
Alarm jako pierwsi podnieśli ekolodzy, kiedy resort środowiska po cichu przygotowywał zmiany. Greenpeace już w listopadzie ostrzegał, że powstające przepisy będą "zamachem na polską przyrodę". Nikt jednak na to nie zwrócił szczególnie uwagi. Pewnie dlatego, że nowelizacja ustawy o ochronie przyrody, którą Sejm przyjął w grudniu, jeszcze w listopadzie była praktycznie nieznana, ponieważ resort środowiska przesłał ją do parlamentu praktycznie w ostatniej chwili.
W Szyszkowej ustawie pozwalającej na swobodną wycinkę drzew na swoim gruncie, jak w pigułce skupia się prawda o państwie PiS-u. Po pierwsze, została ona uchwalona – jeśli mowa o pisowskich zwyczajach legislacyjnych – w sposób wręcz wzorcowy. Choć napisano ją w Ministerstwie Środowiska, to formalnie, by uniknąć konieczności konsultacji, zgłosili ją posłowie PiS-u. Czytaj więcej
Same przepisy przepchnięto przez Sejm w trakcie pamiętnych głosowań 16 grudnia zeszłego roku w Sali Kolumnowej.
Na niezwykłe tempo prac nad ustawą zwróciło uwagę nawet Biuro Analiz Sejmowych, które jedynie pobieżnie się przyjrzało proponowanym zmianom. "Ze względu na pilny tryb sporządzenia tej opinii pogłębiona analiza tej kwestii nie jest możliwa" – czytamy w analizie, pod którą podpisał się wicedyrektor Biura Analiz Sejmowych Jakub Borawski.
Problematyczna jest również kwestia prawa unijnego – zgodnie z dyrektywą siedliskową nie można niszczyć terenów rozrodu lub odpoczynku, a zgodnie z dyrektywą ptasią nie można umyślnie niszczyć lub usuwać gniazd. Ponadto unijne prawo nie przewiduje okresów przejściowych, a takie wprowadzono.
Napisz do autora: piotr.rodzik@natemat.pl