
W karpiowym biznesie działają od wielu pokoleń. Stworzyli największą hodowlę tej ryby w Europie. Mają też najpiękniejszy rezerwat i świetny produkt, ale nie potrafili na tym zarabiać. Zła karma się odwróciła, gdy pieniędzmi sypnął nagle Lidl.
REKLAMA
– Karol Okrasa, nowoczesne opakowania podkreślające skąd pochodzi produkt, a to wszystko pokazywane w spotach reklamowych w najlepszym czasie antenowym. Na taką reklamę nigdy nie byłoby nas stać. Dzięki temu kontraktowi, przeciętny Polak może się dowiedzieć, że właśnie w Polsce jest największa hodowla karpi w Europie – mówi Emilia Szczęsna, dyrektor ds. Rozwoju spółki "Stawy Milickie", podsumowując jednocześnie jeden z największych kontraktów handlowych ostatnich lat.
Kontrakt z Lidlem, drugą pod względem wartości sprzedaży firmą handlową w Polsce, być może zakończy "cwaniakowanie" w branży. Bo jeśli tak duża sieć, stawia na polskie produkty, to nikt już nie powinien dać się nabrać na niby-polskie karpie z Litwy, Węgier i Chin.
Karpiowa wojna
Do tej pory sytuacja była przewidywalna. W karpiowym biznesie żniwa odbywają się tylko raz na 12 miesięcy, przed świętami Bożego Narodzenia. Niewielu chciało się harować przez cały rok dla wątpliwego zysku na koniec. Właściciele przetwórni podpisywali kontrakty z dostawcami ryb, dysponującymi niewielkimi stawami. Trochę polskich ryb kupowali, ale największy interes robili na imporcie taniego "produktu" z Czech, Węgier, Litwy, a nawet z Chin. Potem, wszystko szło prosto. Po oprawieniu ryb, na opakowaniu przyklejali etykietę "wyprodukowane w Polsce" i filecik "leciał" do sprzedaży w wyjątkowo promocyjnej cenie.
Do tej pory sytuacja była przewidywalna. W karpiowym biznesie żniwa odbywają się tylko raz na 12 miesięcy, przed świętami Bożego Narodzenia. Niewielu chciało się harować przez cały rok dla wątpliwego zysku na koniec. Właściciele przetwórni podpisywali kontrakty z dostawcami ryb, dysponującymi niewielkimi stawami. Trochę polskich ryb kupowali, ale największy interes robili na imporcie taniego "produktu" z Czech, Węgier, Litwy, a nawet z Chin. Potem, wszystko szło prosto. Po oprawieniu ryb, na opakowaniu przyklejali etykietę "wyprodukowane w Polsce" i filecik "leciał" do sprzedaży w wyjątkowo promocyjnej cenie.
Istotna różnica objawiała się dopiero na świątecznym stole. Wyprodukowana na szybko ryba, zalatywała mułem i zapachem wysokobiałkowej karmy. Na takim oszustwie, polskie gospodarstwa rybackie traciły miliony.
Nasze ryby rosną aż przez 3 lata. Są karmione tylko zbożami. W hodowli nie stosujemy antybiotyków, nie idziemy na skróty. Na kilka miesięcy przed sprzedażą karpie trafiają do stawów, gdzie będąc już na diecie oczyszczają się. W efekcie produkt jest bardziej zdrowy, ale również znacznie droższy
Ponieważ Polacy kochają niskie ceny rodzimi hodowcy, przegrywali z konkurencją. Mimo, że "Stawy Milickie" w karpiowym biznesie działają od 800 lat, są największą hodowlą tej ryby w Europie, mają najpiękniejszy rezerwat o delikatesowy produkt, to nie potrafiły na tym zarabiać. W ubiegłym roku ich właściciele sprzedali produkty za 7,3 mln złotych, co nie wystarczyło nawet na pensje dla pracowników. Jak wynika z danych finansowych spółki, w całym roku, biznes zamknął się 16 -milionową stratą.
Teraz ma być jednak inaczej, bo do firmy popłyną znacznie większe pieniądze z Lidla. Ile dokładnie – nie wiadomo. Zarówno Lidl jak i Stawy Milickie nie ujawniają wysokości kontraktu.
Właścicielem spółki "Stawy Milickie" jest samorząd województwa dolnośląskiego. Zaledwie 6 lat temu zdecydowano o podtrzymaniu działalności spółki znajdującej się już w likwidacji. Do 1990 roku i ustaw z pakietu reform Balcerowicza, był tam PGR. Co ciekawe, historia stawów sięga XIII wieku, kiedy hodowlę rozpropagowali cystersi. W XV wieku profesjonalizacją hodowli ryb zajął się Zygmunt Kurzbach, dworzanin Władysława II Jagiellończyka. Wtedy też z Milicza dostarczano ryby na królewskie stoły – nie tylko w Polsce. Obecnie Milicz, to największy pod względem powierzchni stawów producent tej ryby w Europie.
"Karp bierze się ze sklepu"
Trwająca w telewizji kampania promocyjna sprawiła, że do Milicza przyjeżdżają już indywidualni handlowcy. Kupują ryby, a potem sprzedają wprost z samochodu pod centrami handlowymi. – Polskiego karpia najlepiej rozpoznać po cenie. Gospodarstwa sprzedają ryby po 10 złotych za kilogram, więc w handlu detalicznym będą kosztowały około 15 złotych. 19 złotych, to już cena ryby oprawionej i pokrojonej na dzwonka czy płaty. Bardzo dokładnie należy czytać etykiety w cudownych promocjach ryb sprzedawanych po 8 złotych. Kto na tym zarabia pozostaje tajemnicą – mówi Zbigniew Szczepański, autor kampanii promocyjnej "Pan Karp".
Trwająca w telewizji kampania promocyjna sprawiła, że do Milicza przyjeżdżają już indywidualni handlowcy. Kupują ryby, a potem sprzedają wprost z samochodu pod centrami handlowymi. – Polskiego karpia najlepiej rozpoznać po cenie. Gospodarstwa sprzedają ryby po 10 złotych za kilogram, więc w handlu detalicznym będą kosztowały około 15 złotych. 19 złotych, to już cena ryby oprawionej i pokrojonej na dzwonka czy płaty. Bardzo dokładnie należy czytać etykiety w cudownych promocjach ryb sprzedawanych po 8 złotych. Kto na tym zarabia pozostaje tajemnicą – mówi Zbigniew Szczepański, autor kampanii promocyjnej "Pan Karp".
Dodaje, że dobrze się stało. Marketingowcy dużych sieci handlowych podchwycili temat "polskiego karpia". Sklepy sprzedają ryby zapakowane i podzielone na porcje, co kończy wieczny problem z zabijaniem "żywych ryb". – Właśnie histeria ekologów wokół zabijania karpi w domu, czy w sklepach najbardziej zaszkodziła świątecznemu biznesowi – mówi dalej Szczepański.
W ofercie Lidla jest też mały haczyk. W milickich stawach nie ma aż tylu ryb, by wyżywić całą Polskę w Wigilię. Sieć zarezerwowała sobie pulę dostaw również od innych producentów.
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl
