To, że Mateusz Kijowski powinien zniknąć z pierwszego frontu, jest dziś dla wielu jasne. Coraz bardziej gorąca jest więc dyskusja o tym, kto mógłby go zastąpić na czele największego społecznego ruchu od czasów pierwszej "Solidarności". Zaciekle rywalizujący o władzę członkowie zarządu KOD z pewnością tego nie gwarantują. Nie mają charyzm, nie wzbudzają zaufania. Czy zatem sierotami po Kijowskim nie powinien wreszcie zająć się prawdziwy mentor? I czy najlepszy kandydat do tej roli nie nazywa się zatem Andrzej Rzepliński?
Kijowski jest skończony, KOD jeszcze nie...
Za Mateuszem Kijowskim wciąż murem stoi wielu Polaków, którzy raz okazanego mu zaufania pod żadnym pozorem nie zamierzają wycofywać. W ciągu zaledwie roku dotychczasowy lider Komitetu Obrony Demokracji wyhodował sobie bowiem grono prawdziwych wyznawców. Bliźniaczo podobne do tego, którego nic nie jest w stanie zrazić do Jarosława Kaczyńskiego.
Jednak ostatnie wydarzenia stały się gwoździem do trumny z ambicjami Kijowskiego w życiu publicznym. Mijał się z prawdą, gdy przez miesiące opowiadał, iż za pracę w KOD nie bierze ani gorsza. I ośmieszył większość działaczy KOD, którzy żyli w przekonaniu, że w tej organizacji działa się tylko dla idei.
A przecież afera nie kończy się tylko na istnieniu faktur, które jego firma wystawiła KOD. Dziś coraz bardziej bulwersuje raczej fakt, iż Mateusz Kijowski swoją własną organizację podliczał znacznie powyżej stawek rynkowych. Co więcej, jak informował serwis INN Poland, część usług, za które pieniądze wzięła firma Kijowskiego, całkowicie za darmo robili szeregowi działacze.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze niezmiennie wątpliwa moralnie sprawa jego gigantycznych zaległości alimentacyjnych. No i trwająca od miesięcy dyskusja o tym, że organizacja mająca w nazwie obronę demokracji sama była zarządzana wodzowsko, a często po prostu autorytarnie.
Dość ludzi z przypadku
To, że Mateusz Kijowski wreszcie musi odejść jest więc już jasne, ale rządu dusz nad co najmniej setkami tysięcy Polaków o bardzo rożnych sympatiach politycznych i światopoglądzie nie może przejąć kolejna przypadkowa postać.
Już kilka dni temu negatywnego przegląd potencjalnych kandydatów do tego dokonał w naTemat Krzysztof Majak. Jak słusznie zauważył, niezbyt nadają się do tego znani politycy. Bo bardziej dzielą niż łączą. Nie najlepiej na przyszłość wróży opozycji także scenariusz, w którym sieroty po Kijowskim spróbuje wziąć któryś z bezpardonowo walczących o władzę w KOD członków dotychczasowego zarządu tej organizacji. Na giełdzie nazwisk pojawia się więc jeszcze jeden kandydat.
Bo czy w obronie konstytucji, podstawowych wartości demokratycznych, no i przede wszystkim w obronie niezależności Trybunału Konstytucyjnego tłumy ciągnęły na protesty dla Mateusza Kijowskiego? Czy to na spotkania z nim przychodziły setki Polaków? Czy to jego słowa mobilizowały do walki o demokrację i pozwalały zrozumieć, o co w niej tak naprawdę chodzi? Oczywiście, że nie.
To wszystko działo się przede wszystkim za sprawą prof. Andrzeja Rzeplińskiego, który przez miniony rok robił wszystko, by powstrzymać autorytarne zapędy Prawa i Sprawiedliwości na pierwszej linii frontu. I to wobec niego politycy PiS czuli też największy respekt. W roli prezesa Trybunału Konstytucyjnego prof. Rzepliński nie mógł jednak pozwolić sobie na pełnoprawne zajęcie roli lidera.
Naturalny lider
Argumentów przemawiających za tym, by zajął ją właśnie teraz jest sporo. Przede wszystkim Andrzej Rzepliński nie musiałby liderować na drugi etat. Od 19 grudnia jest na zasłużonej emeryturze. Nie zajmuje już żadnego stanowiska państwowego, nie prowadzi własnego biznesu. Nie potrzebuje też swojej opozycyjności "monetyzować". Pieniędzy raczej mu nie brakuje. Sędziowska emerytura gwarantuje naprawdę godne życie, a po zakończeniu kadencji ustępujący prezes TK otrzymał dodatkowo 170 tys. zł odprawy i 150 tys. zł ekwiwalentu za niewykorzystany urlop.
