Najpierw ostrzegali ekolodzy, później ustawę przepchnięto przez Sejm w trakcie słynnych "obrad" w Sali Kolumnowej pod nieobecność opozycji. Krytyka ze strony Jarosława Kaczyńskiego to już musztarda po obiedzie. Walka o polskie drzewa musiała się tak skończyć, ponieważ projekt zmian w ustawie o ochronie przyrody został przygotowany z pominięciem wszelkich demokratycznych procedur. Jeszcze przed głosowaniem nie zdążyło się mu dokładnie przyjrzeć nawet Biuro Analiz Sejmowych z powodu tempa parlamentarnych prac.
Efekt? Ustawa została przepchnięta naprędce i nawet nie wiadomo, czy jest do końca zgodna z obowiązującym prawem. Nikt nie zdążył tego sprawdzić.
Ale sceny, które pokazują dzisiaj stacje informacyjne, to tylko efekt polityki PiS. Po trupach do celu – z takimi działaniami kojarzy się Prawo i Sprawiedliwość. Partia Jarosława Kaczyńskiego działa w taki sposób, jakby jej politycy tuż po wyborczym zwycięstwie założyli, że w rok zmienią Polskę nie do poznania. W tym, że najnowszym trupem są polskie drzewa, nie ma odrobiny przypadku.
Nagła krytyka "ustawy wycinkowej" z ust prezesa PiS jest spóźniona, ale rzuca na sprawę pewne światło. Można podejrzewać, że były premier nawet nie do końca wiedział, jakie następstwa niesie za sobą ta nowelizacja. Bo przecież Kaczyński sam wszystkiego nie upilnuje. Podobnie było w kwietniu zeszłego roku, kiedy nieświadomy prezes w trakcie spotkania w Sejmie zorganizowanego przez Liroya-Marca dowiedział się od matki chorego chłopca o problemach z medyczną marihuaną.
Najpierw po cichu...
Alarm jako pierwsi podnieśli ekolodzy, kiedy resort środowiska po cichu przygotowywał zmiany. Greenpeace już w listopadzie ostrzegał, że powstające przepisy będą "zamachem na polską przyrodę". Nikt jednak na to nie zwrócił szczególnie uwagi. Pewnie dlatego, że nowelizacja ustawy o ochronie przyrody, którą Sejm przyjął w grudniu, jeszcze w listopadzie była praktycznie nieznana, ponieważ resort środowiska przesłał ją do parlamentu praktycznie w ostatniej chwili.
Na dodatek był to projekt poselski, co w praktyce umożliwiło pominięcie etapu konsultacji społecznych. Dlatego PiS skwapliwie korzysta z tej formy przepychania kolejnych ustaw, bo działo się tak nie tylko w tym przypadku. Gdyby się zdecydowano na konsultacje, być może dzisiaj nie byłoby takiego zamieszania. Z braku konsultacji wynikała również medialna cisza.
...a później w wielkim chaosie
Same przepisy przepchnięto przez Sejm w trakcie pamiętnych głosowań 16 grudnia zeszłego roku w Sali Kolumnowej.
Chaos był tak duży, że kiedy media były zajęte relacjonowaniem protestów sprzed Sejmu, a posłowie opozycji bezskutecznie próbowali się dostać do sali, w której odbywały się głosowania, nikt nawet nie zwrócił uwagi, że przegłosowano właśnie nowelizację ustawy o ochronie przyrody.
Warto dodać, że do Sali Kolumnowej nie tylko nie wpuszczono posłów, ale i przedstawicieli mediów. W totalnym chaosie przeoczony został nawet komunikat PAP o głosowaniu – polskie media zauważyły go dopiero dzień później.
Stachanowskie tempo
Na niezwykłe tempo prac nad ustawą zwróciło uwagę nawet Biuro Analiz Sejmowych, które jedynie pobieżnie się przyjrzało proponowanym zmianom. "Ze względu na pilny tryb sporządzenia tej opinii pogłębiona analiza tej kwestii nie jest możliwa" – czytamy w analizie, pod którą podpisał się wicedyrektor Biura Analiz Sejmowych Jakub Borawski.
I nawet pomimo tego szalonego tempa pracownicy BAS nie potrzebowali dużo czasu, żeby wypunktować choćby część wad projektu. Co więcej, w drugiej analizie, w której wyjaśniono, czy projekt ustawy jest zgodny z prawem europejskim, pada wprost stwierdzenie: "Projekt nie zawiera przepisów mających na celu wykonanie prawa UE".
Biuro szczególnie krytyczne było wobec artykułu trzeciego w projekcie ustawy, według którego do "31 grudnia 2017 r. uznaje się, że gospodarka leśna nie narusza zakazów, o których mowa w art. 52 ust. 1 pkt 1-3, 7, 8, 12 i 13 ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 r. o ochronie przyrody w przypadku, gdy jest wykonywana na podstawie planów, które zostały poddane strategicznej ocenie oddziaływania na środowisko".
Innymi słowy, są wprowadzane przepisy przejściowe, a art. 52 ustawy o ochronie przyrody określał zakazy, które mogą być wprowadzone w stosunku do dziko występujących gatunków zwierząt objętych ochroną gatunkową. Chodzi m.in. o zakaz umyślnego niszczenia siedlisk będących ich obszarem rozrodu, wychowu młodych, odpoczynku itd. To mogą być więc także drzewa.
W Brukseli też złapią się za głowy
Problematyczna jest również kwestia prawa unijnego – zgodnie z dyrektywą siedliskową nie można niszczyć terenów rozrodu lub odpoczynku, a zgodnie z dyrektywą ptasią nie można umyślnie niszczyć lub usuwać gniazd. Ponadto unijne prawo nie przewiduje okresów przejściowych, a takie wprowadzono.
Opinie zostały przesłane do marszałka Kuchcińskiego 13 grudnia. Czy zwrócono na nią uwagę? Trzy dni później ustawa była już przegłosowana. Wniosek każdy może wyciągnąć sam.
W Szyszkowej ustawie pozwalającej na swobodną wycinkę drzew na swoim gruncie, jak w pigułce skupia się prawda o państwie PiS-u. Po pierwsze, została ona uchwalona – jeśli mowa o pisowskich zwyczajach legislacyjnych – w sposób wręcz wzorcowy. Choć napisano ją w Ministerstwie Środowiska, to formalnie, by uniknąć konieczności konsultacji, zgłosili ją posłowie PiS-u. Czytaj więcej