
Rozpoczyna się kolejny etap walk w PiS-ie o media narodowe. Tym razem bitwa będzie się toczyć o Polskie Radio. Jak barwne są te rozgrywki, przekonaliśmy się parę miesięcy temu, gdy chodziło o fotel prezesa TVP. Kto wie, czy walka o najważniejsze stanowisko w narodowym radiu, nie będzie równie ciekawa. Na pewno niezmiernie ciekawa jest sama prezes Polskiego Radia, Barbara Stanisławczyk, która chętnie w tym fotelu by została.
Ta rozgrywka pokazała, że notowania szefa RMN przy Nowogrodzkiej nie są najmocniejsze. A to istotne wobec sytuacji w Polskim Radiu. Rada właśnie rozpisała konkurs na stanowisko szefa narodowego radia. – Oferty będą zbierane do końca roku, a rozstrzygnięcie konkursu ma nastąpić do końca lutego 2017 roku – zapowiedział szef Rady Mediów Narodowych. Obecna prezes PR S.A. Barbara Stanisławczyk (swój start w konkursie zapowiedziała parę miesięcy temu) jest uważana właśnie za "człowieka Czabańskiego". I to na pewno nie zwiększa jej szans w tej walce. Ale nie tylko to.
– Bo pani prezes żadnych mediacji i negocjacji sobie po prostu nie wyobraża. Ona w ogóle nie słucha nikogo. Jest przekonana, że sama wszystko wie najlepiej i nie znosi żadnego sprzeciwu – opowiada osoba, która niejedno widziała i słyszała w gmachu przy Al. Niepodległości. Ot, choćby taką historię: ktoś kiedyś w gabinecie Stanisławczyk powiedział coś, co się jej nie spodobało i rzuciła w niego kanapką. – Na pierwszy rzut oka pani prezes robi znakomite wrażenie: ładna, elegancka, spokojna. Ale gdy coś ją wyprowadzi z równowagi potrafi kląć jak szewc i obraża ludzi – opowiada nasz rozmówca.
– Jako naczelna radziła sobie nieźle – opowiada osoba, która pracowała wówczas w Wydawnictwie "Przekrój", które wydawało także "Sukces". – Jej problemy zaczęły się, gdy w 2009 r. objęła jednocześnie stanowisko dyrektora wydawniczego. To już była porażka, bo ona zupełnie nie nadaje się do jakiegokolwiek zarządzania ludźmi – wspomina dziennikarz z tego wydawnictwa. I podobnie dziś mówią ludzie z Polskiego Radia.
Pomijam kwestie polityczne. W Polskim Radiu panuje teraz totalny chaos, bo pani Stanisławczyk nad niczym nie panuje. Nie ma żadnego planu, żadnej konsekwencji w działaniu. Sztandarowa impreza Polskiego Radia, "Lato z Radiem", była przygotowywana na kolanie. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, w jakich miastach będą koncerty i kto wystąpi. Ludzie z promocji nie wiedzieli, co mają promować, a ludzie z reklamy - jak sprzedawać czas antenowy. A każdy, kto próbował to skrytykować, spotykał się z atakiem.
Gdy podczas Światowych Dni Młodzieży był jakiś problem techniczny z transmisją przemówienia Andrzeja Dudy, nic nie było jej w stanie przekonać, że stało się to przypadkiem. Dla niej był to sabotaż i tyle. A gdy kiedyś przy wejściu strażnik zajęty był przyjmowaniem wycieczki dzieci i nie zauważył, że pani prezes weszła, to wezwała szefa Straży Radiowej i kazała na monitoringu ustalić, który ze strażników nie ukłonił się jej wystarczająco nisko.
A jeszcze parę lat temu nikt by nie pomyślał, że tak potoczy się kariera Barbary Stanisławczyk. W internecie można znaleźć nagranie, gdzie jako naczelna "Sukcesu" odwiedziła "Dzień Dobry TVN", aby wziąć udział w rozmowie o tym, po ilu latach w związku należy wziąć ślub. Opowiedziała, że jej małżeństwo zaczęło się po 2 latach narzeczeństwa i że z mężem byli "studenckim" związkiem. Przyznała, że do małżeństwa podchodzi dość tradycyjnie i jest przeciwna "sprawdzaniu się" oraz "mieszkaniu ze sobą przed ślubem". Ale to i tak było jeszcze mało konserwatywne stwierdzenie w porównaniu z tym, jak Barbara Stanisławczyk zmieniła się wkrótce potem.
Koniunktura PiS-u teraz się poprawia. Ich doświadczenia wcześniejszych 2 lat rządów i 8 lat pozostawania w opozycji sprawiają, że oni dostrzegli, iż polityka PR jest bardzo ważna. Że sama prawda nie dotrze do ludzi. Mało tego, że prawdą można manipulować.
Z tak postawionymi postulatami trudno się nie zgodzić, ale dziś ma się to nijak to tego, jak Barbara Stanisławczyk zarządza Polskim Radiem. Portal OKO.press w artykule "Audycje kontrolowane" pisał ostatnio o cenzurze, jaka panuje w Polskim Radiu. – Nie dajemy posłów PO, bo oni rządzili przez 8 lat i mieli już czas na wygadanie się na antenie – usłyszał jeden z pracowników programu PR 24 od swojego dyrektora w sprawie doboru gości do porannej audycji. Podobnie mówią nasi rozmówcy.
Gdy mijał rok rządu Beaty Szydło, reporterka usłyszała od przełożonego, że nie może nagrywać nikogo z opozycji. Dlaczego? Bo nie ma takiej potrzeby.
Jednym z najbliższych współpracowników prezes Stanisławczyk jest Maciej Ociepka, który na Twitterze sam siebie określa słowami "Polak, patriota, dziennikarz i publicysta". – Wszyscy w radiu wiedzą, że jest to jakiś kibol i naziol, człowiek śliski, bliższy Kukizowi niż PiS-owi, choć sympatyzował też z lewicą. Pani prezes go uwielbia i on przesiaduje u niej w gabinecie godzinami – relacjonuje inny pracownik z gmachu przy Al. Niepodległości. Ociepka wiosną przez nieco ponad tydzień był szefem portalu Polskiego Radia. Oficjalnie odszedł sam, ale nieoficjalnie wiadomo, że został do tego zmuszony, gdy ludzie z PiS-u zobaczyli, co wypisuje Twitterze.
Wieloletni pracownicy Polskiego Radia ze smutkiem obserwują działania obecnego zarządu. Mówią o 90-letniej historii tej instytucji, którą nowa władza bezmyślnie burzy. Zwracają uwagę na spadającą słuchalność Jedynki i Trójki oraz na słaby wynik PR 24 (program informacyjno-publicystyczny, który zastąpił młodzieżową Czwórkę). – Nawet jeśli ktoś liczył, że zrobi z tego propagandową tubę, to przecież to nie będzie miało sensu, jeśli nie będzie słuchaczy – tłumaczy były już pracownik Polskiego Radia. Zwraca przy tym uwagę na koszty zmian kadrowych.
Zwolniono dziesiątki osób, którym trzeba było wypłacić odprawy. Na ich miejsce zatrudniono nowych. To są koszty idące w setki tysięcy złotych, a Polskie Radio nie jest bogatą instytucją.