Tymi kwotami właśnie oburza się prawica, ale prof. Andrzej Rzepliński z każdej z tych 320 tys. złotówek jest w stanie się "wytłumaczyć". Wysoką odprawę gwarantowały mu bowiem przepisy. Natomiast pozostałe pieniądze otrzymał dlatego, że poświęcając się pracy w Trybunale nie wykorzystał aż 114 dni urlopu! Nikt mu nieuczciwości i braku przejrzystości w zarobkach więc nie zarzuci. Co najwyżej pracoholizm.
Być może prof. Rzepliński w roli nowego lidera społecznej opozycji byłby najwłaściwszym człowiekiem na najwłaściwszym miejscu z jeszcze innego powodu. W przeciwieństwie do pierwszej "Solidarności" czy innych tego typu masowych ruchów, teraz Polaków nie jednoczy przede wszystkim walka o poprawę bytu. Dziś stawką są głównie tak skomplikowane wartości, jak praworządność i ład demokratyczny. W takiej walce potrzeba głównie mentora. Kogoś, kto niekoniecznie mówi głośno i barwnie, ale raczej na temat. Kogoś, kogo słowom można zaufać.
Prof. Andrzej Rzepliński to nie jest kolejny człowiek znikąd, a ceniony i niezwykle doświadczony fachowiec w swojej dziedzinie. Ma za sobą nie tylko potężny dorobek w roli prawnika, ale i działacza na rzecz praw człowieka. To jedna z legend Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i ekspert ceniony przez ONZ, OBWE i Radę Europy.
Choć w pożegnalnym wywiadzie w roli prezesa Trybunału Konstytucyjnego stwierdził, że nie planuje w przyszłości zbyt często chodzić na marsze KOD, bo to "nie jego styl", tak naprawdę dobrze zna też realia ulicznych protestów. Szczególnie takich, które wywoływały największych popłoch w szeregach PiS. Jak wspierane przez profesora Białe Miasteczko, które wyrosło przed Kancelarią Premiera, gdy Jarosław Kaczyński rządził Polską po raz pierwszy.
Nie bez znaczenia jest też argument, mówiący o tym, że kiedy demokratyczna opozycja walczyła z komunistycznym reżimem w czasach PRL, za mentorów miała postacie takie, jak Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, czy Jacek Kuroń, a współczesna opozycja takich ludzi ma jak na lekarstwo. Jak na razie, prof. Andrzej Rzepliński jest w zasadzie jedynym tak bardzo zaangażowanym w sprawę.
Idealny, ale zbyt zmęczony?
Na drodze ku realizacji takiego - teoretycznie idealnego - scenariusza najpoważniejszą przeszkodą być może być wiek profesora i wyraźnie rzucające się w oczy zmęczenie tym, co spotkało go w ostatnich miesiącach. Już gdy wybuchał konflikt PiS z Trybunałem Konstytucyjnym w otoczeniu ówczesnego prezesa słyszeliśmy obawy o to, że raczej nie nadaje się do walki, która go czeka. Późniejsze wydarzenia zadały jednak temu kłam, a sam profesor pokazał, że mimo zbliżającej się 70-tki nie brakuje mu sił, gdy chodzi o ojczyznę.
Teraz wygląda jednak na to, że mimo trwającej wciąż walki o polską demokrację, prof. Andrzej Rzepliński nie chce już angażować się w nią na pierwszym froncie. – Jeszcze przed zakończeniem jego kadencji w Trybunale Konstytucyjnym rozmawiałem z prof. Rzeplińskim o przyszłości i wyznał mi, że chce wrócić do świata nauki – zdradza w rozmowie z naTemat wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz.
Legendarny działacz pierwszej "Solidarności", a dziś polityk PO nie przeczy, iż Andrzej Rzepliński może uchodzić za naturalnego kandydata na lidera społecznej opozycji. Studzi jednak nadzieje tych, którzy trzymają kciuki za realizację właśnie takiego scenariusza. – To raczej kreowanie faktów medialnych – stwierdza Borusewicz. I podkreśla, że wszystko w tej sprawie zależy tylko i wyłącznie od chęci do takiej aktywności u prof. Rzeplińskiego, a ta raczej nie jest zbyt wielka.