
"Jeszcze jestem oficerem WP, choć pewnie już niedługo... Przeżyłem różne rządy i wielu ministrów, ale nigdy dotąd etos armii, ranga munduru i żołnierski honor nie leżały tak nisko jak obecnie. Wystarczyło niewiele ponad rok, by wszystkie te wartości legły w gruzach. Nie jest to czas dla prawdziwych żołnierzy, dla ludzi honoru" – czytamy w liście, który naTemat otrzymało od jednego z polskich żołnierzy.
Taka polityka doprowadziła do tego, że kadra wojskowa jest zastraszona i zestresowana, kipiąca emocjami, rozbita wewnętrznie, nieufna wobec siebie, nieufna też wobec państwa, które może pozbawiać praw, podeptać żołnierski honor i żołnierskie życiorysy, podzielić je na słuszne i na niesłuszne. Morale wojska zaczyna sięgać dna. Czytaj więcej
– Zadowolenie? Z czego...? – pyta retorycznie Sebastian*, 32-latek z jednej z jednostek na Pomorzu. – Jasne, że każdy młody człowiek liczy w pracy na to, iż powoli będą się zwalniać dla niego miejsca i nikt nie lubi okupowania stanowisk przez starsze pokolenie. Jednak z powodu tego, jak wygląda obecny odpływ kadr cieszyć mogą się tylko idioci lub garstka tych, którzy wiedzą, jak wejść w ministerialne tyłki – stwierdza gorzko.
Rozmowa z młodymi żołnierzami rozwiewa też powszechne przekonanie, że przed pokoleniem 30-40-letnich żołnierzy czystki i rezygnacje otwierają teraz drogę do szybkiej kariery. – MON co prawda zrobił tak, że można zaliczyć szybki awans, od razu o parę stopni, ale jest jak zawsze – co innego teoria, co innego praktyka. Zwolnione miejsca wcale nie trafiają do młodych. Na przykład u mnie kilka miesięcy temu ledwo 40-letniego pułkownika zastąpił dziad dobijający do 50-tki. Wystarczy dokładnie zerknąć na nowe nominacje i zobaczycie, że zmiana pokoleniowa to tak naprawdę lipa – przekonuje Sebastian.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl