
To była najgorsza decyzja, jaką podjąłem w życiu – mówi naTemat pan Tomasz, który kupił mieszkanie w Warszawie u jednego z największych polskich deweloperów. Ma krzywe sufity, a mieszkanie odbierał trzykrotnie, bo wykonawca wymigiwał się od wprowadzenia poprawek. Tylko w trakcie pierwszego odbioru protokół zawierający zgłoszone wady rozrósł się do dziesięciu (!) stron A4. W walce o swoje prawa pan Tomasz nie zawahał się nawet kupić akcji firmy, bo chciał wygarnąć prezesowi w twarz na walnym zgromadzeniu.
Pan Tomasz przekonuje, że zanim wybrał tę inwestycję, sprawdził praktycznie wszystko. Porównał cenę z metra, całkowity metraż, balkon, rozkład, piętro, wszelkie plusy i minusy. – Wcześniej miałem kupić mieszkanie w innej klatce, niemniej zrezygnowałem. Doszedłem do wniosku, że jeśli mam wydać tyle pieniędzy, to nie mogę iść na zbyt dużą ilość kompromisów. W końcu to nie jogurt – mówi.
W styczniu 2016 roku udał się na dzień otwarty. Na Pana Tomasza czekał szereg niespodzianek.
Tynk przy części gniazd był napuchnięty i popękany. Najprawdopodobniej był kładziony "na szybko" i nie zdążył wyschnąć przed malowaniem, stąd spuchł i popękał.
Pan Tomasz na dodatek nie wiedział, że już po dniu otwartym mógł zgłaszać poprawki, choć wcześniej o to pytał. W biurze obsługi posprzedażnej został źle poinformowany. – Inni otrzymali informacje, że mogą zgłaszać "nieoficjalnie" poprawki, a ja nie. W zasadzie jednym z celów dni otwartych było takie przygotowanie mieszkań, aby potem można było je odebrać bezusterkowo – tłumaczy. Dlatego szybko zaczęła się ożywiona korespondencja z deweloperem. W końcu zaproszono go na spotkanie z dyrektor marketingu i sprzedaży.
Celem tego było stworzenie przewagi w kompetencjach po stornie Dewelopera i coś na wzór "zastraszania" mnie. Gdybym wiedział, zabrałbym ze sobą swojego prawnika. Przygotowałem się jednak, zebrałem trochę informacji.
Cały blok został obcięty maksymalnie, jeśli chodzi o to, gdzie można było oszczędzić. Nie wygląda jak na wizualizacjach. Nie ma nawet odbojników przy barierkach, które przy zamykaniu uderzają metal o metal.
Sprawa trafiła jeszcze do szefowej biura obsługi posprzedażnej, gdzie walczył o swój wcześniejszy odbiór, poprawienie błędów i konsekwencje wobec pracowników. Ostatecznie kiedy zaczęły się odbiory, pan Tomasz był jednym z pierwszych. Deweloper, przygotowany na ciężkie starcie, przygotował się w osobliwy sposób. – Przed blokiem wyszedł do nas (z panem Tomaszem była firma zajmująca się pomocą przy odbiorach – red.) pan, który nie jest pracownikiem dewelopera, a firmy, która jest outsource'owana i świadczy dla niego usługi. Na dzień dobry powiedział mi, że na co dzień nie robi odbiorów, tylko... trudne tematy – opowiada.
Pan Tomasz nie odebrał mieszkania, choć w całej inwestycji deweloper dążył do jak najszybszych odbiorów. Normą było odbieranie mieszkania z błędami, które deweloper deklarował usunąć w ciągu 30 dni. Bo potem może się z tym ociągać.
Następne tygodnie pokazały, że pan Tomasz miał rację, nie odbierając mieszkania. Z początku było jednak dobrze – w końcu deweloper większość wad uznał.
Wkrótce dostałem wezwanie do usunięcia contentu szkalującego dobrego imię spółki. W wezwaniu nie zostały wskazane elementy, które by miało rzekomo działać na niekorzyść spółki, zatem wg mnie to była zwykła próba zastraszenia. Podobno tam w firmie każdy czytał mojego bloga.
W ocenie mojego prawnika treści, które tam były, były do obronienia. I mam prawo pisać, więc sprawa była do wygrania. Ale zapytał, czy chce mi się biegać po sądach w tej sprawie i czy na pewno chcę angażować w to dodatkowe środki. Więc zamknąłem go. Blog miał pokazać współpracę z mojej perspektywy – i się udało. Może deweloper nie mógł znieść prawdy na swój temat? Może król jest nagi?
Na drugi odbiór przyszedł także pan od trudnych spraw. – Wiele wad, które zostały uznane w protokole po pierwszym odbiorze, nie zostało naprawionych. Wciąż miałem nierówne sufity, na niektórych ścianach nie było kątów 90 stopni itd. Ten odbiór trwał trochę krócej, ponieważ "tylko" 4 godziny. Co zaskakujące, przy drugim odbiorze deweloper nie uznał niektórych wad, które... uznał w pierwszym protokole. – To nie ma żadnego sensu. Z tym mogłem spokojnie iść do sądu – mówi pan Tomasz.
Dalej sprawy potoczyły się standardowym trybem. 14 dni na pismo, 30 dni na poprawki. W międzyczasie pan Tomasz wysłał maila prosto do prezesa spółki. Wiadomość chyba dotarła, bo tym razem deweloper sam zaproponował nowy termin odbioru.
W tekście nie podajemy nazwy dewelopera, ponieważ firma nie chciała odpowiedzieć na nasze pytania bez ujawnienia danych naszego rozmówcy – m.in. numeru lokalu. Nasz rozmówca z kolei nie chciał się ujawniać firmie. Deweloper nie odpowiedział na żadne z pytań, choć niektóre dotyczyły kwestii systemowych dla budownictwa mieszkaniowego, np. niepoprawiania uznanych usterek. Nie odpowiedział także na kwestie dotyczące całej inwestycji, a nie tego konkretnego lokalu – np. czy rzeczywiście "odchudzono" ściany.
"Spółka, przy realizacji swoich zobowiązań wynikających z zawartych z klientami umów, przestrzega zasad odbioru lokalu określonych przez umowę deweloperską oraz tzw. ustawę deweloperską" – przekazano nam.
Też masz nowe mieszkanie? Napisz do autora o swoich problemach: piotr.rodzik@natemat.pl
