
Przez 10 miesięcy podkomisja nie udowodniła żadnej z tez mówiących o tym, ze w Smoleńsku doszło do zamachu na samolot, którym leciał prezydent Lech Kaczyński. Mimo szumnych zapowiedzi wciąż nie wiemy więcej niż rok temu. Tyle tylko, ze wydano 1,5 mln złotych na pracę „ekspertów” ministra Macierewicza.
REKLAMA
Mówiono głośno o tym, że zostanie udowodnione fałszowanie dowodów przez członków komisji badających katastrofę w czasach, gdy rządziła koalicja PO/PSL. Zapowiadano udowodnienie, że na pokładzie samolotu wybuchła bomba. Obietnic było zresztą więcej, poczynając od spotkania z rosyjską komisją MAK a kończąc na ściągnięciu do Polski wraku tupolewa.
Nie ma dowodów na zamach, nie ma dowodów na fałszowanie dokumentacji, podkomisja nie ściągnęła jednej śrubki z samolotu. Nie ma nawet relacji z prac komisji, choć 10 miesięcy temu jej przewodniczący Wacław Berczyński był częstym gościem w mediach. Nie ma też 1,5 mln złotych, które trzeba było zapłacić za prace komisji w zeszłym roku. A to przecież nie koniec, w tym roku „eksperci” Antoniego Macierewicza będą kosztować podatników kolejne 2 mln złotych. Nie ma tego, nie ma tamtego, a co jest? Totalna kompromitacja.
Na stronach internetowych Sejmu i podkomisji trudno nawet znaleźć dowód na to, że komisja wciąż pracuje. Ostatni dokument zatytułowany „dotychczasowe ustalenia podkomisji” opublikowano ponad trzy miesiące temu. Zaczyna się dość dramatycznie: – Ataki na podkomisję smoleńską pokazują, jak wielkie są obawy wobec wyników jej prac i ujawniania prawdy – twierdzi minister Macierewicz. Dalej jest jeszcze wzmianka o podłożeniu przez Rosjan czarnej skrzynki i nagraniu wideo pokazującym rozmowę Donalda Tuska z Władimirem Putinem.
I tyle. Od trzech miesięcy brak jest informacji o nowych dowodach, rewelacjach, które sprawią, że wszyscy uwierzą w teorie o zamachu.
źródło: "Gazeta Wyborcza"
