Oświadczenie polityków Prawa i Sprawiedliwości ani o milimetr nie przybliżyło nas do zakończenia kryzysu parlamentarnego. Ale pokazało, że po roku rządzenia PiS przestał udawać, że premier czy marszałkowie obu izb parlamentu cokolwiek znaczą. Po prostu doszli do wniosku, że opinia publiczna i media zaakceptowały nienormalność. Bo to jest nienormalna sytuacja. Prezes PiS stał się prezesem Polski.
To nie jest normalne. Nie jest, a mimo tego zaakceptowaliśmy tę nienormalność. My – opinia publiczna, my – dziennikarze i oni – politycy. O co chodzi? O Prezesa. I o to, jak zupełnie otwarcie i bezceremonialnie ignoruje hierarchię polityczną wynikającą z konstytucji.
Kiedy we wtorkowy wieczór ogłoszono, że w środę Jarosław Kaczyński zabierze głos w sprawie kryzysu parlamentarnego, wszyscy oczekiwali uspokojenia sytuacji. Prezes ogłosił, że wyciąga do opozycji rękę, ale nie dodał, że na tej ręce widać wyprostowany środkowy palec. O tym kto i co mówił piszemy w relacji z konferencji, która odbyła się w Centrum Prasowym PAP.
Trudno więc wyciągnąć z tej konferencji jakąś nową czy istotną informację. Poza jedną: niekonstytucyjny podział władzy. Bo to Jarosław Kaczyński był centralną postacią konferencji – zarówno jeśli chodzi o usadzenie mówców, o kolejność zabierania głosu i o to, co kto miał do powiedzenia.
Prezes mówił o tym, co się będzie działo, to on wysuwał propozycje i przedstawiał ocenę sytuacji. Pozostali mieli tylko do odegrania swoje role: Beata Szydło mówiła o tym, że z gospodarką będzie dobrze, Marszałek Sejmu że wszystko w piątek było okej, Marszałek Senatu że dziennikarze będą mieli lepiej. W sumie nie wiadomo po co był tam szef klubu PiS, bo on to już w ogóle nic nie powiedział.
Smutnym podsumowaniem nie tylko tego spotkania, ale w ogóle ostatnich 13 miesięcy są słowa Beaty Szydło: – Ja przede wszystkim chciałam podkreślić to, co mówił pan premier Kaczyński.
Dokładnie – Beata Szydło zajmuje się przede wszystkim podkreślaniem tego, co mówi pan premier Kaczyński. Podobnie jak pozostali ludzie, których Prezes umieścił na urzędach dających im formalnie dużą władzę. Ale tylko formalnie, bo w istocie ci ludzie nie są mentalnie przygotowani do samodzielnego podejmowania decyzji. Dokładnie opisaliśmy to na przykładzie Andrzeja Dudy, ale tę samą mentalność mają marszałkowie obu izb parlamentu czy szefowa rządu.
A my wszyscy przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Człowiek, który nie ponosi absolutnie żadnej odpowiedzialności za działania obozu rządzącego, de facto decyduje o wszystkim. Jasne, jego podwładni zgadzają się na ponoszenie odpowiedzialności za decyzje Prezesa. Ale to nie oznacza, że wszystko jest okej.
I na koniec można tutaj przypomnieć słowa samego Jarosława Kaczyńskiego z 1994 roku, kiedy to dokładnie przewidział swoją polityczną przyszłość. – Ja bym chciał być emerytowanym zbawcą narodu. (…) Ja najbardziej chciałbym być szefem, silnej, bardzo wpływowej, współtworzącej albo tworzącej rząd partii – mówił w rozmowie z Teresą Torańską.