Muzeum Technik to nie tylko ekspozycja na 9 tysiącach metrów kwadratowych w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. To także kilka oddziałów terenowych i około 70 pracowników, którzy już w lutym mogą trafić na bruk. Brakuje pieniędzy na pokrycie długów placówki, a bez dotacji z Ministerstwa Kultury muzeum nie ma szans na prowadzenie działalności.
Muzeum Techniki miało zostać przekształcone w Narodowe Centrum Techniki. Rozmowy w tej sprawie toczyły się na najwyższych szczeblach, dogadywali się ministrowie kultury, nauki i rozwoju. Piotr Gliński już nawet zdążył otrąbić sukces negocjacji, ale na szumnych zapowiedziach się skończyło. Dyrektor placówki nie zobaczył przez rok nawet złotówki dotacji, a pracownicy pracują niemal za darmo.
Na dzień dzisiejszy brakuje około 5 mln złotych na pokrycie bieżących długów. Nie zapłacono czynszu, nie przelano pieniędzy na ZUS. Nikt nie wie, co się stanie z tysiącami eksponatów, wśród których nie brakuje takich perełek, jak jedyny w Polsce działający egzemplarz maszyny szyfrującej "Enigma". Pracownicy wciąż wierzą, że Ministerstwo Kultury, które tylko w tym roku przyznało 4 mln złoty dotacji na budowę Świątyni Opatrzności znajdzie w swoim budżecie pieniądze, które uratują ich miejsca pracy. O tym, że nadzieja umiera ostatnia rozmawialiśmy z dyrektorem Muzeum Techniki, Piotrem Mady.
Od dawna pan pracuje w muzeum?
Od 2000 roku, właśnie zaczyna biec 17. rok, jak tu jestem. Zaczynałem od przewodnika pracując na zlecenie, potem były kolejne szczeble kariery, teraz jestem dyrektorem. Bardzo bym nie chciał być ostatnim dyrektorem tej placówki.
Czyli to prawda, że placówka o tradycjach sięgających XIX wieku będzie likwidowana?
Niestety, sytuacja jest fatalna. Zarząd Naczelnej Organizacji Technicznej, która jest naszym organem nadrzędnym, podjął decyzję o rozpoczęciu procedury zwolnień grupowych i zamknięciu placówki.
Czym to jest spowodowane?
Mamy ogromne zadłużenia, opóźnienia wypłat pensji dla pracowników, zaległości w ZUS, nie płacimy czynszu. Wszystko dlatego, że już od 13 miesięcy nie otrzymaliśmy nawet złotówki dotacji ze Skarbu Państwa.
Ale przecież wcześniej przez lata dostawaliście pieniądze z ministerstwa i mogliście normalnie działać. Co się zmieniło?
Brak dotacji spowodowany jest tym, że zmieniły się przepisy. Muzeum Techniki jest prowadzone przez stowarzyszenie i jako takie traktowane jest jako muzeum prywatne. Gdy otwierano je w 1955 roku, miało zapewnienie o finansowaniu z budżetu, ale teraz, po zmianie przepisów, ministerstwo nauki ma problem z finansowaniem niby prywatnej jednostki i nie chce pokrywać wszystkich naszych kosztów. Nie chce nas przejąć miasto, a i minister Gliński jakoś przestał o nas mówić.
Jestem muzealnikiem, więc pomyślałem, że świetny ruch. Druga myśl była taka, że jeśli znalazły się tak duże pieniądze na kolekcję Czartoryskich, to może i znajdzie się 5 mln rocznie na Muzeum Techniki. W porównaniu z tym zakupem nasze potrzeby to zaledwie mała kropla. A jestem przekonany, że prototypy FSO czy jedyna działająca w Polsce "Enigma" są tak samo ważne dla naszej historii jak "Dama z łasiczką”.
Kwota, za którą kupiono kolekcję, wystarczyłaby wam na utrzymanie przez jakieś... 100 lat.
No można tak powiedzieć. Nie chcę oceniać, czy to była dobra czy zła decyzja. Mam tylko nadzieję, że pieniądze na naszą placówkę też się znajdą.
Tymczasem może się okazać, że muzeum już wkrótce zostanie zlikwidowane.
Tak, ostateczna decyzja rzeczywiście musi być podjęta w najbliższych dniach. Z tego co wiem, minister kultury Piotr Gliński wraca z Indii 14 stycznia i wtedy będzie mógł zająć stanowisko w naszej sprawie. Liczymy się jednak z tym, że od lutego będziemy bezrobotni.
Czyli jeśli ktoś by chciał odwiedzić muzeum, to na wszelki wypadek lepiej, żeby się pospieszył?
Zdecydowanie tak, serdecznie zapraszam. Widzi pan, żyjemy z dnia nadzień, mimo to myślę, że przez najbliższych parę dni nic złego się nie wydarzy. Zapraszam w przyszłym tygodniu, 18 stycznia otwieramy wystawę poświęconą rzymskim legionom.
Jak to było z tymi dotacjami z ministerstwa? Wystarczały na przeżycie?
Tak, dostawaliśmy kwoty, które gwarantowały funkcjonowanie placówki, czyli wystarczało na pensje, czynsz, podatki, ZUS. Jednocześnie było to na tyle mało, że muzeum nie bardzo mogło się rozwijać. Co najwyżej można było w ciągu roku urządzić kilka nowych wystaw czasowych. Trzeba pamiętać, że gdy tylko pojawiała się dotacja na koncie, to zaraz musieliśmy wpłacić czynsz, który w skali roku wynosi około 1,7 mln złotych.
