Może i autobusy, tramwaje oraz pociągi są – w porównaniu z autami - ekologiczne i przyjazne środowisku. Kłopot w tym, że dla pasażera bywają środowiskiem wrogim, męczącym, śmierdzącym i nieprzyjaznym. Podróż zamienia się wtedy w koszmar albo kabaret. Ale czy kiedyś było inaczej? I czy zwalczając upiornych współpasażerów nie obrzydzamy podróży innym?
We francuskiej komedii „Goście goście III: Rewolucja” jest scena, w której rycerz Godefroy de Montmirail (niezapomniany Jean Reno) i giermek Jacquouille la Fripouille (w tej roli Christian Clavier), podróżują jednym powozem ze zblazowanymi arystokratami, usiłującymi uciec ze swej posiadłości nim wywloką ich stamtąd – prosto pod ostrze gilotyny – przedstawiciele ludu popierającego Rewolucję Francuską.
Naprzeciw peruk, tiulu, perfum i koronek (szczyt XVIII wiecznego szyku) mamy więc śmierdzącego obwiesia, który beka, chucha nieświeżym oddechem, a na koniec – o zgrozo – zdejmuje buty z nieumytych nóg. Godziny mijają, dzieci zatykają nosy, damy mdleją. Choć takie zachowanie w towarzystwie to szczyt chamstwa i braku ogłady, arystokraci milczą, tego bowiem wymaga od nich dobre wychowanie.
A przecież to tylko jedna z wielu niedogodności ówczesnych podróży. Czas (całe dnie w drodze) i jakość (podróżny w wozie, nawet złotym, jak kareta, którą według podań historyków osmańska sułtanka Safije, matka sułtana Mehmeta III otrzymała w prezencie od angielskiej królowej Elżbiety, czuł się jak worek kartofli).
– Podróże w tamtym czasie były „bardziej demokratyczne” niż teraz. Nieważne, czy drogą jechał król, czy chłop, to musiał tak samo znosić dłużącą się podróż, zimno, wilgoć i telepanie pojazdem – mówi dr Michał Koskowski, ekspert z dziedziny Heritage Studies, czyli dziedzictwa kulturowego i turystyki.
Stulecia (no dobrze, w Polsce niecała dekada) rozwoju dróg i środków lokomocji zmieniły sporo, ale nie wszystko. Dziś najpewniej pasażerowie byliby na miejscu szybciej (o ile szyny by nie zamarzły albo nikt nie ukradłby akurat trakcji elektrycznej), a więc dyskomfort związany z podróżą z cuchnącym współpasażerem byłby krótszy. Bo choć lata mijają to, że w autobusie, pociągu czy samolocie znajdzie się ktoś, kto uprzykrza innym podróż – wciąż mamy jak w banku.
Między smrodem a zapachem
– Jechałem kiedyś z mamą pociągiem. To starsza osoba cierpiąca na astmę. Nie może używać perfum ani nawet zapachowych mydełek, żeby nie dostać ataku. Do przedziału dosiadła się dziewczyna, na oko studentka, która wylała chyba na siebie całe wiadro perfum, bo momentalnie zrobiło się duszno w przedziale – opowiada Grzegorz. – Mama ją bardzo grzecznie przeprosiła, wyjaśniła, że jest chora i zapytała, czy by się nie przesiadła. Dziewczyna wyszła z przedziału – mówi.
Ciężko jednak zwracać uwagę wszystkim współpasażerom – od nieumytych po nadmiernie wyperfumowanych. Poza tym pachną – lepiej lub gorzej – nie tylko ludzie, ale i ich posiłki. - Kilka dni temu babka w autobusie wyciągnęła z torby bułkę, masło i wędlinę, i zaczęła robić dziecku kanapkę. Polała to wszystko keczupem, podała potomkowi. Paprochy z pokruszonej bułki strzepnęła prosto na mnie, a dzieciak wytarł w siedzenie ręce ubabrane keczupem! – opowiada mieszkanka Warszawy. – Po prostu mi ręce opadły. Zapach i widok były porażające.
Lata mijają, a kultura niektórych pasażerów jest na niższym poziomie niż w XVII wieku. Wówczas przeciętna rodzina podróżowała wozem, jechała przez nierówne, zabłocone drogi, ale w podróż, jeśli miała trochę grosza, nie musiała zabierać wielkich zapasów jedzenia.
– W prawie każdym miasteczku i w wielu wioskach znajdowały się wówczas w Polsce karczmy, o bardzo różnorodnym standardzie, które trafiły oczywiście do opisów podróży odwiedzających nas obcokrajowców. Na ogół oceniali, że drogi w naszym kraju są fatalne, ale za to jedzenie jest doskonałe – mówi dr Michał Koskowski. Naszymi oberżami zachwycał się np. francuski pisarz, markiz Guillaume le Vasseur de Beauplan.
Ci, którzy nie mieli szczęścia podróżować po pełnej karczm Polsce, ratowali się – jak jedna z bohaterek książki Frances Hodgson Burnett, pani Medlock, która podróżując przez bezkresne angielskie wrzosowiska, ku obrzydzeniu małej współpasażerki, obżera się w powozie kurczakiem. W ekranizacji „Tajemniczego ogrodu” w tę rolę wcieliła się Meggie Smith. Zagrała świetnie, do dziś mi niedobrze na samo wspomnienie.
- W PRL-u o wiele bardziej popularne niż dziś były pociągi. W podróż zabierano wszystko, na wszelki wypadek: od dziesięciolitrowego kanistra z benzyną, po jedzenie w wekach. Nigdy nie było wiadomo, kiedy i co się przyda – mówi dr Michał Koskowski. Wówczas częstą niedogodnością w podróży były zapachy, jako że głównym daniem w torbie podróżującego były jajka, ogórki i kiełbasa. W wersji współczesnej to kebab, chińszczyzna albo kanapka typu fast food.
Gadaj kto może
Czasy wcześniejsze z PRL łączyło jedno: pasażerowie spędzali podróż na pogawędkach. Powozy, a potem autobusy i pociągi były centrami życia towarzyskiego. Od lat 90. komunikacja rozwija się w piorunującym tempie, mamy nowoczesne autobusy, metro, szybkie pociągi. Paradoksalnie zaś przybyło problemów związanych z komfortem podróży, a pasażerowie się od siebie oddalili. Brak pogawędek jednak nie wszystkim przeszkadza.
- Najgorsze są głośne rozmowy, zwłaszcza te prowadzone przez telefon. Często mimowolnie jesteśmy raczeni opowieściami z życia prywatnego czy zawodowego współpasażerów. To jednak nie tylko polski problem – takie sytuacje przydarzały mi się również w krajach Europy Zachodniej, a zwłaszcza na południu Europy. Np. ostatnio podróżując po Hiszpanii, zmuszony byłem do słuchania w pociągu radia włączonego przez współpasażerkę w wagonie. W Portugalii – pani włączyła głośno film dla dziecka na tablecie. A we Włoszech podróżowanie w jednym przedziale z Włochami, zwłaszcza z Sycylii, oznaczało, że raczej nie będzie szansy i okazji na drzemkę – lubią dużo mówić i głośno – wylicza Łukasz Antkiewicz, który przejechał pociągami całą Europę.
Nie trzeba szukać daleko, nie inaczej jest w Polsce. I było, jeszcze nawet przed czasami telefonów. Miłośniczki czytadeł autorstwa Małgorzaty Musierowicz na pewno pamiętają scenę, w której Maciek Ogorzałka staje się w tramwaju mimowolnym świadkiem złośliwej rozmowy, podczas której jego dziewczyna bezceremonialnie obgaduje go z koleżanką.
Gadanie głośno we własnym języku za granicą też nie jest najlepszym pomysłem. – Kiedyś jechałam tramwajem, a za mną chichrało się dwóch Włochów. Debatowali o moim wyglądzie i o tym, na co by mieli właśnie ochotę – opowiada Ewelina. – Myślę, że po tym, co im powiedziałam po włosku, gdy się odwróciłam, następnym razem będą siedzieć cicho, albo przynajmniej się zastanowią dwa razy.
Nogi, plecaki, pilniki
Lista rzeczy, które zakłócają innym podróż, wydłuża się, przewoźnicy przestali więc w końcu chować głowę w piasek. - Na naszym oficjalnym profilu jest świeży wpis dokładnie na ten temat. Poprosiliśmy pasażerów, aby wskazali nam problemy, którymi w tym roku powinniśmy się zająć w ramach akcji informacyjnych. Okazało się, że pasażerów najbardziej drażnią m.in. głośne rozmowy telefoniczne, przepychanie się przy wsiadaniu do pojazdów, niezdejmowanie plecaków czy dobieganie przez innych pasażerów do pojazdów, czym opóźniają ich odjazd – mówi Agnieszka Korzeniowska, rzecznik prasowy MPK Wrocław, które od lat regularnie organizuje akcje przypominające o zasadach savoir vivre w autobusach i tramwajach.
Zachowania, które drażnią współpasażerów
1. Rozmowy telefoniczne, szczególnie te głośne i szczegółowe,
2. Blokowanie i przepychanie się w wejściu, i wyjściu,
3. Jedzenie, zwłaszcza potraw o intensywnym zapachu i tych, które się kruszą,
4. Zajmowanie drugiego siedzenia,
5. Obijanie innych plecakiem,
6. Zajmowanie miejsc dla osób starszych, matek z dziećmi i niepełnosprawnych,
- Dziś środki komunikacji miejskiej stały się miejscem, w którym nie rezygnujemy z potrzeby wyrażania własnej indywidualności. Jesteśmy skupieni na sobie, inni się nie liczą – ocenia dr Michał Koskowski. Delikatność wobec innych, chęć spędzenia przyjemnie czasu w podróży ze współpasażerami, gdzieś się ulotniła.
Post jest od kilku dni żywo komentowany przez mieszkańców Wrocławia, którzy na co dzień korzystają z miejskiego transportu. Lista zażaleń wobec zachowań współpasażerów jest długa.
„Uświadomcie ludzi, że biorąc ostatniego bucha papierosa, tuż przed wejściem do autobusu, śmierdzą nie mniej niż menele”, dalej: „Rozmowy przez telefon. Wydaje mi się, że jest to duży problem. Czasami dużo można się dowiedzieć słuchając takich rozmów”, kolejny: „ Wkurzają osoby , które notorycznie używają guzika stop w autobusach, myśląc , że to otwiera drzwi (…)wkurza mnie trzymanie nóg na wolnych miejscach”. Oberwało się też osobom, które nie ustępują miejsc, przepychają się, choć nie ma potrzeby i tym, którzy brzydko pachną. Taki sam pakiet zażaleń dostają miejscy przewoźnicy w całym kraju.
Nie kupił biletu, więc na drugi dzień skasował dwa
Nie działają regulaminy, w których miejscy przewoźnicy cytują jak litanię: zabraniamy siadania na barierkach na przegubie autobusu, spożywania jedzenia, które mogłoby zabrudzić innych pasażerów czy głośnego słuchania muzyki.
Trudno też ocenić skuteczność akcji przypominających o zasadach savoir vivre m.in. „Ustąp miejsca, pokaż klasę”, „Weźże gadaj ciszej” oraz „Weźże się przesuń” (w Krakowie), "Życzliwość jest w nas. Ustąp. Podziękuj" (w Lublinie).
