Wystarczyła lakoniczna wzmianka o polskich tablicach rejestracyjnych auta, którym w Berlinie kierował terrorysta, żeby w komentarzach zaroiło się od głosów oburzenia. Padały porównania do niesławnych "polskich obozów koncentracyjnych", a nawet sugestie, że to manipulacja, która ma obciążyć winą nasz naród. To nie działa jednak w drugą stronę, co mieliśmy okazję zobaczyć, przy poprzednich zamachach.
Sprawa była straszna, ale wydawała się prosta. Ciężarówka zmasakrowała ludzi na jarmarku w Berlinie. Kto był kierowcą, wtedy jeszcze nie ustalono, ale zauważono, że samochód miał polskie tablice rejestracyjne. Podawanie tej drugiej, zdawałoby się istotnej (zwłaszcza z naszego punktu widzenia), informacji nie przypadło do gustu głośniejszej stronie internetu.
"Najważniejsze, że na polskich numerach. Nieważne kto prowadził" – wyzłośliwiał się jeden z użytkowników tuż po podaniu informacji. "Informacja, że został zabity Polak może mieć jeszcze znaczenie. Ale obawiam się, że intencje dziennikarza były zupełnie inne" – dodał później.
Jakie to były intencje? To już pozostawił domyślności rozmówców. Nie trzeba robić doktoratu z socjologii, żeby zauważyć, że Polacy nie lubią czytać o Polsce w kontekście innym niż pozytywny. Tutaj kontekst pozostawał co najwyżej neutralny, bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie oskarżał Polaka o dokonanie tej zbrodni.
Z drugiej strony jest to też przykład bardzo podwójnej moralności. Po raz pierwszy polski wątek trafił na taką skalę do doniesień o zamachu terrorystycznym. Spójrzmy na poprzednie wydarzenia związane z atakami terrorystycznymi.
W analogicznej sytuacji, kiedy tożsamość terrorysty pozostaje nieustalona, ale wyraźna jest kwestia islamska, internauci prześcigają się w "wnioskach"o podanie narodowości i wyznania zamachowca. Zamiast hasła "napastnik" domagają się "Irakijczyka", zamiast "19-latka" - muzułmanina. Nawet jeśli w innych newsach takie informacje zawsze się pojawiają, kiedy tylko potwierdzą je służby. Teraz Polaków zabolało to, co przy innych zamachach sami stosują.
Żyją w informacyjnej bańce
Im więcej emocji, tym większą rolę odkrywa efekt potwierdzania. Ludzie wolą szukać informacji potwierdzających opinie, a wiadomości zapamiętują selektywnie. Mówiąc wprost, jakikolwiek tekst znajdzie się przed ich nosem i tak zrozumieją go tak, by potwierdzić to, co na dany temat sądzą. Jeżeli więc ktoś wierzy w "kłamliwe lewackie media walczące z Polską" to nawet czysto patriotyczne i "propolskie" teksty (których wbrew obiegowym opiniom np. u nas nie brakuje"), tylko utwierdzą go w tym przeświadczeniu.
Dobrym przykładem takiej mentalności jest tekst "Ciekawostek historycznych" o zwolnieniu Władysława Bartoszewskiego z Auschwitz. Autor napisał tekst, w którym opierając się na konkretnych i sprawdzalnych danych próbował obalić obiegowe opinie na ten temat. Część czytelników zamiast do przedstawionych informacji, wolała odnieść się do "wkuwanej" od lat wiedzy, w efekcie "Obrzydliwy artykuł, nie spodziewałem się takiej propagandy na tej stronie" to jeden z łagodniejszych komentarzy krytykujących tekst. Niektórzy zadeklarowali nawet, że po opublikowaniu informacji niezgodnych z ich punktem widzenia, przestają czytać serwis. I tak nakręca się bańka filtrująca.
Niemcy nie mogą o nas źle myśleć
W przypadku reakcji na poniedziałkową tragedię nie bez znaczenia jest także fakt, że do zdarzenia doszło w Niemczech, a animozje między dwoma brzegami Odry to problem trwający od pokoleń. Dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz z Uniwersytetu Warszawskiego zwraca uwagę, że Polacy czują się dotknięci opiniami krążącymi na nasz temat w Niemczech i z tego wynika część reakcji.
– Do oburzenia nie ma tu powodu. Ciężarówka była ewidentnie polska i to po prostu fakt. Gdyby nie nasze przewrażliwienie na punkcie relacji z Niemcami, nikt nie przywiązywałby do tego uwagi – tłumaczy w rozmowie z naTemat.
Dodatkowo na osąd sytuacji wpływ ma ogólna temperatura społeczno-polityczna w Polsce. W efekcie, w kwestiach spornych pojawia się adrenalina, a na wszystkie niewygodne informacje reagujemy z przesadą.
– Mamy poczucie, że Niemcy uważają nas za gorszych i taka informacja zaktywizowała te uczucia. Tablice rejestracyjne tego samochodu były polskie. Co z tego wynika? Nic. Nie możemy jednak znieść tego, że możemy być postawieni w złym świetle i niektórzy czują się z tym tak źle, że muszą dać wyraz oburzeniu – podsumowuje dr Pietrzyk-Zieniewicz.