Rozmontowali Trybunał Konstytucyjny, mają większość w Sejmie, próbują zdemolować sądownictwo. Prawo i Sprawiedliwość na drodze do całkowitej władzy nie bierze jeńców.
Nie wszędzie jednak sięgają macki prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Bo kiedy władza podporządkowuje sobie parlament, prezydenta, media i sądy, odpór dają samorządy.
Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla tygodnika "Do Rzeczy" stwierdził kilka dni temu, że polska opozycja jest tak marna, że sam musi być opozycją dla rządu. Buta? Raczej świadomość bezradności sejmowych rywali. Krytykujemy opozycję za fasadowość, śmiejemy się z "ciamajdanu". Ale tak naprawdę Platforma czy Nowoczesna niewiele mogą, bo PiS ma w parlamencie większość. Partia skutecznie podporządkowała sobie Trybunał Konstytucyjny i na tym nie poprzestanie w kwestii sądownictwa.
W całej układance brakuje tylko jednego elementu – władzy w terenie. Na Nowogrodzkiej doskonale zdają sobie z tego sprawę. Kolejne działania wymierzone w samorząd nie są przypadkowe.
– W samorządach są pieniądze, a PiS samorządy w wielu miejscach przegrało. A nawet jak wygrało, to nie tworzy koalicji. Są takie trochę poza kontrolą partyjną. To, co się dzieje, wpisuje się w koncepcję centralizacji władzy i kumulowania tej władzy w rękach PiS-u – tłumaczy w rozmowie z naTemat dr Anna Materska-Sosnowska z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jak wsadzić kij w samorządowe szprychy
Dlatego do ataku na niepokornych (czyt. niezwiązanych z Prawem i Sprawiedliwością) samorządowców dobra jest każda okazja. Trudno nie odnieść wrażenia, że partia – choć oczywiście nikt tego nie nazywa w ten sposób – wychodzi z założenia, że reguły demokracji pozostawiają zbyt wiele przypadkowi. A wybory już za rok, więc system należy nagiąć już teraz.
Takim naginaniem jest szeroko komentowana ustawa warszawska. PiS do Warszawy dobiera się zresztą od dłuższego czasu. Ledwo zdążyła wybuchnąć afera reprywatyzacyjna, a już PiS zapowiedział, że w przypadku udowodnienia win prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz w mieście zostanie wprowadzony zarząd komisaryczny, który narzuci PiS.
Jarosław Kaczyński ponadto co jakiś czas przypomina nam ponadto, że partia ma w planach zmiany w ordynacji wyborczej. Nie zniechęciły go słowa Donalda Tuska, który "ostrzegał" go, że kto majstruje przy ordynacji, ten przegrywa wybory. Ewentualne zmiany mają oczywiście ułatwić start PiS w kolejnych wyborach. Mówi się o działaniach podobnych do tych w Warszawie. W partii wiedzą, że są w Polsce okręgi wyborcze, w których nigdy nie wygrają. Należy je więc zmienić. Ponadto ograniczenie liczby kadencji do dwóch w samorządach ma tylko jeden cel – wyrzucenie ze stołków tych prezydentów i burmistrzów miast, z którymi kandydaci PiS sobie nie poradzą.
– Jeśli potwierdzi się, że będą mogli startować tylko kandydaci partyjni, że będą bardzo wysokie progi, osłabnie społeczeństwo obywatelskie, to raz, a dwa, że potwierdza to, co mówił prezes, że będzie budowa szerokiej oddolnej partii. Jeżeli należysz do nas, to masz z tego jakieś zyski – mówi Materska-Sosnowska.
Wreszcie samorządowcy atakowani są bezpośrednio. Wczoraj wojewoda lubelski (z PiS) Przemysław Czarnek podjął decyzję o wygaszeniu mandatu prezydentowi Lublina (z PO) Krzysztofowi Żukowi. Sprawa trafi do sądu, więc prezydent Żuk przez najbliższe kilka miesięcy z posadą się nie pożegna, a najprawdopodobniej dotrwa na niej do wyborów. Czemu więc warto o tym mówić? Wojewoda wydał tzw. zarządzenie zastępcze, ponieważ na odwołanie prezydenta najpierw nie zgodzili się miejscy radni. A sam mandat wygasił na podstawie zarzutów CBA, które uważa, że Żuk złamał ustawę antykorupcyjną, ponieważ jako prezydent Lublina zasiadał w radzie nadzorczej spółki PZU Życie SA (prezydent tłumaczył, że był tam reprezentantem Skarbu Państwa) i pobierał wynagrodzenie. Żaden wyrok do tej pory jednak nie zapadł.
Razem można więcej
I pomimo tych starań, PiS-owi w terenie zwyczajnie nie idzie.
Na Mazowszu przeciw pomysłom posła Jacka Sasina skrzyknęli się wszyscy – i samorządowcy z podwarszawskich gmin, i stołeczni radni. Na czele buntu samorządowców spod Warszawy stanęła Elżbieta Radwan, burmistrz Wołomina. Kilka dni temu w wywiadzie dla naTemat krytykowała projekt PiS za to, że jest forsowany z naruszeniem zasad demokracji – nie wiadomo kto go stworzył, czy i jacy eksperci nad nim pracowali, czy i jakie analizy skutków ewentualnej zmiany granic Warszawy przeprowadził PiS.
Podwarszawscy radni w efekcie zebrali się w Pałacu Kultury i Nauki, gdzie podpisali apel do PiS o wycofanie projektu.
Na rozwój wydarzeń biernie nie czekano również w stołecznej radzie miasta – szybko zwołano nadzwyczajną sesję, na której przegłosowano zorganizowanie referendum.
