
Reklama.
Lindzie dostało się ostatnio, kiedy otwarcie przyznał, że nie jest fanem ostatniego dzieła, mistrza Andrzeja Wajdy: "Muszę jeździć po świecie i świecić ryjem.." mówił. A nie były to jeszcze najostrzejsze słowa. Teraz, kiedy emocje opadły, aktor w rozmowie z "Newsweekiem"jeszcze raz próbuje wyjaśnić dlaczego bał się tej roli.
"A mogłem w to nie wejść? Nie mogłem, wiedziałem, że to dla Andrzeja ważny film. Że robi go dla mnie, że myślał o mnie w tej roli od 20 lat. On "wielkim artystą był", więc gdy mówił: "Boguś, chodź do mnie", trzeba było rzucić wszystko i przyjść do niego" mówił w wywiadzie.
Aktor przyznał, że podczas kręcenia, reżyser był już wyraźnie osłabiony. Poruszał się za pomocą balkonika, nie miał bezpośredniego kontaktu z aktorami: "On się tego balkonika wstydził, zawsze był mocnym człowiekiem, a tu nagle coś takiego. Ale z żelazną konsekwencją robił to, co zaplanował" opowiada.
Linda nie może się także pogodzić, że po śmierci mistrza nie wszyscy podkreślali jego wielkie zasługi dla polskiej kultury: "... Andrzej był bezwarunkowym patriotą, każdy jego film był o Polsce. I nie można tego zakłamać, nie można od tego uciec. Był naszym nauczycielem." – mówił, jednocześnie nie kryjąc, że "Powidoki", był jednym z najcięższych doświadczeń filmowych w jego karierze.
źródło: "Newsweek"
Napisz do autora: oskar.maya@natemat.pl