- Niestety z każdym rokiem obserwuję, że coraz trudniej o kulturę w mieście. Przykładowo w latach 60.-70., gdy uczeń biegnący do autobusu zauważyłby po drodze nauczyciela lub sąsiada, musiałby przystanąć, zdjąć czapkę, ukłonić się i dopiero biec dalej – opowiada Jacek Kordeczko, który od lat jest m.in. pilotem szkolnych wycieczek po Poznaniu oraz prowadzi stronę przewodnik-krolewski.pl, dodając, że dziś taki uczeń byłby skupiony na złapaniu uciekającego autobusu. Nie w głowie byłoby mu jakieś dzień dobry.
Jego zdaniem, odmiennie od swoich matek zachowują się te współczesne. Kiedyś matka siadała i brała dziecko na kolana. Obecnie bardzo częstym widokiem jest kilkulatek siedzący na siedzeniu i stojąca nad nim matka. Zdaniem przewodnika, rośnie nam pokolenie, które zupełnie nie będzie uznawać zasady ustępowania.
Podobne różnice, dostrzega ekspert dziedzictwa kultury i turystyki wspominając z rozrzewnieniem rodzinną anegdotę. To były lata 30. (kiedy wciąż bardzo kierowano się w podróży tym, co wypada a czego nie). Dziadek socjologa wszedł do tramwaju, który był pełen ludzi. W trakcie krótkiego przejazdu nie zdołał dopchnąć się do konduktora i w efekcie przejechał na gapę. Podczas kolejnej podróży kupił więc i skasował dwa bilety, bo było mu zwyczajnie wstyd.
Niezadowolonym pozostaje... dzień pieszego pasażera
Obecnie takich dylematów nie mamy. Jesteśmy odporni na potrzeby innych, szykujemy łokcie i wchodzimy z impetem do autobusu, metra czy tramwaju. Przepychanie się to już nie tyle nasz grzech, ile paskudny nawyk. Okazuje się jednak, że na tle świata wypadamy pod tym kątem nie najgorzej.
- Podczas pobytu w Dubaju, kilkukrotnie miałam okazję przemieszczać się najszybszym i zdecydowanie najtańszym środkiem transportu, czyli metrem. Wsiadanie i wysiadanie z wagonów jest niezwykle nieprzyjemną częścią podróżowania, w większości przypadków przypomina bitwę. W większości krajów, które odwiedziłam, panuje zasada, że najpierw ludzie wychodzą z pojazdu, a następnie pozostali wchodzą. W Dubaju nie ma takiego zwyczaju i kultura pod tym względem pozostawia wiele do życzenia - mówi Martina Zawadzka, podróżniczka prowadząca bloga lovelajf.pl, która uważa, że w porównaniu do Dubaju w Polsce pod tym względem jest bardzo kulturalnie.
- Chyba najlepiej podróżuje mi się z Francuzami – podróż TGV przebiega zawsze w spokoju i bez problemów – mówi Łukasz Antkiewicz. Amator podróży pociągami opowiada, że w Europie Zachodniej standardem w pociągach są tzw. strefy ciszy, gdzie zabroniona jest głośna rozmowa, rozmowy telefoniczne czy nawet głośne słuchanie muzyki na słuchawkach. W Polsce na szczęście też kilka miesięcy temu się to zmieniło – w Pendolino wprowadzono właśnie takie miejsca.
Jest taka zabawna książkowa anegdota: dwie dziewczyny jechały w przedziale, ale miały tylko jedną książkę, więc jedna czytała na głos. Gdy doszły do opisu tego, jak główna bohaterka usiłuje przyrządzić wykwintny obiad z krowich wymion, nastolatki dostały ataku śmiechu. Starsza pani która z nimi podróżowała najpierw zwróciła im uwagę, że przeszkadzają innym nie tylko czytając, ale też śmiejąc się, a następnie do końca podróży z Warszawy do Łodzi opowiadała…jak najlepiej przyrządzić krowie wymiona!
Tak to bywa, że zwracając uwagę na czyjeś chamstwo sami czasem awansujemy na niekulturalnych. W tej sytuacji pozostaje chyba tylko znany z kultowego „Misia”… dzień pieszego pasażera.