzięki 4 głosom przewagi.
Gowin się bawi
Trudno więc będzie tę przewagę utrzymać do końca kadencji. Szczególnie za sprawą ostatniego z wymienionych koalicjantów. Jarosław Gowin trzyma bowiem w ręku granat, który może rozsadzić obecny układ władzy. I od czasu do czasu ostentacyjnie bawi się jego zawleczką. Ostatnio dość często. Tylko w ciągu minionego tygodnia zrobił to aż cztery razy.
Najpierw publicznie wyśmiał obietnice partii rządzącej, że obecny system po obniżeniu wieku emerytalnego może zagwarantować godne życie. – Uważam, że na dłuższą metę obecny system emerytalny jest dysfunkcjonalny. Ja mam trójkę dwudziestoparoletnich dzieci i żadne z nich nie wierzy w to, że kiedyś będzie dostawało emeryturę z ZUS – stwierdził na antenie Radia ZET.
– Trzeba zbudować szczegółowe rozwiązania, które zachęcą Polaków do tego żeby pracowali dłużej – dodał. I szczerze wyznał, że za realizacją sztandarowej obietnicy PiS o obniżeniu wieku emerytalnego zagłosował tylko "w zamian za poparcie PiS dla poszerzenia wolności gospodarczej".
Jarosław Gowin głośno zaczął też mówić o swoich poważnych zastrzeżeniach do tworzonej przez PiS komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji, która miałaby być gwoździem do politycznej trumny dla Hanny Gronkiewicz-Waltz i innych niewygodnych polityków, którzy przewinęli się w swojej karierze przez warszawski ratusz.
PiS chcą z niej stworzyć quasi-sąd, czyli twór – co znamienne – nieprzewidziany w konstytucji. I to pomysł, którego były minister sprawiedliwości nie może przemilczać. – Wydaje mi się, że w pierwotnym kształcie ustawa prowadzi do przemieszania kompetencji władzy wykonawczej i władzy sądowniczej – ostrzegał w jednym z wywiadów.
Zrobił sobie kilka dni przerwy i zabawa ze wspomnianą zawleczką znowu zaczęła się na całego. Gdy wielu w PiS tylko zaciera ręce na myśl o tym, iż odgrzanie afery Amber Gold może posłużyć do zniszczenia Donalda Tuska, nadzieje na wsparcie tej inicjatywy rozwiał jeden z wicepremierów w kontrolowanym przez prezesa Kaczyńskiego rządzie.
Prawica próbuje wmówić społeczeństwu, że były premier wiedział o celach Amber Gold od początku istnienia tej piramidy finansowej i na niej korzystał. Jarosław Gowin, który był szefem resortu sprawiedliwości w tamtych czasach zapowiada tymczasem, że na sejmowej komisji śledczej ds. Amber Gold zaświadczy co innego. – ABW jako pierwsza oficjalnie poinformowała premiera Donalda Tuska o aferze Amber Gold. (...) Byłem świadkiem, jak Tusk zgłasza pretensje do ówczesnego szefa ABW gen. Bondaryka, że ten za późno poinformował go o tej aferze – oświadczył na antenie TVP Info, ku zaskoczeniu prowadzącego.
Jakby Jarosław Kaczyński dostał mało takich znaków ostrzegawczych, Jarosław Gowin postanowił zostawić kolejny na Twitterze. I to tuż po tym, gdy inny z wicepremierów stanął twardo przeciwko propagandowym insynuacjom, kontrolowanej przez partię rządzącą, TVP wobec dzieci byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego i prezesa Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzeja Rzeplińskiego.
W błędzie są oczywiście ci, którzy sądzą, że kwestią dni pozostaje, kiedy Jarosław Gowin ze szczytów obecnej władzy przejdzie do opozycji. Aż tak szybko to nie pójdzie... Błędne jest jednak umniejszanie roli 54-letniego krakusa w polityce.
Nie taki słaby, jak go malują
Owszem, Polska Razem teoretycznie nie ma w klubie parlamentarnym PiS wielkiej reprezentacji. Tylko, że rządowa przewaga to tylko ta wspomniana garstka głosów. Poza tym słabość Gowina w Sejmie jest jedynie teoretyczna, bo cały klub PiS nie składa się z ludzi takich, jak posłanka Mateusiak-Pielucha. Spora jest tam grupa ludzi, którym nie podoba się wojna z TK, zaglądanie Polakom między nogi i pod kołdrę, toporna propaganda, czy wątpliwe dla bezpieczeństwa państwa działania Antoniego Macierewicza. Kwestią czasu jest, gdy część z nich dłużej nie wytrzyma.
Gdy niektórym ruchom głośno "stop" mówią wicepremierzy, możecie sobie tylko wyobrazić, jakie opinie po cichu wygłaszają szeregowi posłowie młodego pokolenia. Albo dawni działacze "Solidarności", którzy dzisiaj są niżej notowani niż były PRL-owski prokurator, czy ludzie, którzy do Sejmu dostali się tylko dlatego, że ich nazwisko zrobiło się rozpoznawalne za sprawą śmierci kogoś bliskiego w katastrofie smoleńskiej.
Do tego dochodzi instynkt samozachowawczy u zwykłych koniunkturalistów. Gdy Kaczyński, Ziobro i Gowin wygrywali przed rokiem, oczekiwano, że kwestią rychłej przyszłości będzie rozpad Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, po którym konserwatyści z tych środowisk uciekną do partii rządzącej. PiS szybko uświadomiło im jednak, że byliby ostatnimi głupcami.
W perspektywie przyszłości PiS nie jest już bowiem partią, która zagwarantuje sukces. Efekt 500+ nie będzie działał wiecznie, nawet jeśli nie zabraknie pieniędzy na wypłaty. A podsycanie wojny polsko-polskiej coraz bardziej męczy po obu stronach barykady. Kto chce mieć przyszłość w polityce na długie lata, a jest dziś w PiS, ten ma jeszcze chwilę, by wykorzystać okazję do wypracowania własnej pozycji i... musi z tej partii uciekać.
Ucieczka na swoje
Gdzie, żeby nie wypaść na chorągiewkę i karierowicza? Do wyboru są tylko PO, Nowoczesna, ludowcy i lewica, więc najlepiej uciekać na swoje. I tu tkwi największa siła Jarosława Gowina. Już wówczas, gdy były lider konserwatywnego skrzydła Platformy wchodził w koalicję z PiS jego znajomi z krakowskiej inteligencji podkreślali, że Gowin był zawsze zbyt ambitny, by teraz uwierzyć, że zadowoli się rolą "liberalnego" kwiatka do kożucha Jarosława Kaczyńskiego.
– Sądzę, że Jarek sonduje, szuka ludzi, umacnia się. I czeka na odpowiedni moment. Czy to człowiek zdolny na dłuższą metę pomagać w tym cyrku? Nie wierzę. Czy jest zdolny sprytnie wykorzystać Kaczyńskiego? Wystarczy popatrzeć z perspektywy czasu, co zrobił z Tuskiem... –mówią nam pod Wawelem dzisiaj. Nazwiska wolą jednak nie podawać, by nie być posądzonym o rozdawanie pocałunków śmierci i nie denerwować Gowina. Bo podobno nic nie wyprowadza go dziś z równowagi tak bardzo, jak ciągłe namowy, by jak najszybciej opuścił ten rząd.
Zdaniem rozmówców naTemat z krakowskiego środowiska akademickiego zbliżonego do Jarosława Gowina, na odpowiedni dla niego moment na rozstanie z PiS trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Nie tylko ze względu na trwające dopiero poszukiwania odpowiednio dużego grona rozłamowców.
– Musi dać się Kaczyńskiemu jeszcze trochę zohydzić. Prawica w Polsce nie wygrywa bez prostych ludzi i Kościoła, a oni są jeszcze po stronie Kaczyńskiego. Trzeba ich przeciągnąć, co Jarek robi m.in. układając się z Toruniem, szczególnie finansowo. Trzeba też poczekać na jeszcze większe znudzenie Smoleńskiem. No i na nieuchronne problemy gospodarcze. Do tego czasu Gowin musi umiejętnie grać między głosowaniem zgodnie z poleceniami wierchuszki PiS, a wyraźnym zaznaczaniem, że jednak jest z innej bajki – słyszymy.
Koniec wojny, teraz Polska Razem
I jak ta gra miałaby się skończyć? Zapewne przede wszystkim przyspieszonymi wyborami. Wspomniana "wierchuszka PiS" co prawda mogłaby spróbować podratować się po rozłamie układem z Pawłem Kukizem i spółką, ale biorąc pod uwagę wewnętrzne kłopoty i podziały wśród "antysystemowców", doprowadzenie do sukcesu takiej koalicji byłoby skrajnie trudne. Poza tym, skutecznie zadziałałoby jedynie na brak 36 głosów.
Jeżeli do nowych wyborów doszłoby w odpowiednim czasie, wcale nie muszą się one zakończyć bezapelacyjnym zwycięstwem PO lub Nowoczesnej. Nie muszą nawet skończyć się bezapelacyjnym zwycięstwem koalicji tych największych formacji opozycyjnych. Szczególnie, jeśli konserwatyści z Platformy lepiej odnajdą się w ofercie nowej, koncyliacyjnej siły na prawicy niż w sojuszu z liberałami od Petru.
I co jeśli rząd uda się sformować tylko w wielkiej koalicji? Wtedy Jarosław Gowin będzie miał szansę, by wreszcie nasycić ambicję i zająć pozycję głównego rozgrywającego. Kto wie, czy nie z fotela premiera. Nawet nazwę partii ma przecież świetną do odegrania roli tego, kto zakończy wojnę polsko-polską. Wszak Polska Razem to właśnie to, czego Polacy najbardziej potrzebują...