W ostatnich dniach grudnia użytkownicy forów i grupy na Facebooku śpiewają tradycyjnie dysonansowym dwugłosem. Pytania o to, czy ktoś zna fryzjera, który ma jeszcze wolny termin na 31., mieszają się z lamentami osób przeciwnych hucznemu obchodzeniu Sylwestra, które publicznie wylewają swoje żale.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Co nas tak uwiera w zabawie ostatniego dnia roku, że nie potrafimy zachować do niej obojętnego stosunku, lecz czujemy się zobowiązani do wyrażania swojej niechęci? Próżno byłoby szukać tak emocjonalnych wpisów oznajmiających światu niechęć do własnych urodzin, imienin czy Dnia Chłopaka.
Tematyka okołosylwestrowa co roku dostaje mnóstwo czasu antenowego oraz odpowiednio dużo linijek na portalach i w grudniowych numerach magazynów. Trudno się zresztą dziwić, okres między Świętami, a ostatnim dniem roku to czas, kiedy trudno o sensacje czy gorące newsy. Bankiety i sztuczne ognie stają się więc idealną zapchajdziurą. Ten połowicznie sztuczny zamęt powoduje, że noworoczne wyjazdy i bale zamieniają się w nieodłączną część koleżeńskich small talków.
O plany na Sylwestra nie wypada nie zapytać, podobnie jak o to, czy Święta były udane. Gorzej bywa z odpowiedziami. U wielu osób konieczność przyznania się do braku planów wywołuje spory dyskomfort.
– Nie przepadam za domówkami, z klubów już wyrosłam, a średnia wieku na tak zwanych „Sylwestrach kulturalnych”, organizowanych w teatrach to jakieś 50 lat. Nie przeszkadza mi to, że w tym roku po raz kolejny nie będę robiła niczego spektakularnego, tylko zostanę w domu z psem i chłopakiem. Drażnią mnie tylko te pełne współczucia spojrzenia, którymi ludzie obdarzają mnie w pracy, kiedy mówię, że Sylwestra spędzam w domu. Dalszym znajomym przecież nie będę wykładała dlaczego wybrałam tak, a nie inaczej, a przez ten charakterystyczny wzrok i ton głosu zaczynam się czuć jak trędowata. Trochę może przesadzam, no w każdym razie, jakby coś było z tobą mocno nie tak – tłumaczy mi pracująca w agencji reklamowej Marlena.
Prawo stada
Brak oryginalnych planów sylwestrowych i następujący po nim brak spektakularnych opowieści w pewnym sensie wyklucza ze wspólnoty, w obrębie której mogłoby dojść do wymiany pozornie różnych, ale jednak w jakimś stopniu podobnych doświadczeń.
Niektóre z plemion Indian Ameryki Północnych w sytuacjach, w których dochodziło do nadużycia przyjętych przez społeczność niepisanych reguł związywały delikwenta, który odważył się je złamać. Następnie na jego oczach zbiorowość niszczyła cały jego dobytek. Po tej nauczce plemię dawało buntownikowi nowe rzeczy i budowało tipi, demonstrując tym samym siłę wspólnoty i marność jednostki. Dziś nie dyscyplinujemy już w ten sposób krnąbrnych członków społeczeństwa, pozostaje nam tylko wymowne uniesienie brwi czy współczujący ton, którym często nawet nieświadomie przemawiamy w obronie obyczajów większości.
Wyłamanie się z sylwestrowej zabawy to rytuał pokazujący w wielu przypadkach rozdarcie współczesnego człowieka pomiędzy wspólnotowością, a indywidualizmem. Osoby negujące huczne spędzanie ostatniego dnia w roku przeciwstawiają się powszechnie przyjętemu obyczajowi i jednocześnie odczuwają z tego powodu silny dyskomfort. Być może to właśnie on pcha do nieomal nienawistnych postów dotyczących domniemanej pogardy wobec sylwestrowych imprez.
Niewątpliwie do coraz silniejszego przymus dobrej, lub przynajmniej na taką wyglądającej, zabawy przyczyniły się portale społecznościowe. 15 lat temu widzieliśmy w „Wiadomościach” migawkę z obchodów ostatniego dnia roku w Rio de Janeiro i w Sydney, słyszeliśmy przez ścianę, że sąsiedzi też w domu, a spektrum 4 osób z którymi rozmawialiśmy o planach na Sylwestra nie sprawiało, że czuliśmy się wyobcowani wobec „całego świata”.
Ciężko oprzeć się wrażeniu, że ów „cały świat” bawi się wyśmienicie, tylko my jakoś nie możemy, jeśli od tygodnia przewijamy posty znajomych, ale także fanpage’y, blogerów, klubokawiarni i magazynów, dotyczące jednego tematu.
– Tym, czego nie trawię w Sylwestrze jest ciśnienie, żeby było za wszelką cenę świetnie. Kiecka musi być nowa, nawet jak to byle szmata z sieciówki, w której potem będzie co druga dziewczyna. Nie możesz się źle czuć, czy nie mieć chwilowo humoru, bo w końcu to Sylwester. Jeśli na przykład jest impreza w lipcu na którą chciałam iść, ale akurat boli mnie głowa, to mogę bez wyrzutów sumienia zostać w domu. Nikt mnie nie będzie ciągnął i miał pretensji, a za dwa tygodnie będzie następna. Z Sylwestrem jest zupełnie inaczej, to dzień mocno uwikłany w nasze relacje towarzyskie, a myślę, że także w naszą samoocenę – podsumowuje swój stosunek do 31. grudnia Emilka, studentka V roku stosunków międzynarodowych.
Zawód "imprezą roku" bywa tym większy, im bardziej nastawiamy się na szampańską zabawę. Bilety na bal drogie, a bufet niesmaczny. Znaleziona po miesiącu poszukiwań sukienka pije pod pachami, a niewidziana pół roku para akurat jest pokłócona i na siebie fuka, co staramy się taktownie ignorować. Być może za pragnieniem szampańskiej zabawy za wszelką cenę kryje się chęć oderwania od szarej rzeczywistości. Sylwestra staje się nie tyle przymusem, ile możliwością przeżycia czegoś niezwykłego, jedyną imprezą w roku na którą szykujemy się dłużej niż godzinę, odpowiednikiem niegdysiejszych bali karnawałowych.
Społeczeństwo antyklubowe?
Zdaje się, że problem wielu osób polega na nietrafionym wyborze miejsca, w którym spędzają Sylwestra. Jeśli jesteśmy nieczęstymi gośćmi w klubach, a ostatni raz bawiliśmy się dobrze na imprezie w 2007 na osiemnastce koleżanki, można podejrzewać, że 31 grudnia w czerwonym okienku kalendarza i nowe buty niewiele tu zmienią.
– Myślę, że mało osób w Polsce potrafi naprawdę dobrze bawić się w klubach. Mam też wrażenie, że chodzenie na imprezy jest uważane, zwłaszcza w większych miastach za formę rozrywki, którą wypada się chwalić. Żeby dobrze bawić się na mieście trzeba moim zdaniem lubić tańczyć i być otwartym na poznawanie nowych osób. Poznawanie, nie znaczy podrywanie za wszelką cenę, niedobrze mi jak widzę ludzi przychodzących na imprezę, nie żeby się pobawić, tylko, żeby przygruchać sobie kogoś na jedną noc. W Sylwestra jest tak samo, a nawet gorzej, bo do klubów ściągają też ludzie, którzy zupełnie nie czują tego klimatu i liczą, że coś się wydarzy, bo oto wyszli na miasto w najlepszych ciuchach – frustruje się 29-letnia Monika, bywalczyni stołecznych klubów.
Powoływanie się przeciwników zabaw na „sztuczność” sylwestrowych tradycji jest nieporozumieniem. Człowiek w swojej historii podlegał wielu rytuałom przejścia, które porządkowały jego życie i nadawały mu sens. Pozbawianie się ich jest dla naszego gatunku o wiele dziwniejsze, niż ich przestrzeganie. Sylwester to idealny moment, żeby na chwilę zatrzymać się i podsumować mijający rok. Świętować sukcesy, a jeśli więcej było porażek skupić się na pokrzepiającej idei, że nowy rok, to nowe podejście do osobistych i zawodowych zmagań, swego rodzaju „czysta karta”.
Czy poprzebierani w te wszystkie cekiny, z przesadzonymi, jak w „Pytaniu na Śniadanie” makijażami i tańczący pod wpływem środków odurzających, nie bierzemy przypadkiem udziału w nie do końca dla nas jasnych, rytuałach? Być może szalona, sylwestrowa zabawa jest czymś więcej niż kolejną imprezą i służy nam do odgrodzenia się od tego, co było i zaczęcia nowego roku z wiarą w przyszłość. W prymitywnych społecznościach zmiany bez rytuału przejścia nie były możliwe. Może mamy ze swoich przodków więcej, niż jesteśmy skłonni przyznać.