Skoro nie wystarczało na rozwój, to jak pozyskiwaliście nowe eksponaty?
Często są to dary, ale zdarzało nam się też robić zakupy. Niemal zawsze pisaliśmy wtedy odrębne wnioski o wsparcie z budżetu na zakup tego czy innego eksponatu. W ten sposób pozyskiwaliśmy też środki, kilka lub kilkadziesiąt tysięcy złotych na organizację wystaw specjalnych.
Aż przyszedł ten dzień, kiedy źródło wyschło... Co się później z wami działo?
Już w 2015 negocjowaliśmy z ministerstwem gospodarki. Wiedzieliśmy, że sytuację trzeba rozwiązać w sposób systemowy, nie może być tak, że co roku piszemy kolejne wnioski o dotacje i zastanawiamy się, czy dostaniemy, czy jednak nie. Tak się nie da pracować. Podjęto rozmowy, żeby Ministerstwo Gospodarki zostało naszym organem wiodącym. Podpisaliśmy nawet wstępną umowę z sekretarzem stanu, ale zabrakło podpisu ministra. Zanim to zrobił, zmienił się układ sił politycznych i Ministerstwo Gospodarki zostało zlikwidowane.
Zostało wchłonięte przez Ministerstwo Rozwoju.
Dokładnie. Pojawił się więc nowy plan, żeby przejęło nas Ministerstwo Rozwoju. Ale ono było słabo zainteresowane tym pomysłem, więc udaliśmy się do Ministerstwa Kultury.
Dlaczego akurat tam, nie jesteście czasem placówką podlegająca samorządowi?
Tak, formalnie podlegamy miastu, to jest spółka miejska. Wiem, że Ministerstwo Kultury odzywało się do miasta, ale Ratusz Warszawy nie był zainteresowany. Urzędnicy miejscy mówią, że samorząd i tak nas wspiera, bo mamy czynsz niższy niż realne koszty utrzymania.
To prawda?
Trudno mi powiedzieć, nie znam kosztów utrzymania. Ale rzeczywiście mamy preferencyjne stawki czynszu. Tylko trzeba pamiętać, że mamy około 9 tys. metrów kwadratowych powierzchni w centrum miasta, tak duża powierzchnia przemnożona przez stawki za metr kwadratowy daje naprawdę potężne kwoty. My płacimy około 1,7 mln złotych czynszu rocznie.
Ile osób pracuje w muzeum?
W tej chwili razem ze mną są 72 osoby
Dużo. Gdzie wy wszyscy się mieścicie?
Ja wiem, czy dużo? Kiedyś było nawet około 100 osób. Proszę zauważyć, że mamy też oddziały terenowe, pracownicy tych placówek też formalnie są na naszej liście płac. Inna rzecz, że z powodów finansowych zaczynamy się tych terenowych placówek pozbywać.
Wizją nieodżałowanego dyrektora Jasiuka było stworzenie Narodowego Muzeum Techniki. Kilka placówek, wiele ekspozycji, dziesiątki wystaw specjalnych w ciągu roku. To właśnie dlatego formalnie należy do nas na przykład muzeum w Chlewiskach.
Co to takiego?
Zabytkowa huta żelaza. Jest tam stała ekspozycja, ale oprócz nich także nasze magazyny. W Chlewiskach pokazano na czym polega cały proces metalurgiczny, oprócz tego jest tam też wystawa maszyn do szycia, motocykli czy obrabiarek.
Ale mówił pan, ze zaczynacie się pozbywać terenowych oddziałów?
Zmusza nas do tego sytuacja finansowa. W styczniu odeszła od nas „Kuźnia wodna” w Gdańsku, a pod koniec roku muzeum w Nowej Słupi. Na ich szczęście zostały przejęte przez samorządy.
A was samorząd nie jest w stanie przejąć?
Czy „nie jest w stanie” to pytanie do nich. Ja tylko mogę powiedzieć, że nie widzę takiej woli.
Co się stanie z eksponatami w przypadku likwidacji muzeum?
Trudno powiedzieć, jakie kroki podejmie zarząd Naczelnej Organizacji Technicznej. My skłonni jesteśmy dalej opiekować się kolekcją i rozszerzać ją, a nie likwidować.
Mimo że nie dostajecie pieniędzy za pracę?
Jeszcze się trzymamy. Mogę powiedzieć, że do stycznia wypłaciliśmy pełne pensje za sierpień zeszłego roku. Cały czas dzielimy wpływy z biletów po równo między pracowników.
I nikt nie odszedł?
Kilka osób niestety odeszło, nie mogąc wytrzymać tej sytuacji. Bardzo ciężko się pracuje, gdy nie otrzymuje się wypłaty na czas. Robimy co możemy, ale nie jest lekko. We wrześniu były na przykład dwie zaliczki na poczet pensji po 600 zł każda. Nie jest to wiele, nie każdy chce tak pracować.
Jak jest plan na najbliższe tygodnie?
Żyjemy praktycznie z dnia na dzień i czekamy na ostateczną decyzję. Nasz zarząd podjął decyzję o likwidacji i jeśli w najbliższych dniach nic się nie zmieni, trzeba będzie zamknąć muzeum. Jak długo można żyć z takimi długami? Ale my mamy nadzieję, że jednak Ministerstwo Kultury nas przejmie. Dlatego cały czas pracujemy, w tej chwili przygotowywana jest wystawa poświęcona rzymskim legionom.
A co jeśli w Muzeum Techniki jednak trzeba będzie zgasić światło?