
Za Mateuszem Kijowskim wciąż murem stoi wielu Polaków, którzy raz okazanego mu zaufania pod żadnym pozorem nie zamierzają wycofywać. W ciągu zaledwie roku dotychczasowy lider Komitetu Obrony Demokracji wyhodował sobie bowiem grono prawdziwych wyznawców. Bliźniaczo podobne do tego, którego nic nie jest w stanie zrazić do Jarosława Kaczyńskiego.
To, że Mateusz Kijowski wreszcie musi odejść jest więc już jasne, ale rządu dusz nad co najmniej setkami tysięcy Polaków o bardzo rożnych sympatiach politycznych i światopoglądzie nie może przejąć kolejna przypadkowa postać.
Argumentów przemawiających za tym, by zajął ją właśnie teraz jest sporo. Przede wszystkim Andrzej Rzepliński nie musiałby liderować na drugi etat. Od 19 grudnia jest na zasłużonej emeryturze. Nie zajmuje już żadnego stanowiska państwowego, nie prowadzi własnego biznesu. Nie potrzebuje też swojej opozycyjności "monetyzować". Pieniędzy raczej mu nie brakuje. Sędziowska emerytura gwarantuje naprawdę godne życie, a po zakończeniu kadencji ustępujący prezes TK otrzymał dodatkowo 170 tys. zł odprawy i 150 tys. zł ekwiwalentu za niewykorzystany urlop.
Na drodze ku realizacji takiego - teoretycznie idealnego - scenariusza najpoważniejszą przeszkodą być może być wiek profesora i wyraźnie rzucające się w oczy zmęczenie tym, co spotkało go w ostatnich miesiącach. Już gdy wybuchał konflikt PiS z Trybunałem Konstytucyjnym w otoczeniu ówczesnego prezesa słyszeliśmy obawy o to, że raczej nie nadaje się do walki, która go czeka. Późniejsze wydarzenia zadały jednak temu kłam, a sam profesor pokazał, że mimo zbliżającej się 70-tki nie brakuje mu sił, gdy chodzi o ojczyznę.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl