Dwór wciśnięty jest między skarpę a rzeczkę. Sąsiadów wokół niewielu, ale przy pobliskim moście często parkują auta. To przyjeżdżają ciekawscy, aby zobaczyć, jak mieszka polityk, który poszedł na wojnę z Jarosławem Kaczyńskim.
Droga z kocich łbów prowadzi w dół, aż do mostu, przy którym stoi stary młyn. Jego stan to zupełnie przeciwieństwo dworu po drugiej stronie brzegu. Zadbana posesja należy Radosława Sikorskiego. Wzdłuż rzeczki i ogrodzenia posesji prowadzi polna droga.
Podtopione olchy wyglądają malowniczo. Widać też drzewa podgryzione przez bory. Po kilkunastu metrach można skręcić w prawo w kierunku wąwozu przecinającego nadnotecką skarpę, nad którą szumi las. Nawet w tym miejscu wysoki płot posiadłości jest szczelny, niewiele widać.
Wszedł za płot
– Jako nieliczny z "obcych", miałem okazję wejść sobie na teren dworu i wszędzie zaglądać. Po posesji oprowadzali mnie rodzice Radka Sikorskiego. Wtedy to była jeszcze ruina – opowiada fotoreporter Miłosz Sałaciński z Bydgoszczy. Przyszłego ministra obrony narodowej z rządu Jarosława Kaczyńskiego, a potem i marszałka i ministra z PO poznał przed laty, po powrocie Sikorskiego z emigracji. Wówczas Sałaciński, na zlecenie „Super Expressu” robił zdjęcia politykowi.
– Dla mnie Sikorski zawsze był w porządku. Podczas wizyt zostawiał generałów i oficjeli, aby podejść, przywitać się – wspomina. Jego zdaniem, PO dużo straciła na pozbyciu się tego polityka. – To z pewnością zaważyło na gorszym wyniku Platformy w naszym regionie – ocenia i dodaje, że czytał niedawny pozew Sikorskiego przeciw Kaczyńskiemu. Prezes PiS zarzuca mu "zdradę dyplomatyczną". W ocenie Kaczyńskiego, Sikorski mógł żądać "eksterytorialności miejsca katastrofy rządowego samolotu pod Smoleńskiem".
– No cóż, przypisuje się Sikorskiemu nie jego grzechy. To się w końcu facet wkurzył i poszedł do sądu. I tak jego żądania wobec Kaczyńskiego są umiarkowane. Domaga się przeprosin i 30 tysięcy złotych na cele społeczne. Mógł przecież żądać 300 tysięcy – dodaje.
Sołtys unika jednego
Niewiele jest w Polsce wsi, jak Chobielin, które miały okazję tak często gościć znane osobistości. To również buduje miejscową sławę polityka. – Z tego, co widziałem podczas moich wizyt w Chobielinie, to miejscowi są dumni, że Sikorski mieszka u nich – ocenia Miłosz Sałaciński.
Polityk naraził się części z miejscowych, gdy postanowił zmienić nazwę wsi, a dokładnie tego fragmentu, w którym mieszka. Do nazwy Chobielin dodał – Dwór. Ten administracyjny "myk" miał ułatwić gościom z Warszawy podróżowanie do polityka. Teraz nawigacja bezbłędnie doprowadzi kierowcę pod bramę posesji.
– Mnie zmieniona nazwa nie przeszkadza. Nikt na tym nie stracił, ani nie zyskał – ocenia Józef Bąk, sołtys okolicznych wsi. Jego męczy pytanie, kto wykupił stary młyn. Ma nadzieję, że nabywca wyremontuje budynek. – Niech naprawi tamę, bo łąki zalewa – dodaje. Na pytanie, jakim człowiekiem na co dzień jest Sikorski? Odpowiada krótko: – Normalnym. A o jednym sołtys nie chce rozmawiać... o polityce i pozwie. – Nas tutaj to nie interesuje – zapewnia Bąk.
"Platformersi" pozytywnie o Radku
W pobliżu Chobielina jest 18-tysięczne Nakło n. Notecią. Z mostu przy dworze widać komin nakielskiej cukrowni. W tym mieście są struktury Platformy Obywatelskiej. Kieruje nimi Andrzej Kinderman. On też jest wicestarostą powiatu nakielskiego. Sikorskiego pamięta z czasów, gdy polityk był po prawej stronie.
Zapewnia, że "obecność" byłego marszałka Sejmu w Nakle i okolicach nie kończy się tylko na zameldowaniu. – On interesuje się naszymi sprawami. Dzięki jego pomocy, powstał komisariat policji w Szubinie – twierdzi wicestarosta. I co ciekawe, też niechętnie odpowiada na pytania o pozew. – Nie znam szczegółów. My tutaj nie jesteśmy politykami, ale samorządowcami – przekonuje Kiderman.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl