Janina Ochojska napisała na Twitterze, co sądzi o przyjmowaniu syryjskich dzieci do Polski. Rozpętała się internetowa burza, a media wspierające rząd zaczęły wychwalać szefową PAH. W rozmowie z nami Ochojska wyjaśnia, że nie chciała się mieszać do polityki, a jedynie zasygnalizować, z czym rzeczywiście wiąże się pomaganie uchodźcom.
Nie chcę w żaden sposób przyczyniać się do upolityczniania tego tematu i nie chcę wypowiadać się na ten temat od strony politycznej. Moja wypowiedź na Twitterze została źle zrozumiana. Chodziło o wytłumaczenie pewnego zwyczaju, który jest związany z kulturą i religią islamu.
Na czym on polega?
Dzieci nie oddaje się państwu, tylko w miarę możliwości zabiera je bliższa lub dalsza rodzina. To oczywiście nie oznacza, że nie ma sierot, że nie ma potrzeby takiej pomocy. I to też nie oznacza, że ja jestem przeciwko przyjmowaniu uchodźców, chorych dzieci lub dorosłych do Polski. Przeciwnie, jestem za tym, żeby w sposób bardzo rozważny i wnikliwy rozpoznać problem. To znaczy: czy są tacy chorzy, którzy potrzebują przyjazdu do Polski i jakiego typu pomoc medyczną mają zapewnioną ci, którzy mieszkają w obozach w Syrii.
Czemu to Pani tak podkreśla?
Moja wypowiedź dotyczy sytuacji w Libanie, w obozach syryjskich w Grecji i we Włoszech, bo to zupełnie odmienna sprawa. Mówię o ludziach, którzy są obozach wewnętrznych w Syrii. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, jaki jest system pomocy i że Międzynarodowy Czerwony Krzyż m.in. zajmuje się ewakuacjami medycznymi osób, które potrzebują leczenia – jakiego nie można zapewnić w samej Syrii – aby mogły być ewakuowane do specjalnych szpitali powstałych przy granicy po stronie tureckiej.
Tylko tam?
Nie, być może są osoby, dla których nie wystarczałoby leczenie w Turcji i trzeba je będzie sprowadzić np. do Polski. Ale dzisiaj, kiedy rozmawiamy, nie wiem o nikim, kto posiadałby informację, że dziecko XY z osobą towarzyszącą taką i taką, o takim numerze dokumentu, z taką dokumentacją medyczną potrzebuje pomocy w postaci leczenia poza granicami Syrii. Czyli w Turcji, bo tam jest najbliżej.
Pani wypowiedzi odebrano jednak inaczej.
Brak tej wiedzy nie oznacza, że nie powinniśmy zastanowić się, czy takiej pomocy nie potrzeba. Cieszę się, że powstają inicjatywy, nawet jeżeli nie są one do końca przygotowane, bo wyrażają gotowość przyjęcia czy to chorych dzieci, czy uchodźców. Takie akcje są bardzo potrzebne. Oczekiwałabym, jako członek tej części społeczeństwa polskiego, która jest otwarta na przyjęcie uchodźców, że rząd weźmie pod uwagę naszą gotowość pomocy i oczekiwanie wyrażenia solidarności z cierpiącymi. Żeby takie osoby przyjąć zgodnie z obowiązującymi procedurami, potrzebna jest m.in. wola rządu - żeby w ogóle uchodźców z tamtych rejonów do Polski przyjmować. Czy taka wola jest? Nie potrafię powiedzieć, bo nie mam takich kontaktów. Natomiast ten list, o którym wszyscy mówią, takiej chęci nie wyraża.
To budzi sprzeciw wielu Polaków.
Jest dużo dobrej woli w społeczeństwie polskim, która uruchomiła się, kiedy rozpoczęły się zmasowane ataki na Aleppo. Na początku grudnia Polacy wpłacali duże kwoty, m.in. na Polską Akcję Humanitarną. Organizowanych jest mnóstwo inicjatyw przez różne instytucje, organizacje i grupy społeczne w celu zebrania środków. Są też takie, nie tylko prezydenta Sopotu, żeby sprowadzić dzieci lub uchodźców. Żeby móc to zrobić, to oprócz rozpoznania potrzeb, trzeba woli rządu. To nie my wydajemy decyzję dotyczącą osoby XY, że może wjechać na teren Polski.
Wracając jeszcze do nagłówków prawicowych mediów, chciałaby Pani coś jeszcze dodać?
Przypisano mi poglądy osób, które są przeciwko przyjmowaniu uchodźców i które są zamknięte na pomoc dla ofiar wojny w Syrii. Wykorzystano moją wypowiedź do rozgrywki politycznej. I to trochę mnie zabolało.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl