Zmierzwiona czupryna, obcisłe spodnie i chrypka, którą zna cały świat. Rod Stewart znowu dał z siebie wszystko i dosłownie pozamiatał scenę w Krakowie. Skakał, tańczył, flirtował z towarzyszącymi mu wokalistkami… I czy ktoś jeszcze pamięta, że autor przeboju "Love Is” ma już 72 lata?
Nawet jeśli widać po nim wiek, to nic nie szkodzi. Rod Stewart, którego przeboje lepiej niż ja kojarzy moja mama, a może i babcia, dołączył do dumnego pocztu staroseksualnych - tych, którzy udowadniają, że starość jest modna, fajna i potrzebna. To trend, który od jakiegoś czasu obserwujemy nie tylko w muzyce, ale i w Hollywood. I trudno mu nie kibicować.
Szalejący na scenie Rod Stewart, który ma więcej energii niż niejeden dopiero rozpoczynający karierę młodzieniaszek, doskonale wpisuje się w ten obraz. Kiedy zaczynał swoją karierę w latach 60., nie mógł przewidzieć, że stanie się jedną z największych gwiazd XX wieku i sprzeda ponad 250 milionów płyt i singli na całym świecie. Tym bardziej, że początek kariery nie należał do udanych. Spróbował swoich sił w kapeli folkowej i… został aresztowany w Hiszpanii za włóczęgostwo. Potem nie było lepiej - tułał się od zespołu do zespołu, w żadnym nie zagrzewając miejsca. Jakby nie bardzo wiedział, na jaką muzykę się zdecydować - blues, rock, jazz, disco czy może pop.
Nagrał dwa interesujące i docenione po latach krążki, ale widocznie zabrakło mu szczęścia. Dopiero "Every Picture Tells a Story” sprawiło, że Rod Stewart został zauważony, a jego piosenki poszybowały na szczyty brytyjskich list przebojów. Jeszcze wówczas trzymał się rockowych korzeni, ale zaczynał już flirtować z innymi gatunkami. W "Da Ya Think I'm Sexy” pobrzmiewa zyskujące popularność w latach 70. disco, w "The Great American Songbook – Stardust….” jazz i twist. Płyta "Human” to już pełnokrwisty pop.
Jednak nie może chodzić jednak wyłącznie o muzykę. Niegasnąca energia Roda Stewarta każe mu szaleć na scenie jak nastolatek - jego koncerty to prawdziwe widowiska, z dużą liczbą tancerek, metamorfozami scenicznymi i spektakularną oprawą audiowizualną. Pochodzący ze Szkocji muzyk nie czuje się w tym wszystkim zagubiony - wręcz przeciwnie.
Na koncert w Tauron Arenie w Krakowie fani w każdym wieku przynieśli plakaty idola i serduszka z napisami "We love you Rod”. Wielu z nich starało się też za pomocą fryzury i stroju upodobnić się do wokalisty. Przez bite dwie godziny muzyk czarował i uwodził, a na koniec zapowiedział powrót do Krakowa latem, kiedy miasto jest "jeszcze piękniejsze" i powiedział po polsku "dzięki”, czym ostatecznie podbił serce publiczności. Dla wielbiących go fanek i fanów wiek gwiazdora nie ma żadnego znaczenia - nie jest seksowny wbrew swoim siedmiu krzyżykom na karku, one dodają mu uroku. I to jest właśnie staroseksualność.
Podczas gdy wielu postrzega ten wiek jako jesień życia, Stewart nie zamierza niczego sobie odmawiać, łącznie z ojcostwem. — W moim wieku bycie tatą jest cholernie wyczerpujące, nigdy się nie kończy. Ale jestem szczęśliwy i bardzo dumny, że to przydarzyło się w moim życiu — powiedział muzyk w 2011 roku, kiedy na świat przyszło jego... ósme dziecko, syn Aiden. Stewart miał wówczas 66 lat, jego żona - 39.
W starzejących się społeczeństwach podziw dla gwiazd starszej daty nie może być niczym zaskakującym. W Polsce ma to jeszcze jeden kontekst - nie chcemy pozwolić odejść idolom naszej młodości i dzieciństwa z czasów, kiedy dopiero zaczynał wabić nas wielobarwny Zachód. Kojarzą się z zapomnianymi dziś wartościami, z klasą, której dziś - jak się nam często wydaje - próżno szukać. Jesteśmy im wierni, bo ich utwory czy role - pisaliśmy w naTemat o staroseksualnych aktorach - towarzyszyły nam często przez całe życie.
A to uderza w najbardziej czułe, sentymentalne struny i każe traktować tych wielkich idoli jak starych znajomych, którzy byli, są i będą. Kiedy któryś z nich odchodzi - jak Leonard Cohen, David Bowie czy trochę od niego młodszy George Michael - opłakuje ich cały świat, nie tylko ci, którzy mają w domu płyty czy DVD z ich nagraniami.