
Co wolno "namaszczonemu przez PiS" sędziemu TK, to nie tobie, prosty człowieku. Wyobraź sobie, że ZUS w całym kraju przeprowadza miesięcznie 48 tysięcy kontroli! Rocznie wychodzi około 600 tysięcy inspekcji! Wszystko po to, by sprawdzić, czy ktoś na zwolnieniu jest naprawdę chory, czy tylko symuluje. A sędziom ZUS nie bardzo może coś zrobić.
Zacznijmy od tego, że kontrole ZUS-u najczęściej zawsze odbywają się z urzędu. Inspekcje "nasłane" przez pracodawcę są stosunkowo rzadkie. Generalnie wygląda to tak, że system komputerowy wskazuje, do kogo należałoby zapukać. Zazwyczaj im dłuższe zwolnienie lekarskie, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś z Zakładu przyjdzie, by sprawdzić, jak to jest z tym chorowaniem. Choć kontrola może pojawić się także u osoby, która dostała zaledwie parodniowe L4.
Zgodnie z polskim prawem sędziowie nie podlegają pod system powszechnych ubezpieczeń społecznych, stąd ZUS nie ma żadnych samodzielnych uprawnień do jakiejkolwiek kontroli niezawisłych sędziów. Może to zrobić wyłącznie na wniosek prezesa sądu, a w tym przypadku prezesa Trybunału Konstytucyjnego.
Chyba rzeczywiście prezes TK nie zdążyłby z tą kontrolą. I to nie ze względu na kończące się zwolnienia dwojga sędziów. Piotr Pszczółkowski wczoraj w rozmowie z naTemat przyznał, że "od 5 grudnia znów jest do dyspozycji". Podobnie sędzia Julia Przyłębska, jej zwolnienie również się kończy 2 grudnia. Ewentualna kontrola z ZUS mogłaby zdążyć już tylko do sędziego Zbigniewa Jędrzejewskiego, on ma zwolnienie do 8 grudnia.
Na obecną chwilę sędziowie TK: Julia Przyłębska, Piotr Pszczółkowski nie dostarczyli oryginałów zwolnień lekarskich, przesłali je w wersji elektronicznej. Sędzia TK Zbigniew Jędrzejewski początkowo o zwolnieniu lekarskim poinformował telefonicznie, dziś do TK dotarł druk jego zwolnienia lekarskiego.
Inspektorzy swoją wizytę składają zawsze pod tym adresem, który jest w dokumentacji ZUS-u. Zdarza się więc, że kontrolerzy idą pod adres zameldowania, a adres zamieszkania jest inny. – Najpierw próbowali mnie zastać tam, gdzie już nie mieszkam – opowiada pani Ania, którą ZUS kontrolował, gdy była na zwolnieniu w ciąży. – Na szczęście rodzina mnie powiadomiła, że mnie ścigają. Zadzwoniłam, podałam nowy adres. Niedługo potem przyszli, ale mnie nie zastali. Zostawili w skrzynce pismo z żądaniem wyjaśnienia nieobecności. Odpowiedziałam na nie i wszystko się wyjaśniło – mówi. Przy okazji dowiedziała się, co to według ZUS-u oznacza "może chodzić".
Na zwolnieniu lekarskim pani doktor nie zaznaczyła mi, że muszę leżeć. Moja ciąża wprawdzie była zagrożona, ale nie było takiej potrzeby, abym siedziała całe dnie w domu. Koleżanki jednak mi poradziły, żebym napisała, że byłam w aptece po leki, których nikt z rodziny nie mógł mi kupić. Inaczej ZUS mógłby uznać, że wykorzystuję zwolnienie niezgodnie z przeznaczeniem.
ZOBACZ NASZ REPORTAŻ O MATKACH WALCZĄCYCH Z ZUS
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl
