Andrzej Duda ma za sobą ponad 8 mln głosów i jeszcze 3,5 roku kadencji. Mimo tego w kontaktach z Prezesem wciąż nie potrafi postawić na swoim. Dlaczego? Bo nigdy w swojej karierze politycznej nie pełnił samodzielnej funkcji. Poza tym trudno uniknąć wrażenia, że obecnemu prezydentowi w zupełności wystarcza celebrowanie urzędu.
Chyba bardziej w ramach myślenia życzeniowego, niż chłodnej analizy powstawały teksty o tym, że Andrzej Duda powinien zaangażować się w kryzys parlamentarny, który wybuchł w piątek (jego podsumowanie znajdziecie tutaj). No i zaangażował się, ale nie jako mediator, tylko jako jedna ze stron, bo już na wstępie ogłosił, że to opozycja jest winna.
Obietnice prezydenta
Później doszło do konsultacji, które były tylko czasem miło spędzonym przy kawie i ciasteczkach. Po dwóch dniach spotkań Duda ogłosił wreszcie, że... we wtorek od godz. 10 dziennikarze będą mogli pracować w Sejmie na starych zasadach. Tylko, że to ani nowość, bo mówił już o tym Stanisław Karczewski podczas sobotniego nocnego spotkania, ani żadne ustępstwo, bo wprowadzony przez Marka Kuchcińskiego zakaz obowiązywał właśnie do wtorku do godz. 10.
Poza tym szybko okazało się, że deklaracja prezydenta ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, bo nie wszyscy dziennikarze są wpuszczani do Sejmu, a i dostęp do niektórych miejsc w gmachu przy Wiejskiej został zamknięty. Obrazu groteski dopełniły zastępy policjantów, którzy z terenu parlamentu uczynili sobie koszary.
Stawianie do pionu
Wygląda wręcz na to, jakby najbardziej zaufani Prezesa celowo wsadzili Dudę na minę – Kuchciński obiecując mu coś, a później nie dotrzymując słowa, a Błaszczak jeszcze dolewając oliwy do ognia (czy raczej policjantów na Wiejską). Tak, jakby Kaczyński chciał go ukarać za to, że w ogóle śmiał się wtrącić i zgłaszać wątpliwości wobec decyzji partii-matki.
To zresztą nie pierwszy raz. Pamiętacie plotkę, że w 2020 PiS postawi na Morawieckiego? Albo koncyliacyjne przemówienie Dudy 10 kwietnia, które kilka godzin później zostało skompromitowane przez wojenną przemowę Prezesa? Albo ostentacyjne lekceważenie Dudy podczas powitań? To normalne metody robienia polityki, które stosuje Kaczyński.
Dlaczego?
Dlaczego nie mamy prezydenta z prawdziwego zdarzenia? Bo przecież Andrzej Duda od niemal półtora roku nie zachowuje się jak prezydent. Jest kilka powodów, z których część już wielokrotnie podnoszono.
Po pierwsze przepaść w doświadczeniu. Kaczyński jest w polityce od ponad ćwierć wieku, i to jako jeden z głównych rozgrywających. Duda para się tym od początku roku 2000., a przed prezydenturą należał raczej do trzeciego garnituru polityków.
Podwładny
Po drugie Duda nigdy nie pełnił samodzielnej funkcji politycznej – zawsze był czyimś podwładnym. Najpierw pracował w klubie PiS jako doradca, później u Zbigniewa Ziobry jako wiceminister, wreszcie zatrudniono go w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Po Smoleńsku był kandydatem na prezydenta Krakowa (udało mu się zostać tylko radnym), posłem PiS i zastępcą Adama Hofmana, kiedy ten palnął coś głupiego. Wreszcie jego ostatnią przed-prezydencką robotą było posłowanie do Parlamentu Europejskiego.
A to oznacza, że Andrzej Duda po prostu nigdy nie był niezależny. Nigdy nie miał w polityce ostatniego słowa – zawsze słuchał czyichś poleceń. Wydaje się, że po prostu nie wyobraża sobie innej sytuacji, nie jest na nią mentalnie i merytorycznie gotowy. Dowód?
Celebrans
– Jest pan wielkim politykiem, wielkim strategiem. Jest pan także wielkim człowiekiem – mówił Andrzej Duda, kiedy... desygnował Beatę Szydło na premiera. – Jestem dla pana pełen podziwu, myślę że nie tylko ja. Myślę, że tak uważa zdecydowana większość Polaków – mówił prezydent do Jarosława Kaczyńskiego.
Po trzecie wydaje się, że Dudzie odpowiada funkcja wyznaczona mu przez Prezesa. Prezydent wyraźnie celebruje sprawowanie urzędu. To, że ma kancelarię, urzędników, BOR, limuzyny i podium z orłem. Że żołnierze krzyczą "czołem Panie Prezydencie", a posłowie wstają, kiedy wchodzi na galerię, "by się zdrzemnąć".
I po wstawaniu z kolan
Po czwarte internet daje Dudzie złudzenie, że ludzie go kochają. Zajrzyjcie do sekcji komentarzy na oficjalnym Faceobooku prezydenta. Albo przypomnijcie sobie urocze pogawędki z Ruchadłem Leśnym i innymi internautami.
Wygląda więc na to, że wstawanie Dudy z kolan, o którym pisałem dwa miesiące temu, tak naprawdę nie było przyjmowaniem pozycji wyprostowanej, tylko poprawianiem nogawki. I jeśli do zmiany nie skłoniły go wydarzenia ostatnich kilku dni, to już chyba nic nie skłoni.