W połączeniu z ofensywą medialną i protestami mieszkańców Jacek Sasin nie miał wyjścia – ogłosił wszem i wobec, że ustawa będzie szeroko konsultowana i na razie nie zajmą się nią politycy. A mogło być inaczej – projekt do pierwszego czytania trafił do Sejmu w trybie pilnym.
Jak ostatni samuraj
Na niemal prywatną wojnę z PiS poszedł także prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Jej ostatni akcent to walka o dziesięć sierot z Syrii, którymi miasto chciało się zaopiekować. Prezydent otrzymał odpowiedź odmowną i tak wybuchła dyskusja, która przetoczyła się przez Polskę w ostatnich dniach.
Pomorze to matecznik PO i Karnowski nie kryje swojej niechęci do PiS. Prezydent Sopotu zapowiedział nawet, że nie zetnie włosów, dopóki PiS będzie u władzy. Prawica postrzega go nie jako prezydenta niewielkiego miasta, a polityka z krwi i kości.
– Oceniam, że mamy powtórkę z PZPR. Jest ośrodek władzy partyjnej, Komitet Centralny. I mamy podporządkowany mu parlament i rząd. Próbuje się nam robić atrapę z sądownictwa. To pokazuje jak najgorsze czasy. Dobrze by było, by się szybko skończyły – mówił Karnowski dla naTemat. A prawica szuka na niego "papierów", afera sopocka ciągnie się za nim do dzisiaj.
Karnowski jest mocny, ale nie tylko dlatego, że ma poparcie PO (choć w partii nie jest już niemal dekadę), ale i dlatego, że murem stoją za nim inni lokalni samorządowcy.
W zeszłym tygodniu ponad 60 samorządowców z Pomorza przyjęło w Gdańsku apel, w którym protestują przeciw zmianom w ordynacji wyborczej proponowanym przez PiS. Ponadto chcą zawiązać ogólnopolski Komitet Obrony Samorządności i zapraszają do niego kolegów z innych regionów Polski.
Dzieje się tak, ponieważ podobne odczucia mają samorządowcy w całej Polsce. Dwukadencyjności sprzeciwili się także samorządowcy z kojarzonego z PiS Podlasia. Stanowisko w tej sprawie przyjęło trzydziestu wójtów, burmistrzów i dwóch prezydentów – Białegostoku i Suwałk.
Tak rodzą się nowe gwiazdy polityki
Warto dodać, że tak zdecydowana ofensywa polityczna polskich samorządowców przynosi im sławę i rozpoznawalność poza własnym ogródkiem.
Na sprzeciwie wobec poszerzeniu granicy mocno wylansowała się choćby wspominana Elżbieta Radwan, burmistrz Wołomina. Wyrazistych samorządowców kojarzymy jednak nie tylko w ostatnim czasie. Jednym z bardziej znanych jest prezydent Wrocławia (już od 2002 roku) Rafał Dutkiewicz kojarzony z krytycznego stanowiska wobec PiS.
W podobnych okolicznościach Polska usłyszała o Nowej Soli i jej prezydencie Wadimie Tyszkiewiczu. Zaczęło się niewinnie – Beata Szydło w trakcie kampanii wyborczej odwiedziła miasto i uznała, że dawniej miejscowość tętniła życiem, a obecnie zarasta chwastami. Tyszkiewicz tamtą wypowiedź nazwał "żałosnym spektaklem". Później wbijał szpilkę w PiS wielokrotnie, krytykował choćby ministra rozwoju Morawieckiego i twierdził, że szef resortu rozwoju ma niewiele do powiedzenia, za to "pochwalił" jego słynne prezentacje w PowerPoincie.
Pomimo ich rosnącej pozycji Materska-Sosnowska nie uważa jednak, że samorządowcy mogą zastąpić opozycję. – Inna jest rola opozycji sejmowej, a inne są zadania innych samorządów. To nie są działania jednotorowe – mówi. Za to skutecznie opierają się PiS-owi na swoim terenie.
Argument siły – tylko taki robi wrażenie na PiS
– Nacisk na PiS w samorządach jest dość silny, to widać. To właśnie powoduje zatrzymanie reform w Warszawie i następnych również – mówi dr Anna Materska-Sosnowska z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Samorządy mają siłę ludzi. Sądy się nie opierają? Protestują, opierają i co mogą. Trybunał się nie opierał? Opierał. Ale ilość ludzi, to jest siła. Ta masa, rozproszenie na cały kraj – kontynuuje Materska-Sosnowska i zwraca uwagę, że sądy nie mają możliwości tak spektakularnego protestowania jak samorządy.
– Z kolei to, co się dzieje w samorządach, jest najbliżej nas. Jesteśmy rozproszeni na cały kraj, mamy różne interesy. To jak czarny protest. Masa robi wrażenie – podsumowuje dr Materska-Sosnowska.
PiS nie ma tej "dużej władzy" w samorządach. To, co jest niebezpieczne w tych pomysłach, to nie tylko ta centralizacja, ale i daleko idące upartyjnienie, co bardzo osłabia działalność społeczeństwa obywatelskiego w tych naszych małych ojczyznach.
Dr Anna Materska-Sosnowska
Jak spektakularnie mogą protestować sędziowie? Piękny apel pani prezes (Sądu Najwyższego, prof. Małgorzaty Gersdorf – red.) czy wypowiedzi prof. Strzembosza (byłego wiceministra, prezesa SN i przewodniczącego Trybunału Stanu – red.), to trafia do wąskiej grupy.