Wielka tragedia. Dramat. Z katastrofy smoleńskiej internauci żartowali już w tydzień po 10 kwietnia, ale w przestrzeni publicznej mało kto pozwolił sobie na kpiny z tego tematu. A ci, którzy się na to zdecydowali, spotykali się z ostrą krytyką. Wczoraj scenarzysta Janusz Głowacki stwierdził, że "ojciec Rydzyk i Smoleńsk to materiały na tragikomedię". Ale czy w ogóle w przestrzeni filmowej mogłoby funkcjonować żartobliwe ujęcie tematu katastrofy smoleńskiej?
Chociaż w internecie i prywatnych rozmowach krąży wiele żartów o katastrofie Tupolewa, to publicznie prawie nikt ich nie przywołuje. Szacunek dla zmarłych i ich rodzin, które wciąż nie mogą otrząsnąć się po tragedii, nakazuje traktować ten temat, taktownie, niezależnie od osobistych poglądów. Nieliczni, którzy zdecydowali się na żarty ze smoleńska w przestrzeni publicznej - jak Kuba Wojewódzki - nie spotkali się z ciepłym przyjęciem takich zachowań.
Mimo to, Janusz Głowacki w wywiadzie dla TVP.Info stwierdził wczoraj, że "ojciec Rydzyk i Smoleńsk są materiałami na pewno na jakieś tragikomedie, powiedzmy sobie. No ale może za publicystyczne to jest wszystko. To jest tak obrabiane tam i z powrotem, że wstyd się za to zabierać". Nawet gdyby nie było "wstyd", to czy w ogóle wypada podejmować temat katastrofy w żartobliwy sposób?
Prawica oburzona
Osoby blisko związane z katastrofą nie chcą nawet myśleć, by w ogóle ktoś mógł rzucić taką propozycję. – Trudno mi wyobrazić sobie, by można było z czyjegoś dramatu zrobić tragikomedię. Wymyślił to ktoś zupełnie niewrażliwy - krótko ocenia słowa Głowackiego posłanka PiS Małgorzata Gosiewska, pierwsza żona tragicznie zmarłego Przemysława Gosiewskiego.
Również członek Solidarnej Polski Arkadiusz Mularczyk nie akceptuje takiej postawy. – To niezbyt mądra i szczęśliwa wypowiedź w kontekście tak dużej tragedii. Takie opinie są niepoważne i mam nadzieję, że nie dojdzie do tego, że będziemy się śmiać z takich rzeczy – mówi nam poseł SP. I zaznacza, że najpierw należy tę katastrofę wyjaśnić, a dopiero zastanawiać się, czy można z tym cokolwiek zrobić dalej.
Czy Polacy są na to gotowi?
Takie same nastroje panowały bardzo długo w USA - po wydarzeniach z 11 września. Ale już kilka lat później powstawały tam filmy, w których śmiano się z ataku na World Trade Center. Nawet w ostatnim hicie kinowym, "Dyktatorze", pojawiają się takie ujęcia.
Jak tłumaczy nam prof. Henryk Domański, jeden z najwybitniejszych polskich socjologów, w Stanach jest to możliwe ze względu na inny model kulturowy społeczeństwa. – W kulturach nastawionych na konsumpcję obywatele są w stanie zgodzić się na różne metody tej konsumpcji – wyjaśnia socjolog.
Polacy zaś znacznie różnią się pod tym względem od Amerykanów. – Z kolei w społeczeństwach skupionych na sprawach nie tylko materialnych, ale i bytowych, opartych na wartościach, a takim jest społeczeństwo polskie, zaakceptowanie takiej formy byłoby o wiele trudniejsze. W USA komercyjna sztuka szuka różnych przestrzeni, ale u nas nie widzę na to szans – podkreśla prof. Domański.
Trop innych tragikomedii
Mimo to, warto wspomnieć, że w Polsce dobrze przyjęte zostały już filmy, które opowiadały o tragedii w sposób wywołujący uśmiech u widzów - chociażby "Życie jest piękne". Chociaż film ten opowiada o obozie koncentracyjnym, to często też rozśmiesza widza. Czy w takim razie możliwe jest zaadaptowanie każdego dramatu do konwencji żartobliwej? Jak się okazuje, niekoniecznie.
– Tragedia smoleńska rozegrała się w ułamkach sekund. O wielu trudniej byłoby w tym połączyć wątki poważne i humorystyczne. Film "Życie jest piękne" pokazuje dłuższy przedział czasowy, proces układania sobie życia, gdzie zawsze da się wydobyć elementy tragiczne i komiczne – wskazuje różnice prof. Domański.
Jednocześnie socjolog nie skazuje na niepowodzenie każdej inicjatywy umieszczenia katastrofy smoleńskiej w formie tragikomedii. Jako przykład wyczucia przy ujmowaniu narodowej tragedii w lżejszym kontekście profesor Domański wskazuje film "Eroica" (prod. 1957) Andrzeja Munka.
– Tam, Powstanie Warszawskie zostało pokazane w sposób zabawny. Ewentualnie można by spróbować stworzyć coś takiego – mówi ostrożnie socjolog. I zaznacza, że o wiele lepiej by było "wmontować takie elementy do innej fabuły". – W ten sposób mogłoby to przenikać do naszej świadomości, takim systemem dozowania.
Groteska czeka
Dla Tomasza Raczka, krytyka filmowego, projekt takiego filmu nie jest aż tak szokujący. – Wszystko zależy od talentu kręcących. Polacy mają wielki talent do groteski i jej wielkie wyczucie – wskazuje. – Nie powinniśmy zapominać, że naszą kulturę w XX wieku kształtowali Gombrowicz, Mrożek, Witkacy, czyli groteska – przypomina Raczek. – Nie wiem czemu nie mielibyśmy zabłysnąć taką formą w filmach.
Krytyk, zapytany o to, czy ktoś w naszym kraju w ogóle jest na tyle dobry, by podjąć się tak delikatnego zadania, przyznał: – W Polsce istnieje potencjał artystyczny do wykonania takiego filmu. Najpierw jednak sugerowałbym teatr, a dopiero potem film – podkreśla Raczek. Jak tłumaczy, film to forma bardzo dosłowna, a dosłowność znacznie ogranicza groteskę. Teatr, jako bardziej abstrakcyjny, bardziej by się do tego nadawał.
A skoro jest potencjał, to czy znaleźliby się odbiorcy? Zdaniem prof. Domańskiego, nawet na pewno i widać to po dwóch podziałach: politycznym i wiekowym. – Elektorat Ruchu Palikota, gdzie walczy się z tradycją narodową jako czymś obciachowym i ludzie młodzi mogliby pójść na taki film – wskazuje prof. Domański. Patrząc na niektóre wypowiedzi posła Biedronia, bylibyśmy skłonni uwierzyć, że taka produkcja znalazłaby poklask. Ale póki co, na szczęście, tragikomedia o smoleńsku pozostaje jedynie w sferze pomysłów